Ciężarówki z opałem podjeżdżające pod domy w maju bądź czerwcu, w pierwszym odruchu można by uznać za egzotyczny widok. Faktycznie, zwykle jest to najlepszy czas na zakup węgla, jeśli chcemy zaoszczędzić. Inny powód, dla którego niektórzy robią zakupy na długo przed pierwszymi chłodami, wynika z ich ograniczonych możliwości finansowych. Zamiast jednorazowo zamawiać na przykład trzy tony, w kolejnych miesiącach kupują po tonie surowca.
Jak zauważają właściciele składów, z którymi rozmawialiśmy, tylko nieliczni jednorazowo zaopatrują się w opał na cały sezon grzewczy. Powody są przynajmniej trzy. Pierwszy i chyba najważniejszy jest taki, że wiąże się to z znacznym jednorazowym wydatkiem. Biorąc pod uwagę, że cena węgla waha się w granicach 470-820 zł za tonę, w grę wchodzi niebagatelna kwota. W przypadku pięciu ton, tyle zwykle potrzeba na ogrzanie średniej wielkości domu, może to być nawet 4,2 tys. zł. Nie każdy ma też dostatecznie dużą piwnicę, by zgromadzić tak dużą ilość opału. - Kiedyś ludzie kupowali jak najwięcej w obawie, że później zabraknie - słyszymy w jednym ze świeckich składów. - Dziś takiego niebezpieczeństwa na pewno nie ma, choć trzeba się liczyć z tym, że ceny mogą iść w górę.
O ile? Na razie nikt nie jest w stanie tego przewidzieć, choć pesymiści twierdzą, że październikowa podwyżka nie była ostatnią w tym roku. Skok cen sprawił, że wzrosło zainteresowanie nieco tańszym węglem importowanym. W zależności od miejsca jego wydobycia, parametry nie muszą znacząco ustępować surowcowi z Polski. Wyraźną tendencją jest też stały wzrost sprzedaży węgla średniego i miału. - Ściśle wiąże się to z upowszechnianiem pieców bezobsługowych lub takich, gdzie ta obsługa jest minimalna - tłumaczy Marek Wiśniewski, współwłaściciel firmy Hegmar. - Szczególnie zmieniło się podejście do miału. Dlatego cena tego najwartościowszego może dochodzić do 700 zł za tonę.