https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

- Umiem zmieniać pieluchy - zdradza Tomasz Kot

Rozmawiała: Magdalena Adamska
Tomasz Kot i Agnieszka Dygant na planie "Niani"
Tomasz Kot i Agnieszka Dygant na planie "Niani" Fot. oko cyklopa
Rozmowa z Tomaszem Kotem aktorem odtwórcą roli Maksymiliana Skalskiego w sitcomie "Niania".

Znaczna część widzów kojarzy go ze statecznym i poważnym Maksem Skalskim, bohaterem sitcomu "Niania". W rzeczywistości jednak Tomaszowi Kotowi daleko od takiego wizerunku. Poza kadrem sypie dowcipami jak z rękawa ku uciesze całej ekipy serialu.

- Przy okazji emisji 100. odcinka "Niani" to pytanie samo ciśnie się na usta: w czym tkwi sekret powodzenia serialu?

- Wszyscy na planie jemy marchewki (śmiech). A tak poważnie, słowa uznania należą się Jurkowi Bogajewiczowi. Mimo że reżyseruje serial na licencji, to z dobrym efektem wprowadza także własne innowacyjne pomysły. Na przykład zmienia ustawienia całych scen, zachowując ich treść i sens. Nie można też pominąć sprawnej i efektywnej pracy całego zespołu. Godne uwagi jest to, że gwiazdy, które występują gościnnie w "Niani", są mile zaskoczone poziomem naszej produkcji - począwszy już od cateringu, a skończywszy na zadowalającym efekcie na ekranie telewizora.

- Już od trzech lat wchodzi pan w skórę Maksa Skalskiego. Nie ma pan czasem dosyć?

- Ależ ja naprawdę dobrze się czuję w skórze mojego bohatera! To, co może mnie ewentualnie męczyć w związku z rolą w "Niani", to poranne wstawanie na plan zdjęciowy (śmiech).

- Jest pan śpiochem?

- Po prostu lubię się wyspać. Zwłaszcza od kiedy moja półtoraroczna córka przesypia całe noce.

- Frania i Maksa są dobrani na zasadzie przeciwnych temperamentów. A jak to wygląda w pana prywatnym związku?

- Szczerze? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Gdy w życie człowieka wkracza wielka miłość, zazwyczaj nie poddaje się analizie, z czego uczucie się zrodziło. Tak też jest w moim przypadku. Z żoną układa mi się znakomicie. I tylko to się liczy.

- Jaka jest pana recepta na udany związek?

- Nie mam recepty. Wystrzegam się uogólnionych rad, bo wszystko zależy od indywidualnych sytuacji. Każdy jest inny - ja mogę odpowiadać jedynie za siebie. A więc co się tyczy mojego związku - oboje z żoną jesteśmy dla siebie partnerami. Wymieniamy się obowiązkami, darzymy siebie szacunkiem i dbamy o to, by się rozwijać, aby potem, np. w wieku przedemerytalnym, nie żywić do siebie urazy czy goryczy za niespełnienie.

- Wielokrotnie podkreślał pan, że córeczka Blanka wywróciła pana życie do góry nogami.

- Dokładnie. W każdej dziedzinie, włącznie z organizacją codziennych obowiązków, życie moje i żony wywróciło się do góry nogami - ale tylko i wyłącznie w pozytywnym sensie.

- Ciekawe, czy potrafi pan zmieniać pieluchy?

- Naturalnie. Jeśli ma się małego człowieka w domu, a żony nie traktuje jak robota kuchenno-domowego, to jest to oczywiste. Wychowanie Blanki uważam za wyzwanie. A że lubię wyzwania, to tak bliski kontakt z córką sprawia mi wiele radości i satysfakcji.

- Byłby pan w stanie poświęcić karierę, by zostać w domu i zająć się małą?

- Żaden problem. Zresztą odmówiłem udziału w kilku produkcjach, żeby móc więcej czasu spędzić z małym człowiekiem.

- Czy gdy córka dorośnie, będzie pan przepuszczał przez gęste sito jej kolejne sympatie?

- (śmiech) Nie mam pojęcia, jakim będę ojcem za kilkanaście lat. Nie wybiegam myślami tak daleko do przodu. Skupiam się na tym, co dzieje się dziś. Na razie jestem na etapie pierwszych słów.

- Wróćmy do Maksa. Pana zdaniem Skalski to sztywniak?

- Słyszałem takie opinie, że Maks w moim wydaniu to sztywniak. Z punktu widzenia aktora zawodowego odbieram to jako komplement, ponieważ to oznacza, że skutecznie realizuję wcześniej postawione założenia. Jeżeli natomiast ktoś przenosi sztywniactwo Skalskiego na mnie i w taki sposób mnie postrzega, to już jego problem, że nie potrafi oddzielić rzeczywistości serialowej od prawdziwego życia. Ja się za sztywniaka nie uważam.

- Sama miałam okazję się przekonać, że jest pan człowiekiem o niebywałym poczuciu humoru...

- Cóż, tak się już przyjęło, że śmiech to zdrowie, dlatego staram się, żeby dookoła mnie było po prostu zdrowo.

- Mówi się, że życie zaczyna się po trzydziestce...

- Całkowicie się z tym zgadzam. Jestem zadowolony z tego, że wkroczyłem w przedział wiekowy 30-40. I za żadne skarby świata nie chciałbym cofnąć się o dziesięć lat. Z całym szacunkiem dla dwudziestolatków, ale oni mają przed sobą tysiące ścieżek do wyboru. Muszą podejmować ważne dla nich życiowe decyzje, co łatwe nie jest. A ja, na szczęście, mam to już za sobą. Wiem swoje i dobrze mi z tym. Inna rzecz, że czuję, że przede mną jeszcze mnóstwo do odkrycia.

- Czy w najbliższym czasie Tomasz Kot wystąpi w jakimś show?

- Nie. Na razie nie czuję takiej potrzeby, mimo że dostałem kilka propozycji. Mam przeczucie, że przede mną wiele aktorskich wyzwań, na których chciałbym się skupić. Show raczej by mnie od tego odciągało.

- Jak się żyje ze 196 cm wzrostu?

- Najgorzej było, jak dojrzewałem. Np. nieustannie uderzałem głową o framugę drzwi. Do dziś pozostał mi odruch pochylania się w celu uniknięcia nieprzyjemnego zderzenia. A ostatnimi czasy najczęściej ludzie proszą mnie w sklepach, żebym ściągnął z najwyższej półki papier toaletowy, a na koncertach w tłumie służę jako punkt orientacyjny (śmiech).

- Gdzie, poza "Nianią", będzie można pana zobaczyć?

- Wkrótce do kin wejdzie komedia "To nie tak jak myślisz, kotku" Sławomira Kryńskiego z moim udziałem. Uprzedzam pytanie - tytuł nie nawiązuje do mojej osoby i nazwiska (śmiech). Ponadto skończyłem zdjęcia do komedii pt. "Idealny facet dla mojej dziewczyny" Tomka Koneckiego, w której gram gwiazdę filmów porno. Wystąpię także w roli porucznika w polsko-czeskiej "Operacji Dunaj" Jacka Głomba, której premierę zaplanowano na 21 sierpnia 2009.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska