Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urzędnik może wszystko. Jak zniszczono firmę pana Edka

Tomasz Gdula, NTO FOT. TOMASZ DRAGAN
- Prawo jest takie, że urzędnikom wolno wszystko, a obywatel jest wobec nich bezbronny - mówi Edward Marciniak
- Prawo jest takie, że urzędnikom wolno wszystko, a obywatel jest wobec nich bezbronny - mówi Edward Marciniak
Edward Marciniak z dnia na dzień stał się dłużnikiem państwa na 6,5 miliona zł. Wkrótce dług urósł do 38 milionów, a Marciniak znalazł się na granicy obłędu. W końcu usłyszał, że nie ma sprawy. Żadnego przepraszam i odszkodowania.

Firma Marciniaka nazywa się Chemia-Bomar, siedzibę ma w Skorogoszczy pod Brzegiem. Jest potentatem m.in. na rynku samochodowych spryskiwaczy do szyb. Taki płyn produkuje się z koncentratu, czyli skażonego alkoholu. Firma Marciniaka kupuje go na Wschodzie, bo tam taniej, i tranzytem wozi do Niemiec. Odbiorca płynu zgłasza go niemieckim urzędnikom, a ci po badaniach wystawiają certyfikat, potwierdzający, że w cysternach rzeczywiście jest alkohol przemysłowy.

Przeczytaj: Urzędnik zapłaci za pomyłkę z własnej kieszeni

Od tej chwili na mocy unijnych przepisów towarem można obracać na terenie całej Unii Europejskiej, transport wraca zatem do Skorogoszczy, a tam przerabiany jest na pożądany przez kierowców płyn.

Cysterny stop

- W czerwcu 2008 roku niespodziewanie celnicy w Zgorzelcu zatrzymali sześć moich cystern z towarem wartym pół miliona zł - opowiada Edward Marciniak. - Sprawę nagłośniono w mediach, bo granice były już zlikwidowane, więc służby celne przedstawiły akcję jako wielki sukces swojej lotnej brygady. Wydźwięk informacji był jednoznaczny: wielka kontrabanda wódy bez akcyzy znalazła się w rękach naszych celników.

- Nie było to przyjemne, ale specjalnie się nie przejąłem, bo przecież wiedziałem, co jest w cysternach - opowiada przedsiębiorca ze Skorogoszczy.

Celnicy też wiedzieli już po trzech dniach od akcji na granicy. Badanie przeprowadzone we wrocławskim laboratorium jednoznacznie wykazało, że w cysternach jest koncentrat do produkcji płynu do spryskiwaczy, więc sprawa powinna się zakończyć.

- Zamiast oddać mi cysterny, urzędnicy z opolskiej Izby Celnej przetrzymywali je przez 14 miesięcy, a zawartość poddali jeszcze 13 ekspertyzom laboratoryjnym, chociaż za każdym razem wynik był jednoznaczny: to alkohol skażony według łotewskich norm, honorowanych w całej Unii - opowiada Edward Marciniak.

Mimo jednoznacznego wyniku badania alkoholu, które wykazało że nie jest on spożywczy, celnicy wszczęli wobec przedsiębiorcy postępowanie karne skarbowe. Marciniak dowiedział się, że za transport wart ok. 500 tys. zł będzie musiał zapłacić akcyzę w wysokości 6,5 miliona zł.

Na granicy obłędu

Ale urzędnicy w swej radosnej twórczości poszli jeszcze dalej. Prześledzili historie transakcji Marciniaka i wyszło im, że transport który zatrzymali, nie był pierwszym. A to oznaczało, że zaległy podatek akcyzowy należy powiększyć o kolejne 32 miliony zł.

- Łącznie moje zobowiązania miały więc wynieść ponad 38 milionów zł. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem bliski obłędu – przyznaje przedsiębiorca. – Moje cysterny były zarekwirowane, straciłem kontrakty i klientów, których zaczęli przejmować konkurenci. Mimo że badania wykazywały, iż niczego poza koncentratem płynu do spryskiwaczy nie przewoziłem, groziło mi zostanie bankrutem i dłużnikiem z piętnem oszusta skarbowego.

Edward Marciniak żył w poczuciu bezradności i niewyobrażalnym napięciu. - Ze strachu, że o szóstej rano do drzwi zapuka komornik, uciekałem z domu po piątej rano. Przed wyjściem nerwowo spoglądałem na zegarek i całymi nocami odliczałem kolejne minuty podczas nieprzespanych nocy - wspomina Marciniak.

Przeczytaj: Toruńscy celnicy wykryli nieprawidłowości w Fabryce Wódek Kopernik

W końcu przedsiębiorca dowiedział się, że „wyrok” na niego zostanie wydany 28 grudnia 2009. Tego dnia dyrektor Izby Celnej w Opolu miał zdecydować, czy transport zarekwirowany Marciniakowi 18 miesięcy wcześniej zostanie obłożony monstrualną akcyzą. Ale tego dnia sprawa się nie zakończyła.

