Zarabia przecież załatwiając ludziom wszystkie te sprawy, na które nie mają czasu.
No bo gdyby był tylko staczem, to mógłby brać wyłącznie zlecenia na stanie w kolejkach. Te oczywiście znajdą się jeszcze w przychodniach i aptekach, ale nie jest ich znowu tak dużo, by na nich oprzeć cały swój biznes. Dlatego właśnie jest załatwiaczem. - Mogę zająć kolejkę w przychodni, zarejestrować kogoś do lekarza, pojechać do urzędu złożyć wniosek, załatwić sprawę w wydziale komunikacji - wymienia. Jego hasło reklamowe to: "Chcesz mieć spokój, dzwoń: 502-288-745".
Ma dużo czasu
Ryszard Tarasienko mieszka w Inowrocławiu. Przez lata albo pracował u kogoś, albo był bez pracy. Wreszcie zaczął rozmyślać o własnej firmie. Chociaż trudno wziąć sprawy w swoje ręce, gdy ma się sprawną tylko jedną z nich.
Prawie 30 lat temu uległ wypadkowi samochodowemu. Od tego czas ma lewostronny paraliż i słabiutką rentę. Przez lata dorabiał jako stróż lub magazynier.
W PRL było mu łatwiej. W nowej Polsce już tak dobrze mu się nie żyło. - Jak mnie przyjęli do pracy, to chcieli, żebym pracował wydajniej niż zdrowy. Ciężko było - wspomina. Jego ostatni pracodawca powiedział mu, że najlepiej byłoby, jakby robił na swoim. Gdy rozmyślał nad tym, w czym jest dobry, uzmysłowił sobie, że nie ma sprawy, której nie potrafiłby załatwić. - Jestem w tym skuteczny - zapewnia.
Przez jakiś czas pracował jako wolontariusz. Nauczył się prowadzić skuteczne rozmowy z ludźmi, od których wiele zależy, czyli sponsorami. Potrafił załatwiać maskotki, kredki i farby dla dzieci oraz lodówki, pralki, meble, a nawet kryształy dla ubogich mieszkańców Inowrocławia.
Zarejestrował więc jednoosobową działalność gospodarczą i został załatwiaczem. - Ludzie, którzy pracują, często nie mają czasu na załatwienie różnych drobiazgów.
Muszą zwalniać się z pracy, by na chwilę gdzieś wyskoczyć. Z pewnością, gdyby mogli skorzystać z czyjejś pomocy, sięgnęliby po nią. Ja mogę być właśnie tą osobą, na którą zawsze można liczyć. W przeciwieństwie do nich mam dużo wolnego czasu - reklamuje swoją inicjatywę pan Rysiu.
Nie jest drogi
Bierze 8 złotych za godzinę. Reklamuje się wszędzie. Odwiedza gazety, dzwoni do telewizji, dociera do właścicieli portali internetowych, roznosi swoje wizytówki. Zachęca, by jego numer telefonu mieć zawsze przy sobie. - Nigdy nie wiadomo, kiedy będę potrzebny - tłumaczy.
Nie ma jeszcze zbyt wielu klientów. Dziennie ma góra dwa zlecenia. Bywa, że nikt nie dzwoni. Miesięcznie na razie wyciąga około 250 złotych. Niedużo, ale i niemało. - Na papierosy wystarczy. Dzięki temu renta w całości trafia na domowe potrzeby - śmieje się. Liczy jednak, że z miesiąca na miesiąc liczba klientów będzie wzrastać.
Załatwia przeróżne sprawy. Jeden klient zaprosił go do łazienki, pokazał zepsutą baterię i poprosił, by kupił identyczną. Zrobił to. Drugiemu przywiózł wniosek powypadkowy z PZU. Dla trzeciego jeździł autobusami z przebitą dętką rowerową.
Zalepił ją u fachowca, a potem widział radość ojca, który załatwił sprawę bez wychodzenia z pracy i radość syna, który znów mógł jeździć na rowerze.
Zapewnia, że nie przestraszy się zlecenia, które musiałby realizować na końcu Polski. Co prawda w Ustrzykach jeszcze nie był, ale z paczką do Włocławka już jeździł. W podróż wybrał się "na stopa", dzięki czemu pieniądze, które zaoszczędził na podróży autobusem powiększyły jego zysk.
Miał też inne zlecenia, ale nie chce zdradzać szczegółów. - Tajemnica firmy. Nawet żona nie wie o wszystkich moich zleceniach. Klienci muszą wiedzieć, że potrafię trzymać język za zębami. Pracuję na ich zaufanie - mówi z powagą.
Biuro w kieszeni
Swoje biuro nosi w kieszeni: telefon komórkowy, notes i długopis. Ma prośbę do ewentualnych klientów, by nie zniechęcali się, gdy po trzech sygnałach nie odbierze telefonu. - Gdy ma się jedną sprawną rękę, nie tak łatwo sięga się po "komórkę" - tłumaczy. Potem pojawia się drugi problem. Gdy trzyma telefon, nie może notować.
Żeby coś zanotować, musi znaleźć stolik, na którym położyłby telefon. Nie ma zestawu głośno mówiącego, więc nasłuchuje z głową niemal przytkniętą do stołu i zapisuje zlecenie. Radzi sobie.
Pan Robert chciał skorzystać z usług załatwiacza. Miał sprawę, nie miał czasu. Nie zadzwonił. - Głupio mi wysyłać niepełnosprawnego na drugi koniec miasta - tłumaczy. Pan Rysiu protestuje: - Ale właśnie tego chcę i tego potrzebuję. Proszę nie mieć żadnych oporów. Jestem szczęśliwy, że mogę być między ludźmi i coś dla nich robić. I jeszcze mi za to płacą.