W pociągu wypatrzyli się Maria i Bernard Zwiewkowie. - Mąż jeździł do Bydgoszczy do pracy, ja do szkoły. I tak przez prawie dwa lata - opowiada pani Maria, która wtedy była 16-letnim podlotkiem. I choć w międzyczasie pan Bernard był w wojsku, zauroczenie nie minęło. Były nieśmiałe uśmiechy, porozumiewawcze spojrzenia... A pretekstem do zagadnięcia była zgubiona w pociągu chusteczka. Po roku odbył się ślub, Zwiewkowie zamieszkali w Bysławiu u rodziców pani Marii.
W 1969 r. przeprowadzili się do Tucholi, gdzie wybudowali dom. Mieszkają w nim do dziś. Pan Bernard chętnie spędza czas w ogrodzie, gdzie uprawia warzywa. - Zimą czas się dłuży, wiosną odżywamy - mówi. Żona czeka niecierpliwie na każdy odcinek "Mody na sukces". A w długie jesienne wieczory grają w karty - najbardziej lubią tysiąca.
Zostały zdjęcia
Krystyna i Stanisław Kopiszkowie poznali się w Kiełpinie, gdzie pan Stanisław zaczął pracę. Ślubna uroczystość była skromna, na pamiątkę została fotografia, którą pani Krystyna pieczołowicie przechowuje w specjalnym pudełku.
Wychowali syna i córkę, doczekali sześciorga wnucząt i dwojga prawnucząt. Dziś w telewizji ona śledzi seriale, on programy informacyjne, bo lubi być na bieżąco z polityką. - A jak jest ciepło, to siedzimy w ogródku przy kawce - mówi pan Stanisław.
Leokadia i Kazimierz Żygowscy razem pracowali w Zakładzie Rolnym w Wysokiej. Tam wpadli sobie w oko. Były i wspólne zabawy. A po jakimś roku - skromne wesele. Państwo młodzi do kościoła jechali powozem. Po uroczystości poszli do fotografa na pamiątkowe zdjęcie.
Wspólnie wychowali piątkę dzieci, w tym dwie córki. Doczekali dziewięciu wnuków. - Same chłopaki - śmieje się pani Leokadia. - Dziesiąta ma być wnuczka!
Sympatyczna sąsiadka
Bronisława i Antoni Ginterowie mieszkali po sąsiedzku - ona w Białowieży, gdzie się urodziła, on w Małej Komorzy. Dziś już nie pamiętają, kto komu pierwszy się spodobał. Wiedzą jednak, co robić, żeby małżeństwo przetrwało ponad pół wieku. - Zgoda musi być! Wszystko brać na spokojnie. Czekać, aż złość minie - wylicza pani Bronisława. - Za naszych czasów trzeba było dużo pracować. Dziś młodzi wszystko chcą mieć podane na talerzu.
Początkowo mieszkali z rodzicami, potem przeprowadzili się do Komorzy. Wychowali trzy córki i syna, dziś cieszą się z 11 wnucząt i sześciorga prawnucząt - najmłodszy jest trzyletni Dominik. Mieszkają z wnuczką i prawnukiem Nikodemem. Pan Antoni jest z zamiłowania ogrodnikiem, pani Bronisława chętnie gotuje. Kulinarną pałeczkę powoli przejmuje wnuczka Dagmara. - Teraz to ona zajmuje się słodkościami - zdradza babcia.
Weselisko trwało trzy dni
Na zabawie przyszłą żonę wypatrzył także Józef Bonk. Spotkali się w świetlicy w Piastoszynie. Pan Józef chętnie tańczył, całkiem nieźle znał kroki tanga. - A ja bardzo lubię tańczyć - rozmarza się pani Genowefa. Młodzi do ślubu jechali bryczką. - Miałam 12 druhen - opowiada pani Genowefa. Weselisko było na sto osób i trwało trzy dni. Nie brakło gorzałki, a niektórym mocno zaszumiała w głowie...
Bonkowie wychowali czwórkę dzieci, mają siedmiu wnuków i uzdolnioną muzycznie wnuczkę Aleksandrę, która gra na fortepianie i studiuje w Trójmieście. Teraz dziadkowie niecierpliwie czekają na prawnuczęta. - Ale jakoś chłopaki nie chcą się żenić - rozkłada ręce pan Józef.
Oboje przez lata pracowali w handlu. Na emeryturze z pewnością się nie nudzą. Są znanymi w regionie twórcami ludowymi. Pan Józef rzeźbi, słynie z drewnianych ptaszków. Pani Genowefa jest hafciarką. - To moje hobby, które uspokaja - mówi. Mąż się śmieje, że do pracy potrzebne jej są drugie oczy. Dzieła obojga można podziwiać m.in. w chacie rękodzieła w Swornychgaciach.
Mistrz kroków tanecznych
Królem parkietu do dziś jest Henryk Brzoszczyk. Panią Mariannę, przyszłą małżonkę, także wypatrzył na zabawie. - Mąż świetnie tańczy. Na weselach nawet dziś obtańcowuje wszystkie panie - śmieje się pani Marianna.
Po zabawie trzeba było damę serca odprowadzić do domu. Młodzi się sobie spodobali. - W dodatku mąż był wtedy w wojsku. A wiadomo, za mundurem panny sznurem - mówi pani Marianna.
Wychowali wspólnie szóstkę dzieci, doczekali dwanaściorga wnucząt. Teraz on lubi przesiadywać na działce, ona zatopić się w lekturze, zwłaszcza w literaturze faktu. Jaką mają receptę na szczęśliwy związek? - Sami się dziwimy, że tak długo ze sobą wytrzymaliśmy - żartują oboje. A potem mówią poważniej: ważne jest wzajemne zrozumienie. - Mąż musi być głową rodziny - mówi stanowczo pani Marianna. - No i trzeba iść na kompromis. Jak mąż jest nerwowy, to schodzę mu z drogi i odwrotnie.
- Trzeba się kochać - uważa pan Henryk. - Po prostu trzeba lubić taką niewiastę...