Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toruń. Tak zaczynali nasi profesorowie

(KM)
podczas praktyk robotniczych, rok 1969
podczas praktyk robotniczych, rok 1969 archiwum prywatne
Staszek kopał doły pod kampus uniwersytecki na toruńskich Bielanach. Romek spóźniał się na wychowanie fizyczne. Andrzej poderwał żonę w studenckim klubie Imperial. Teraz są profesorami Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Stanisław Chwirot

podczas praktyk robotniczych, rok 1969
podczas praktyk robotniczych, rok 1969 archiwum prywatne

podczas praktyk robotniczych, rok 1969
(fot. archiwum prywatne)

Jest 1 października 1968 roku. Studia na UMK rozpoczyna Stanisław Chwirot, dziś dziekan Wydziału Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UMK. - W tym czasie na fizykę było więcej kandydatów niż miejsc - mówi nam z pewnym żalem, bo teraz jest odwrotnie.

Wyścigi do dziewczyn

rok 1974
rok 1974 archiwum prywatne

rok 1974
(fot. archiwum prywatne)

Przyszły profesor mieszka w sześcioosobowym pokoju w Domu Studenckim nr 2 przy ul. Mickiewicza. W tłumie trudno się skupić. Stanisław do egzaminów przygotowuje się w kawiarni "Słoneczna" przy ul. Kraszewskiego. - Przesiadywaliśmy tam godzinami, pijąc głównie herbatę, bo na więcej nie było nas stać - wspomina.

Po kilku miesiącach przeprowadza się do świeżutkiego DS nr 7. - Byłem w grupie jego pierwszych lokatorów. Miałem to zagwarantowane, ponieważ pomagałem przy budowie nowego kampusu - opowiada.

Tu w końcu może oddychać. Przez tzw. kołchoźnik słucha radia Centrum. W tym czasie szefuje mu Aleksander Wolszczan, później profesor, wybitny astronom. Ze Stanisławem Chwirotem są na tym samym wydziale.

Przyszły fizyk na potańcówki biega do stołówki przy ul. Mickiewicza (od kilku lat już nieistniejącej). - Nazywaliśmy je "wyścigami", bo ścigaliśmy się na nich do dziewczyn - śmieje się dziekan. On sam wygrywa wyścig do uroczej Barbary z biologii. Od lat oboje są profesorami na toruńskim uniwersytecie.
Prof. Chwirot: - Z sentymentem wspominam juwenalia, choć pamiętam z nich głównie historie, których nie powinienem opisywać. Chociaż... Na przykład, gdy kolega ubrał się w worek i napisał na nim: prezerwatywa. W jego sprawie interweniował sekretarz komitetu miejskiego, którego zdaniem student w ten sposób obrażał społeczeństwo. Kto by teraz się tym przejmował?

Po pierwszym roku ze 120 osób na fizyce pozostaje 40. - Wtedy to było naturalne. Z drugiej strony dla nas dostanie pracy po studiach było oczywiste. To, niestety, się zmieniło - ubolewa.

Podróż autobusem

Październik 1974 roku. W Instytucie Historii przy pl. Teatralnym naukę rozpoczyna Roman Bäcker - przyszły politolog i dziekan Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych UMK. Teraz w centrum Torunia historyków już nie ma. Tymczasowo przenieśli się do budynku starej biologii. Uniwersytet buduje dla niech Collegium Humanisticum. Będzie gotowe w tym roku.

Ale wróćmy do lat 70. Romek mieszka na stancji na Podgórzu u siostry swojej babci. Na zajęcia dojeżdża autobusem linii nr 10. - W każdą sobotę, w ramach wuefu, o 6.30 na Bielanach miałem obowiązkowe lekcje pływania. W wolną sobotę, raz w miesiącu, pojawiał się poważny problem, bo autobusy zaczynały kursować dopiero o 6 - opowiada.

Schemat wygląda tak:
O 6.10 na Podgórzu pojawia się pierwsza "Dziesiątka".
O 6.20 Romek jest na pl. Rapackiego.
O 6.32 "Jedenastką" dojeżdża do basenu przy św. Józefa.

Zwykle więc magister Stanisław Waszkowski, zwany popularnie Wazonem, wyrzuca przyszłego dziekana z powodu spóźnienia.