Bez happy endu

Izba Celna w Opolu dopiero teraz zamknęła sprawę Edwarda Marciniaka. Mówiąc ściślej: umorzyła ją i koszmar przedsiębiorcy się skończył. A zaczął się - czego izba nie ukrywa - od anonimowego donosu, przysłanego w 2008 roku. Sam Marciniak dodaje, że stało się to po serii niedwuznacznych propozycji, w których anonimowi rozmówcy chcieli go przez telefon skłonić do sprzedaży świetnie prosperującej firmy. Gdy się nie zgodził, zaczął się koszmar z celnikami, który zamiast trwać trzy dni (do wyników pierwszego badania zawartości cystern) ciągnął się przez ponad 34 miesiące).

Przeczytaj: Pieniądze. Urzędnicy i policjanci nie dostaną podwyżki!

- Istotne jest podkreślenie, że jakkolwiek zgromadzone w sprawie dowody wskazywały, że towar jest koncentratem do spryskiwaczy, to jednak w ocenie organu okoliczność ta nie przesądzała, że towar nie podlega opodatkowaniu - przekonuje rzeczniczka Izby Celnej w Opolu Agnieszka Skowron. - Przeciwnie, w myśl art. 72 wówczas obowiązującej ustawy o podatku akcyzowym, koncentrat do spryskiwaczy należało traktować jako alkohol - nie daje za wygraną urzędniczka.

Czy ma rację?

- Taka interpretacja przepisów obowiązywała tylko w Opolu. W całym kraju była zupełnie inna, czego najlepszym dowodem są ceny płynu do spryskiwaczy. Gdyby zawarty w nich alkohol obłożony był akcyzą, ceny byłyby kilka razy wyższe - mówi Edward Marciniak.

Gdy przytaczamy ten argument, Agnieszka Skowron odpowiada:

- Trudno odnieść się do rzekomo diametralnie odmiennej interpretacji stosowanej przez pozostałe izby celne, skoro nie wskazuje pan konkretnych przykładów. Dla organu natomiast, jakim jest dyrektor izby celnej, istotne znaczenie ma wykładnia prezentowana przez organ nadrzędny, tj. ministra finansów, która pozostawała zbieżna ze stanowiskiem naczelnika Urzędu Celnego w Opolu - twierdzi rzeczniczka. W jej opinii dopiero wyrok NSA z 12 grudnia 2010 spowodował zmianę interpretacji prawa i pozwolił umorzyć sprawę Marciniaka.

Czy zakończenie postępowania oznacza dla przedsiębiorcy szanse na sprawiedliwość i zadośćuczynienie za traumatyczne przeżycia?

- Adwokaci powiedzieli mi, że mogę o tym zapomnieć - przyznaje szef Chemia-Bomaru. Okazuje się, że izba celna działała zgodnie z prawem i miała prawo przetrzymywać cysterny Marciniaka przez 14 miesięcy, a także prowadzić postępowanie wyjaśniające w jego sprawie przez niemal trzy lata. W tym czasie stworzono osiem tomów akt i przeprowadzano niekończące się analizy prawne, mające ustalić, czy akcyza od koncentratu płynu do spryskiwaczy należy się państwu czy nie.

Już wiadomo, że nie, a bilans całej sprawy jest dla Skarbu Państwa, który miał na wszystkim zarobić, druzgocący. Za każdą z przetrzymywanych cystern wypłacano Edwardowi Marciniakowi po 3 tys. zł rekompensaty miesięcznie. Łącznie kosztowało to podatników 252 tys. zł. Gdyby po pierwszym badaniu towar zwrócono, koszty okazałyby się kilkanaście razy mniejsze. W dodatku skorzystałby budżet państwa dzięki podatkowi VAT, jaki firma Chemia-Bomar płaciłaby od obrotu wytwarzanym towarem.

Skoro budżet stracił, czy to znaczy, że Edward Marciniak zarobił na tej absurdalnej sprawie? - Moje koszty, związane ze stratami w działalności gospodarczej oraz koniecznością opłacania adwokatów, szacuję na 800 tys. zł, z czego 500 tys. natychmiast mogę wykazać fakturami - mówi Marciniak. - I nie wliczam tu np. kontraktu z Turkami o wartości 2 milionów euro, który przeszedł mi koło nosa.

Dziki kraj?

Sprawa przedsiębiorcy ze Skorogoszczy boleśnie dowodzi, że w naszym kraju ciągle byle urzędnik może przeczołgać poważnego biznesmena i bezkarnie zatruć mu życie. Od czasu wybuchu afery wokół skandalicznych decyzji urzędu skarbowego w sprawie firmy Optimus i jej właściciela Romana Kluski zmieniło się wprawdzie niejedno, ale na pewno do standardów krajów, w których urzędnikowi do głowy nie przychodzi, że jest „władzą”, wciąż nam bardzo daleko.

Nie jest to jednak tylko problem mentalny i wynik urzędniczej złej woli. Wiele dramatów przedsiębiorców oraz ich pracowników, którzy w wyniku decyzji przeróżnych inspektorów i referentów trafiają na bruk, wynika z fatalnej jakości prawa.

Edward Marciniak też ma swój komentarz.

- Prawo jest takie, że urzędnikom wolno wszystko, a obywatel jest wobec nich bezbronny. Przedsiębiorca nie uchodzi u nas za pracodawcę i płatnika podatków, ale przede wszystkim jest podejrzanym. Zawsze i o wszystko…

 

Przeczytaj: Urzędnicy boją się o posady

 

 

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska