Fabuła jest następująca: Will Francis wraz ze swym przyjacielem i współpracownikiem Sandym prowadzi dobrze prosperującą londyńską firmę, specjalizującą się w architekturze krajobrazu. Eleganckie biuro staje się obiektem zainteresowania małych włamywaczy. Will trafia na trop jednego z nich, młodocianego Miro. Zaprzyjaźnia się z jego matką, Amirą, emigrantką z Bośni. To powoduje komplikacje w jego związku z Liv, z którą jest od wielu lat. Czy to uczucie przetrwa?
"Każdy z nas coś "kradnie"
Ceniony brytyjski reżyser Anthony Minghella ("Utalentowany pan Ripley", "Wzgórze nadziei"), który zdobył wielki rozgłos zwłaszcza dzięki obsypanemu Oscarami "Angielskiemu pacjentowi", zwykle pracuje nad adaptacjami literatury. Tym razem, po raz pierwszy od doskonałego filmu "Prawdziwie, głęboko, do szaleństwa", napisał całkowicie oryginalny tekst.
Powody takiej decyzji były wielorakie: twórca był już nieco znużony wielkimi kostiumowymi widowiskami i postanowił położyć nacisk na wątki psychologiczne i społeczne. Chciał stworzyć panoramę społeczną współczesnego Londynu, który jest obecnie prawdziwym tyglem klas, warstw i kultur. Dochodzi tu do niespodziewanych spotkań, a także do niezwykle dramatycznych zderzeń. Należy przecież pamiętać, że to właśnie pod stacją King's Cross, w okolicy, gdzie toczy się akcja filmu, miał w lipcu 2005 roku tragiczny zamach bombowy.
- Dawno temu - opowiadał twórca filmu - zacząłem pisać sztukę teatralną właśnie pod tytułem "Rozstania i powroty". Miała to być rzecz o pewnej parze, która wraca z przyjęcia i stwierdza, że było włamanie do jej domu. Jednak okazuje się, że nic nie zginęło, za to ktoś dodał przedmioty, które są kluczem do zrozumienia kłopotów w tym małżeństwie. Pomysł wydawał mi się dobry, ale próby jego realizacji - zdecydowanie mniej, choć naprawdę się starałem. Parę lat później kupiliśmy stary kościół w północnym Londynie, by tam urządzić studio i biura. Pamiętam mojego syna, Maksa, gdy powiedział: To złe miejsce na biuro - i ta kwestia znalazła się w filmie. Ale mnie się podobało! Gdy byłem w Rumunii, pracując nad "Wzgórzem nadziei", dostałem telefon z Londynu: mieliśmy włamanie. Niedługo potem kolejny - znowu włamanie. W ciągu ośmiu tygodni włamywano się do naszych biur aż trzynaście razy! Wkrótce nasunęło mi to myśl: może te włamania mają na celu to, byśmy coś naprawili. Może takie naprawianie czyni wszystkich silniejszymi. Każdy z nas "kradnie" - w metaforycznym sensie - z życia innych ludzi. Także o takim rodzaju "kradzieży" jest nasz film.
Jak to jest być emigrantem
Co o problemie poruszonym w filmie mówią aktorzy?
Jude Law, odtwórca roli Willa, mówi tak: - Według mnie, scenariusz opowiada przede wszystkim o osobnych światach, w jakich żyjemy tu, w Londynie. Czasem ich mieszkańcy mijają się, czasem się lekceważą, czasem - co może najgorsze - traktują się nawzajem z góry, z pobłażaniem. Biorę udział w akcjach charytatywnych, oddaję swoje stare ubrania biednym Rumunom - więc niby robię to, co do mnie należy. Ale przecież tak naprawdę w ten sposób nie robisz nic dla nikogo, a tylko zapewniasz sobie dobre samopoczucie. Może warto się zastanowić nad tym, kto myje mój samochód, kto przygotowuje dla mnie posiłki… Czy przypadkiem nie są to ludzie lepiej wykształceni niż ja sam?
Juliette Binoche, grająca Amirę, także doceniła wagę poruszanych w filmie Minghelli problemów.
- Imigranci to nie jest temat łatwy do sprzedania. Widzimy ich na ulicy, widzimy ich ciężką sytuację życiową, ale niespecjalnie lubimy o tym myśleć czy rozmawiać. Uważam, że Anthony wykazał się odwagą, bo chce uświadomić widzom, jak to jest być emigrantem. Jak czują się ludzie, których los kompletnie się zmienił z powodu wojny, z powodu decyzji, które zapadły bez ich woli i zgody. W swoim rodzinnym kraju ci ludzi byli na przykład pianistami czy naukowcami, a w nowym miejscu zajmują się stróżowaniem czy sprzątaniem.
Martin Freeman, odtwórca postaci Sandiego, mówi natomiast: - Bardzo łatwo się osądza, gdy nie zna się ludzi ani ich sytuacji. Szczerze mówiąc, ciągle to robimy. Rzadko udaje się nam wczuć w sytuację kogoś z całkiem innymi doświadczeniami, z inną mentalnością, czasem z innym kolorem skóry. A trzeba przecież próbować.
Muzyka go zainspirowała
Co jeszcze urzeka w filmie?
Muzyka. Jak powszechnie wiadomo, Minghella przywiązuje ogromną wagę do muzyki, która towarzyszy obrazowi, a raczej ma go uzupełniać i tworzyć z nim jedną całość. Często muzyka go inspiruje, słucha jej już podczas pisania scenariusza. I tym razem reżyser przesłuchał wiele godzin nagrań najróżniejszych wykonawców.
Jak wspomina: - Dzięki komputerowi słuchałem najróżniejszej muzyki, także gatunków i wykonawców, których zupełnie nie znałem. Tym razem postanowiłem wykorzystać utwór "Ess Gee" grupy Underworld, medytacyjny, o zaskakującej intensywności. Wykorzystałem także utwory P. J. Harvey i Sigur Ross, a Karla Hyde'a i Ricka Smitha z Underworld namówiłem do skomponowania pozostałej muzyki, z wielkim twórcą muzyki filmowej, Gabrielem Yaredem.
Efekt tej współpracy ocenicie Państwo sami.