Z narzeczoną, Renatą, najczęściej widuje się w swoim rodzinnym mieście - Inowrocławiu. Od czasu do czasu odwiedzają kawiarnie w Toruniu lub w Bydgoszczy (gdzie studiuje ona). - A do czegoś, co dziś nazywa się restauracją, lepiej było nie wchodzić - twierdzi profesor. - Seta i galareta stanowiły danie podstawowe. Raz w Toruniu poszedłem do piwiarni, która mieściła się w piwnicy przy ul. Kopernika i popełniłem czyn karygodny. Zjadłem przydziałowy serek. Barmanka obraziła się na mnie, bo danie było przechodnie. Koledzy byli przera żeni, że wyląduję w szpitalu- mówi.

Czas wolny wolał więc spędzać działając w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. - Wbrew pozorom była to inna organizacja niż teraz się wydaje. Mieliśmy tajne, demokratyczne wybory do rady uczelnianej. Każdy wydział chciał nią zawładnąć, więc między studentami rozgrywały się rozmaitego typu walki. Na spotkaniach toczyliśmy całkowicie nieskrępowane dyskusje. PRL sypał się, miał ogromne szczeliny wolności, a my umieliśmy je znaleźć - mówi.

Znajdują je także wykładowcy. - Regularnie chodziliśmy z nimi na herbatę podczas ćwiczeń czy konwersatoriów. Był taki przypadek, że na 15 zajęć, 13 spędziliśmy w "Damroce" - siedzieliśmy na pięterku i szczerze rozmawialiśmy z prowadzącym, teraz profesorem zwyczajnym - wspomina dziekan i przypomina sobie jeszcze jedną historię. Na jednym z egzaminów ówczesny doktor Ryszard Michalski pyta studenta Bäckera, czy stowarzyszenie hodowców żółtych kanarków może być organizacją polityczną. - Wiedziałem, że właściwa nie jest ani odpowiedź na tak, ani na nie. Zatem powiedziałem: - To zależy. - Bardzo dobrze - usłyszałem. - Piątka.

Praktyki robotnicze

Jest 1977 rok. Studia rozpoczyna Andrzej Radzimiński, aktualny rektor UMK. Zanim jednak idzie na pierwsze zajęcia poznaje Jolantę ze sztuk pięknych. Ślub biorą na ostatnim roku.
Ale od początku. On w czasie praktyk robotniczych w Unisławiu buduje świniarnię. Ona ląduje w zakładzie przetwórstwa w Toruniu. Spotykają się podczas "programu rozrywkowego" przygotowanego dla praktykantów na dyskotece w klubie Imperial.

- Później na dyskoteki już nie chodziłem. Szczerze mówiąc, nie przepadałem za nimi. Imperial wspominam jako dość siermiężny. Cieszę się, że w tej chwili w tym miejscu mamy Centrum Nowoczesnych Technologii Nauczania. To z pewnością ważniejsze miejsce - mówi rektor.

Przyszły rektor mieszka w kilku domach studenckich - nr 1, 3, 6 i na końcu z żoną w "Dziesiątce".
- W akademikach rzeczywiście było wesoło. Poza jednym rokiem, podczas którego był z nami w pokoju kolega, który niemiłosiernie palił, także w nocy. Ciężko to znosiłem - śmieje się profesor.

Z wieloma znajomymi z tamtego okresu nadal utrzymuje kontakt. Chętnie wspomina swoich profesorów: - Miałem szczęście do wielu mistrzów. W latach 70. w instytucie historii pracowała grupa znakomitych historyków, z prof. Karolem Górskim na czele. Doktorat pisałem u prof. Janusza Bieniaka.

Teraz Andrzej Radzimiński uważa: - Dzisiaj studenci mają o wiele większe możliwości, ale nie zamieniłbym tamtych chwil na nowsze. Wtedy studiowało niewielu, więc jeśli już ktoś zdał egzamin i dostał indeks, to czuł się jakby w innym świecie. Mam wrażenie, że na uniwersytet przychodziliśmy bardziej poukładani.

- Przemknęła panu kiedykolwiek myśl, że chciałby pan być kimś ważnym na tym uniwersytecie? - pytam.
- Nie, choć wiedziałem, że zrobię doktorat. Ale, gdy po odebraniu dyplomu przyszedłem do akademika, to jeden z kolegów ze sztuk pięknych, gratulując mi stwierdził: "Chodź, zrobię ci zdjęcie, przyda się, jak kiedyś będziesz rektorem".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska