Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Bydgoszczy na świat przyszły czworaczki! W czasie pandemii koronawirusa

Joanna Jankowiak
Joanna Jankowiak
@Czworaczki2020
W czasie pandemii koronawirusa w Bydgoszczy na świat przyszły czworaczki! O macierzyństwie, do którego nie można przygotować się z wyprzedzeniem, opowiada Anna Dudzic-Koc - mama Weroniki, Marceliny, Olgi, Dominika i trzyletniej Tosi.

Być mamą piątki dzieci – to musi być wyzwanie.
Nie narzekam na nudę (śmiech). Na początku ciąży miałam rożne przemyślenia, wyobrażałam sobie, jak to będzie. A potem się okazało, że wielu rzeczy człowiek nie uwzględnił i że ten czas… no po prostu nie jest rozciągliwy! Pomimo że nasze zadania ograniczają się na razie do karmienia, tulenia i przewijania, to i tak nie brak nam wyzwań. Bo nagle dowiadujemy się, że karmić można na milion sposobów. I każdego dnia to karmienie może wyglądać inaczej.

Mieliście w planach dużą rodzinę?
Mój mąż jest jedynakiem, ja mam tylko jedną siostrę. W naszym wyobrażeniu istniał model rodziny 2 plus 2, może 3. Chcieliśmy, żeby Tosia miała młodsze rodzeństwo. Dlatego ucieszyliśmy się, że po trzech latach zaszliśmy w ciążę po raz kolejny.

Spodziewaliście się ciąży mnogiej?
To było totalne zaskoczenie. Co prawda w mojej rodzinie mamy bliźniaki, ale one miały ku temu sprzyjające okoliczności, bo pochodziły z późnej ciąży z wahaniami hormonalnymi. Natomiast brak u nas przypadków chociażby ciąż bliźniaczych wśród wujostwa, kuzynostwa. Dlatego nie przyszło nam to do głowy. Jak już się dowiedzieliśmy, jaka to jest ciąża, trwaliśmy w zaskoczeniu przez kolejne 7 miesięcy (śmiech).

Oswajanie się z tą myślą nie było łatwe?
Mieliśmy różne etapy adaptowania się do tej informacji. Oczywiście dotarło do nas, że urodzą się czworaczki, ale taka prawdziwa świadomość, co to znaczy, pojawiła się dopiero po porodzie.

Nieco zabawny w tej całej sytuacji jest sposób, w jaki dowiadywaliśmy się o liczbie dzieci. Na pierwszym USG powiedziano nam, że to będą trojaczki. Pojawiła się więc radość, zaskoczenie, poczucie, że nasze życie znacznie się zmieni. Ale czuliśmy, że to będzie taka fantastyczna nowość. Dopiero gdy po dwóch tygodniach poszłam sama na kolejne USG, doktor oznajmił, że jednak, tak jak podejrzewał, jest jeszcze jedno dziecko… i że będziemy mieć czworaczki.

Jak pamiętasz tę chwilę?
To był już duży szok i moment ogromnego niepokoju. Ze względu na swoje wykształcenie miałam świadomość różnych powikłań i ryzyka takich ciąż mnogich. Wystraszyłam się też, że dzieci będą miały tak ogromne potrzeby w ciąży, że nie będę w stanie ich zaspokoić. Moja pierwsza ciąża była zagrożona. Martwiłam się, tak zwyczajnie - jako kobieta, matka. Myślałam o tym, czy będę w stanie wyposażyć moje dzieci w odpowiednią ilość pokarmu, ukrwienia i czy dotrwają do rozwiązania? Czy mój organizm stworzy dla nich dostatecznie dużo miejsca?

Jak na tę nowość zareagował Twój mąż?
Trochę podzieliliśmy się obszarami do troski. Jak wspomniałam, we mnie pojawił się duży niepokój w kwestii zdrowia dzieci. Skupiłam się na tym, czy będę w stanie wyposażyć je podczas ciąży - jako ta pierwsza, można by powiedzieć, żywicielka. Mąż z kolei, jako głowa rodziny, zajął się dopasowaniem naszej dotychczasowej rzeczywistości do potrzeb tak znacznie powiększonej rodziny. Jego myśli zaprzątały kwestie naszych planów zawodowych, finansów, rozpoczętych przez nas aktywności. Zastanawiał się, jak będziemy mogli zabezpieczyć dzieciom przyszłość, nawet jeśli chodzi o szkołę i studia. Mąż zatem zaczął myśleć o tym w szerszej perspektywie.

Oboje jesteście psychologiami. Pomaga Wam to czy przeszkadza?
Na pewno pomagało to, że wiedzieliśmy, jakie stany emocjonalne mogą nam towarzyszyć na każdym etapie. Mieliśmy świadomość, że będzie to dynamiczny proces – raz będziemy bardzo zaangażowani w przygotowania, a raz będziemy się wyłączać. To ładowanie akumulatorów przed pojawianiem się dzieci. W tym okresie ciąży jakby zapominamy, że mamy jeszcze swoje normalne życie, różne role, w których funkcjonujemy. Czasem przyszłe mamy miewają też wyrzuty sumienia, że nie dość uwagi poświęcają przygotowaniom, nie troszczą się o wyobrażenie o tej przyszłości. U mnie tych wyrzutów nie było. Traktowałam te etapy jako czas przejściowy, moment przygotowania na rozbudowanie ról, układania ich na nowo.

Wiedziałam jednak, co podczas ciąży może się stać i niekorzystnie wpłynąć na rozwój dzieci. Bardzo cenne było dla mnie doświadczenie z pierwszej ciąży. I tego naprawdę nie da się przecenić. Bo wiedza wiedzą, ale każde doświadczenie to nauka siebie. Ciąża z Tosią wymagała ode mnie ogromnej uważności. Było to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Ciąża z czworaczkami okazała się o wiele lżejsza i przebiegała bardzo dobrze.

Samoistne ciąże mnogie czworacze zdarzają się raz na przeszło 500 tysięcy porodów!

Za to poród odbył się w bardzo specyficznym czasie – pandemii.
To był okres nieustannego rozdarcia. Wszelkie procesy, które zachodzą w kobiecie po porodzie, głównie te hormonalne, ukierunkowane są na bliskość. A koronawirus zafundował nam dystans. Bliskość jest oczywiście niezbędna również dla produkcji mleka, nie tylko budowania przywiązania. Musiałam uważać, żeby się nie stresować, kompensować czymś ten brak fizycznej bliskości. Tutaj pomagały rozmowy telefoniczne, komunikatory i jak najczęstsza obecność u dzieci na oddziale noworodkowym, na neonantologii. Kiedy na świat przychodzą wcześniaki, to zawsze jest to trudna sytuacja. Każdy rodzić, który może wówczas być przy maluchu, kangurować go, uczyć się pielęgnacji, traktuje to jak świętość. My niestety nie mieliśmy tej możliwości i to było szczególnie trudne. Nie mogliśmy się też z mężem tak po prostu do siebie przytulić, razem radzić sobie z trudnościami.

Później nadszedł moment na powrót do domu i pozostawienie czworaczków w szpitalu. Jak się w tym odnalazłaś?
To było ogromne rozdarcie. Ja po prostu miałam wrażenie, że nie mogę wyjść z tego szpitala. Myślę, że każdy rodzic, który zostawia dziecko, przeżywa podobne stany. Starałam się racjonalnie ocenić, co mogę dać dzieciom będącym w szpitalu, a co mojej córce w domu. Tosia czekała na mnie już miesiąc. To był ogromny dylemat. A dzień wyjścia ze szpitala był szczególnie trudny. Maluchy oczywiście nie wiedziały, nie rozumiały, czy ta moja nieobecność jest na chwilę, czy na dłużej. Jednak dla mnie, jako osoby dorosłej, powiedzenie im „do zobaczenia”, nawet teraz, gdy o tym wspominam, jest bardzo wzruszające. Nie pomagała świadomość, że jest to wyjście w jedną stronę, że nie ma możliwości powrotu do dzieci.

Co Ci pomagało przetrwać ten czas?
Świadomość, że dzieci mają dobrą opiekę. Na Oddziale Intensywnej Opieki Noworodkowej jest naprawdę duży składpersonalny. Jako matka miałam w sobie obawę, czy każda z tych osób będzie wykazywała zaangażowanie, będzie moim dobrym zastępstwem. Uzyskanie zapewnień od każdego z osobna, że to nie jest tylko ich praca, że mają w sobie troskę o moje maluchy – to było dla mnie bardzo ważne i budujące.

Weronika, Marcelina, Olga i Dominik przyjechali do domu razem?
Lekarze rozdzielili nam tę radość. Dwie dziewczyny, które miały największą wagę już od urodzenia, wyszły jako pierwsze, 18 kwietnia. Zastanawialiśmy się, jak zniosą podróż, czy się zmieniły i jak to będzie, kiedy pojawią się w domu. A one zachowały się rewelacyjnie! Nie dość, ze przespały całą podróż, to bez problemu zaadaptowały się
do nowych kącików.

Oczywiście te dwa dni były niesamowicie intensywne. Dlatego jadąc po kolejną dwójkę, mieliśmy strach w oczach. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, że jedziemy po dwójkę dzieciaków, które dają do wiwatu. Panie położne uprzedzały nas, że Weronika lubi wypłakiwać arie. Ale byliśmy już przygotowani, bo mieliśmy rozruch i pewien system. Bo my musimy być niemal w ciągłej gotowości. dyby nie system, który stworzyliśmy, nie bylibyśmy w stanie zadbać o dzieci.

Jak powstał system?
Działaliśmy na żywioł (śmiech). Przy takiej czwórce naprawdę trzeba być otwartym. Wszystkie czynności, jakie wykonywałam wcześniej przy Tosi, trzeba było pomnożyć razy cztery. Pojawiły się też nowe elementy, jak karmienie butelką... Teraz, po jakimś czasie, wydaje się to takie oczywiste i proste. Najważniejsze przy powstawaniu tego systemu było chyba to, że nie złościliśmy się na siebie, nie denerwowaliśmy, że coś nam nie wychodzi. Nie budowaliśmy w sobie poczucia winy, że mogliśmy się lepiej przygotować. Powiedzieliśmy sobie, że ten początek to będzie armagedon, ale pozytywny. Może nawet bardziej tornado - takie, które wyznaczyło nam nowe kierunki.

Opiekujecie się dziećmi sami, czy korzystacie z pomocy?
Nie ma innej opcji – musimy korzystać ze wsparcia. Mamy świadomość, że sami nie dalibyśmy rady. Nie ma możliwości, żeby przy takiej opiece się psychicznie nie nadwyrężyć, a wiemy, że musimy być w dobrym stanie psychicznym i emocjonalnym. Inaczej każdą złość, rozdrażnienie czy frustrację oddawalibyśmy dzieciom. Nie w słowach, ale naszych ruchach, gestach, stopniu czułości. Dlatego pomagają nam mamy, moja siostra, tata. To najbliższe otoczenie dzieci. Czasem jest tak, że każda osoba ma jedno dziecko na rękach, żeby je uspakajać, trochę się pobawić, pokazać nowy kąt w domu. Rodzina zaangażowana jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mamy np. dyżury na spanie - krótkie przerwy, bo nasz standard snu wynosi trzy godziny na dobę.

Pomocny jest tak naprawdę cały sztab ludzi. Nasi przyjaciele są w fantastycznej gotowości. Zapewniali nas o tym jeszcze podczas ciąży, jednak to, co faktycznie od nich dostajemy, przekracza nasze najśmielsze oczekiwania. Naprawdę znajdują czas, gdy jesteśmy w potrzebie, zmieniają swoje plany i nam pomagają.

Wsparcie opiekunki też jest Wam potrzebne?
Tak. Korzystamy z dodatkowej opieki, bo nie chcemy, żeby nasi bliscy zastrajkowali i uciekli, mówiąc, że już po prostu muszą. My ich naprawdę potrzebujemy, więc nie możemy ich przeciążyć. Poza tym oni też mają swoje potrzeby życiowe i zdrowie, które muszą pielęgnować.

A jak na pojawienie się w domu czworaczków zareagowała Tosia?
Długo przygotowywaliśmy się z Tosią na tę nową sytuację. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jako 3-latka będzie wyobrażała sobie takie bobasy jak z bajki - można je przytulić, dać butlę, pogłaskać,położyć spać i bawić się dalej. Rzeczywistość jest przecież inna. Dlatego dużo z nią rozmawialiśmy, wprowadziliśmy również nowe zwyczaje w domu, żeby łatwiej było jej się odnaleźć. Jednak na pewno bardzo odbiło się na niej to, że nie mogliśmy już poświęcać jej uwagi w takim samym stopniu, jak dawniej. I jest nam szalenie przykro, że musi stawać w obliczu takiej trudnej sytuacji. Bo bardzo się stara i darzy ogromnym uczuciem dzieci. Jak tylko wstanie, biegnie od razu do maluszków, wita je, głaszcze każde po główce, przy karmieniu również dogląda, przynosi swoje zabawki.

