Rozmowa z prof. JANEM KOPCEWICZEM, rektorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
- Jubileuszowy, 60-ty rok akademicki UMK rozpoczyna się od sukcesów - poszerzenia uniwersytetu o wydziały medyczne i przyjęcia przez papieża honorowego doktoratu toruńskiej uczelni. Musi pan być dumny, że dzieje się to pod pańskim kierownictwem.
- Tak się wręcz symbolicznie składa, że niemal w momencie wręczania doktoratu honoris causa Ojcu Świętemu upływa vacatio legis, które przewiduje ustawa o przyłączeniu bydgoskiej Akademii Medycznej. 23 listopada o północy fuzja staje się faktem. Pozostaje nam przeprowadzenie technicznej strony tej operacji, co nie jest prostą sprawą. Ponieważ AMB przestaje istnieć, trzeba załatwić kwestie kont bankowych, pieczątek, etc. Jesteśmy obecnie na etapie pisania różnych zarządzeń i pełnomocnictw. Mam nadzieję, że nowy statut uczelni zostanie zatwierdzony w grudniu. Wszystko to razem jest dobrym podsumowaniem mojej prawie dwunastoletniej działalności jako rektora. Tym bardziej, że kończę ją za kilka miesięcy. Ale pewnie w jakimś sensie jest to zbieg okoliczności, że dzieje się to akurat teraz.
- Jeśli chodzi o fuzję, raczej efekt posiadania wizji i odwagi.
- Być może troszeczkę. W większej mierze pewnie doświadczenia i umiejętności mediacji. Nauczyłem się tego trochę przez długie lata kierowania uczelnią. Ale jestem tylko jedną z osób, które przyłożyły rękę do tych spraw. Nawet nie wiem, czy najważniejszą.
- Co powie pan w laudacji papieżowi?
- Powiem o wyjątkowej roli, którą Ojciec Święty pełni dla nas Polaków i dla całego świata. Będę się starał, by moje słowa oddawały nasz sposób myślenia o Janie Pawle II i zabrzmiały dla jego uszu autentycznie, z głębi serca.
- Przygotowując laudację dla tak wyjątkowej osoby odczuwa pan wzruszenie?
- Niewątpliwie tak. Mam swoją historię spotkań z Ojcem Świętym. Pierwszy raz spotkałem go wiele lat temu, w latach 80-tych na uniwersytecie w Ferrarze. Ojciec Święty był wtedy tryskającym zdrowiem człowiekiem, ja też byłem dużo młodszy. Później dwukrotnie byłem w gronie rektorów wyższych uczelni, których papież przyjmował w Rzymie.
- Po powrocie z Watykanu od razu czekają pana "schody". Naukowcy UMK obawiają się skutków połączenia z AMB. Słychać głosy, że kierunki badawcze niezwiązane bezpośrednio z medycyną przez najbliższe 10 lat nie mają szans na rozwój, bo nie dostaną ani grosza.
- Nie myślę, by aż tak było niedobrze. Sytuacja nie jest łatwa, ale bardzo liczę na granty z Unii Europejskiej. Hiszpania, która przed przystąpieniem do Wspólnoty była w dużo gorszej sytuacji niż Polska, staje się dziś potęgą naukową. A 15 lat temu startowali właściwie z niczego. Polska nauka, w tym UMK, przy finansowym wsparciu UE ma szansę pójść do góry.
- Kończy pan kadencję, a przepisy nie pozwalają, by kandydował pan po raz kolejny. Namaści pan następcę?
- Intensywnie nad tym pracuję. Muszę oddać uniwersytet w dobre ręce by stał się jeszcze lepszy. W UMK są takie ręce, ja je dobrze znam. Kiedyś blisko współpracowaliśmy.
- Zechce pan powiedzieć coś bliższego o postaci sukcesora?
- Mam całkowitą pewność, że uniwersytet pod jego rządami dalej będzie dobrze pracował. Na tym etapie nie mogę powiedzieć nic więcej.
- Kiedy rok temu udzielił pan wywiadu "Pomorskiej", wymienił pan Akademię Bydgoską jako przykład uczelni tak słabej, że nadanie jej tytułu uniwersytetu byłoby niemal świętokradztwem. Teraz UMK pozytywnie zaopiniował uniwersyteckie aspiracje akademii. Co się zmieniło w tym czasie?
- AB spełnia podstawowe warunki, by w świetle istniejącego prawa zostać uniwersytetem. A my jesteśmy najbliższym sąsiadem, działamy w tym samym regionie. Nam naprawdę niezwykle zależy na najlepszych możliwych stosunkach z Bydgoszczą. Pomijając wszystkie toruńsko-bydgoskie zaszłości, trzeba zaproponować nową jakość w tych stosunkach. Czy uniwersytet w Bydgoszczy może być dla nas jakąś konkurencją, co sugerują niektórzy? To w ogóle niewłaściwy sposób myślenia. Byłoby niedobrze gdybyśmy zaczęli się zasklepiać i bać, że coś obok może nam zagrozić. Bo już wkrótce pod bokiem może nam się pojawić nie tylko raczkujący uniwersytet bydgoski, ale filia Oxfordu, Cambridge albo Getyngi. Z nimi to dopiero będzie konkurencja! A jeśli ktoś obok chce się rozwijać, to trzeba na to spojrzeć życzliwie. I tak spojrzeliśmy na Akademię Bydgoską, widząc oczywiście cały szereg jej braków. Jeśli AB zostanie uniwersytetem, to będzie to wielkie wyzwanie dla tamtejszego środowiska. Prawdopodobnie wiosną wejdzie w życie nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, a to nałoży na nie konieczność uzupełnienia wszystkich braków w ciągu 7 lat. Pod groźbą odebrania uniwersyteckości! Mają dziś np. tylko 5 uprawnień do doktoryzowania, a będą musieli mieć 12 i to w wielu dziedzinach.
- Czy nowej ustawie o szkolnictwie wyższym wyrwano wszystkie zęby? Wiele środowisk biło się ostro, by nadal każdy mógł założyć sobie prywatny interes pod tytułem "szkoła wyższa", a profesor mógł mieć dowolną liczbę fuch.
- "Zęby" zostały. Jedyne, co jeszcze ustawę blokuje, to konieczność przedyskutowania kwestii dotyczących tzw. kariery naukowej. Chodzi o pomysł, by zlikwidować habilitację i tytuł profesora, a każdy, kto uzyska stopień doktorski, mógł uczestniczyć w konkursie na profesorską posadę. Rozwiązanie zasadniczo jest dobre i prawdopodobnie zostanie kiedyś w Polsce zastosowane. Z pewnych względów nie może jednak zostać przyjęte od razu. Byłem w USA, obserwowałem te konkursy i wiem, że opowieści o szybkiej i łatwej tamtejszej karierze naukowej - bo doktorat i nic więcej - to mit. Tam, żeby ktoś mógł dostać angaż profesorski, musi się zwolnić profesorskie stanowisko - poprzednik musi zrezygnować albo umrzeć. A wtedy na konkurs zgłasza się kilkunastu równie dobrych kandydatów - z tego uniwersytetu, z innych, a nawet z zagranicy. Protekcja nie działa! Gdyby coś takiego można było zrobić u nas, to ja od razu jestem za. Ale w Polsce konkursy są fikcyjne, robione pod konkretną osobę. Dlatego na razie nie można do tego dopuścić.
