Chodzi o przepisy mające wprowadzić osobistą odpowiedzialność urzędników państwowych za błędne, kosztowne dla petentów decyzje oraz za opieszałość.
Wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld twierdzi, że jeśli obywatel złamie prawo - ponosi surowe konsekwencje. Natomiast urzędnik, który swoimi błędnymi decyzjami doprowadzi np. do upadku firmy, jest bezkarny.
Propozycje ministerstwa gospodarki zakładają więc, że jeśli urzędnikowi udowodni się "rażące łamanie prawa", "winę umyślną" wobec petenta lub działanie korupcyjne, grozi mu odpowiedzialność nawet całym majątkiem. W innych przypadkach administracyjnego bezprawia karą byłaby grzywna w wysokości kilkumiesięcznej pensji.
- To zbyt dotkliwe sankcje - mówi Alicja Kolańska, sekretarz miasta Torunia. - Taki bat na pewno nie jest metodą na usprawnienie administracji państwowej. Jeśli już, to proponowałabym wprowadzenie przepisów wzmacniających większy nadzór nad pracą urzędników.
Naczelnik Kujawsko-Pomorskiego Urzędu Skarbowego Leszek Smoliński jest przekonany, że inicjatywa ministerstwa to tylko chwytliwa propaganda: - Nasze prawo w wielu dziedzinach jest mało czytelne i niejednoznaczne. Dlaczego błędy legislacyjne mają obciążać urzędników niższego szczebla? W tej sytuacji należałoby uzależniać ostateczną decyzję o winie urzędnika - od niezależnego organu, np. sądu. Poza tym, jak zdefiniować pojęcie "rażącego naruszenie prawa" w sytuacji, gdy wiele przepisów można interpretować na dziesiątki sposobów? Naczelnik Smoliński dodaje, że - jeśli ustawa nie będzie dobrze przemyślana - może grozić paraliżem decyzyjnym. Poza tym - kto poniesie karę: urzędnik niższego szczebla, który prowadził sprawę, czy jego szef podpisujący decyzję?
Z kolei przedsiębiorcy - petenci fiskusa i urzędów celnych - dobrze oceniają pomysł ministerstwa gospodarki, ale wolą się nie przedstawiać. - Jeśli ja pomylę się w rozliczeniach - mówi główny księgowy ponad stuosobowej firmy z Bydgoszczy - mogę nawet pójść do więzienia, nie mówiąc o grzywnie. Dlaczego urzędnikowi nie grożą identyczne konsekwencje? Zdarza się, że moja firma traci setki tysięcy, bo dokumenty leżą miesiącami w urzędach.
- Ja najbardziej obawiałbym się paraliżu urzędów - mówi właściciel kilkunastoosobowej toruńskiej firmy komputerowej. - Wtedy dopiero zacznie się przeciąganie spraw, asekuranctwo i biurokracja! Zmiany muszą być przemyślane. Można np. karać dotkliwie tych urzędników, którzy mają na koncie najwięcej uchylanych przez wyższe szczeble decyzji.
Bezkarność niekompetentnych urzędników kosztuje miliony. Ale Rafał Bruski, wojewoda kujawsko-pomorski, uważa, że diabeł tkwi w szczegółach. - Musiałbym najpierw przeanalizować ten projekt - mówi. - Jestem za karaniem złych urzędników, ale pod warunkiem, że reguły gry będą jasne i precyzyjne. Nie chciałbym, aby wylano dziecko z kąpielą.