Wiktoria była najładniejsza w klasie i w rodzinie. Najmłodsza z sześciorga rodzeństwa. - Czarniutka, z dwoma warkoczami, kropla w kroplę za mamą - mówi jej prababcia Rozalia Harman. - Była naszym oczkiem w głowie.
Dziewczynka zginęła blisko domu, podczas zabawy. Patrzyła na to pięcioletnia Patrycja.
Zabawy z nudów
Policja podała, że Wiktoria chciała pokazać 5-letniej koleżance, jak wygląda powieszony człowiek. Pętla zacisnęła się za mocno, a Patrycja, sądząc, że jej koleżanka dalej udaje, wróciła spokojnie do domu.
- Oj, co te gazety za bzdury wypisują - mówi 77-letnia Rozalia Harman, prababcia Wiktorii. - Nie wierzę, by Wiktoria bawiła się w wisielca. To był po prostu wypadek podczas zabawy. I nie doszłoby do niego, gdyby to Kijno inne było. Z prawdziwym placem zabaw dla dzieci - dodaje.
Ale w tej popegeerowskiej wsi z dziurawymi drogami, odrapanymi domami i czworakami tylko wiatr hula. Nuda doskwiera wszystkim aż nadto. Często z braku zajęć dzieci same organizują sobie zabawy, ot choćby plucie na odległość. Wiadomo, dzieciaki "latają po wsi" i tylko myślą, czym by się zająć.
Maria Żak, która mieszka tuż przy zamkniętej na cztery spusty świetlicy, wie o tym najlepiej. - Dzieci szukają przygód, ale ja się nie dziwię - wzdycha. - Gdy byłam młodsza, to gorsze rzeczy robiłam.
- Wiktoria była koleżanką mojej wnuczki z klasy - włącza się do rozmowy Barbara Orłowska. - Była taka wesoła i bardzo grzeczna. Wnuczka przeżyła szok, gdy się dowiedziała o jej tragicznej śmierci. Podobnie jak my wszyscy.
Oblężone Kijno
Popegeerowskie Kijno, gdzie mieszka 150 mieszkańców, jest oblężone przez szukające krwawej pożywki media. Jeden z tabloidów, co potwierdza prokurator rejonowy w Człuchowie Tomasz Klukowski, dobijał się do rodziców Wiktorii zaraz po tej tragedii. Żeby ich ochronić, trzeba było policję wezwać. - To był nieszczęśliwy wypadek, nikt nikogo nie zabił - mówi Klukowski. - Proszę o ciszę nad tą trumną.
Prokuratura zdecydowała też, że nie będzie przesłuchiwać Patrycji, młodszej koleżanki Wiktorii. To było dla niej traumatyczne przeżycie. Zamknęła się w sobie. Trudno nawiązać z nią kontakt. Trudno też będzie dziewczynce zapomnieć o tamtej zabawie.
- Teraz nagle Kijno stało się "sławne" - mówi gorzko prababcia Wiktorii. - Z telewizji o wypadku cała moja rodzina od razu się dowiedziała. A przecież po upadku PGR-u wszyscy o nas zapomnieli, a Kijno podupadło.
O Kijnie zapomniał nawet burmistrz Czarnego, który wcześniej na zebraniu wiejskim obiecywał plac zabaw i boisko do gry. Z obiecanek nic nie wyszło, więc dzieci wzięły sprawy w swoje ręce. Zrobiły sobie boisko za świetlicą. Same przywiozły piach, a sołtys pomógł w założeniu siatki. Skoro dorośli nie mogli im urządzić placu zabaw, to same zrobiły sobie też huśtawkę. Musiały wystarczyć sznurki i pas od akumulatora. Trzeba było jeszcze tylko ją zawiesić na gałęzi i już można było się bawić. Powiesiły huśtawkę w zagajniku, gdzie wcześniej skakały po drzewach.
Dziś rodzice przypominają sobie, że nie podobała im się ta huśtawka na drzewie. Ostrzegali też, że może dojść do tragedii, ale jakoś nikt z nich zdecydowanie nie zareagował i sznurków nie ściągnął.
Zagajnik, w którym dzieci zawiesiły huśtawkę dzieli od najbliższych domów tylko kilkadziesiąt metrów, ale rosnące wokół wysokie krzaki ograniczają widoczność. Właśnie dlatego nikt wcześniej nie zauważył, że Wiktoria umiera...
Rozpsuci przez państwo
- W piątek zginęła Wiktoria, a w niedzielę w Sierpowie, kilka kilometrów dalej omal nie doszło do podobnej tragedii. Tym razem dziecko zawiązało sobie huśtawkę wokół brzucha, gdyby nie interwencja matki, mogło skończyć się tak jak w Kijnie - mówią mieszkańcy.
W środę, na pogrzebie Wiktorii były tłumy. Żegnały ją m.in. koleżanki i koledzy ze szkoły w Czarnem. Miejscowy proboszcz pochował ją, mimo iż dziewczynka nie była ochrzczona. Kijno wciąż jest w żałobie.
Na pogrzebie byli solidarnie wszyscy mieszkańcy, choć to już nie ta sama wieś co kiedyś, za PGR-u. Wtedy wszyscy ciężko pracowali, ramię w ramię.Teraz pracować się chce tylko niektórym, inni często chwytają za kieliszek. Jak twierdzą wtajemniczeni, rozpsuło ich państwo przez zasiłki. Ludzie biorą pomoc i po kilku latach przerwy ani myślą szukać roboty.
W rodzinie Wiktorii było inaczej. Szóstkę dzieci utrzymać trudno, więc ich ojciec imał się różnych zajęć, nie gardził też lepiej płatnymi wyjazdami za granicę. Ostatnio dojeżdżał do pracy w Szczecinku. Matka zajmowała domem. Sąsiedzi uważają, że rodzice Wiktorii dobrze wychowują swoje dzieci.
Na Dzikim Zachodzie
Pani Rozalia wspomina czasy, kiedy jako 18-letnia dziewczyna przyjechała razem z rodzicami do Kijna. - Skierowano nas tutaj, mówiąc, że jedziemy na Dziki Zachód, czyli tzw. Ziemie Odzyskane.
Teraz Kijno jest inne. Wieś się ucywilizowała. Ludzie wykupili swoje mieszkania w PGR-rze. Choć wielu nie ma pracy, mają w domach wodę i kanalizację. Są telefony, a nawet internet. Ale nie ma czegoś ważniejszego - takiej solidarności między ludźmi, jak dawniej. Była wspólnota. Teraz każdy żyje sam dla siebie. Dniem dzisiejszym. - Nie wiem, może to, co spotkało moją prawnuczkę, miało być dla nas przestrogą - głośno zastanawia się pani Rozalia.
Mimo tragedii trzeba żyć. Pani Rozalia nadal, wedle zwyczaju, będzie pielić grządki i doglądać 15 kur. I wspierać rodzinę.
* Imię pięcioletniej dziewczynki jest zmienione.