Staramy się, żeby nie myślała, że jest dla nas mniej ważna, bo to nie prawda. Aczkolwiek, gdybyśmy mieli pod opieką nawet i piątkę dzieci w jednym wieku - z podobnymi potrzebami, na tym samym etapie rozwoju - to byłoby nam na pewno łatwiej.

Co masz na myśli?
3-latka musi się wybawić, wybiegać, wyszaleć i jeszcze potrzebuje stymulacji umysłowej. Nie da się tego zrobić z małymi dziećmi na rękach. Tutaj znowu wracamy do kwestii wyjątkowości okresu, w jakim się znajdujemy. Przedszkola są zamknięte i jest to dla nas duża bolączka. Tosia ma duże zapotrzebowanie na kontakt z dziećmi, zabawy, różne dodatkowe zajęcia. Dzielenie czasu na wszystkie dzieci to teraz dla nas największa trudność i troska. Zaraz po, a może
na równi z tą o stan zdrowia czworaczków. Jako wcześniaki będą potrzebować specjalistycznej opieki zdrowotnej, wciąż docierają do nas nowe informacje na temat tego, z czym mają kłopoty i z czym w przyszłości będą się mierzyć. Codziennie zasypiamy jednak również z innym ważnym pytaniem - czy aby na pewno nasza starsza córka była odpowiednio zaopiekowana? Czy nam nie umknęło coś ważnego?

Takimi przemyśleniami chcecie się dzielić na swoim blogu w mediach społecznościowych?
Miedzy innymi. Już w trakcie ciąży przekonaliśmy się, że stajemy w obliczu różnych pytań, na które nie ma jasnych odpowiedzi. Nikt z naszych bliskich nie mógł nas wesprzeć radą, bo nie mieliśmy w otoczeniu ciąży mnogiej. Szukaliśmy więc dalej, czytając różne artykuły. Najwięcej dawały nam jednak wpisy na blogach - kogoś, kto doświadczył podobnych rozterek. W nich są też emocje i przeżycia, z którymi możemy się utożsamić. Powstała więc w nas potrzeba dzielenia się tym, co i nam się przytrafia, bo być może komuś tym pomożemy.

Teraz tak naprawdę raczkujemy, jeśli chodzi o treści. Dzielimy się tym, jak wygląda nasza codzienność, pokazujemy pierwsze dylematy. Myślę, że takie relacje mogą się okazać przydatne. Może nie tylko dla osób, które mierzą się z podobnym wyzwaniem, bo tych będzie stosunkowo mało (śmiech). Mam nadzieję, że będzie to ciekawe również dla innych rodziców i ludzi zastanawiających się po prostu, jak wygląda taka rzeczywistość razy cztery.

Masz czas w tym wszystkim pomyśleć o sobie?
Jest taka książka: „Złudzenia, które pozwalają żyć”. Ja sobie bardzo zakodowałam w głowie chociażby ten tytuł (śmiech). Wiele osób mi mówi, że do pracy wrócę za 10 lat, ale ja tak tego nie widzę. Jestem w świetnej sytuacji, mam wolny zawód. Wszystko się całkiem nieźle ułożyło, bo zdążyłam dociągnąć swoje kwalifikacje do poziomu, który daje mi spokój. Mogę zaangażować się w różne tematy i funkcjonować swobodniej. Nie muszę martwić się o utratę etatu. A jeśli chodzi o pasje, to zawsze z mężem poszukiwaliśmy złotego środka. Mamy bowiem świadomość, że nasze szczęście przełoży się na całą rodzinę. W przypadku męża chodzi głównie o tenis. Jeśli nie może grać, staje się po prostu nieznośny. U mnie z kolei musi być miejsce na koncerty i festiwale. Mąż nie wyobraża sobie życia bez pracy, w której coś tworzy i kreuje przestrzeń dla innych ludzi. Ja nie wyobrażam sobie życia, w którym nie pomagam terapeutycznie.

Czego życzysz sobie na najbliższe lata?
Naszym największym marzeniem jest to, żeby nie stracić z oczu tego, co naprawdę cenne. Pogodzić to, co jest ważne dla dzieci i dla nas. Znaleźć nowy sposób na samorealizację. Pewnie już nie pojadę sama na festiwal, ale może pojedziemy busikiem, całą gromadką. A na korcie jest przecież dużo miejsca na ustawienie dziecięcych wózków. Więc to wszystko jest chyba do pogodzenia. I tego właśnie chciałabym sobie życzyć – szukania możliwości i wiary, że da się znaleźć ten złoty środek.

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W Bydgoszczy na świat przyszły czworaczki! W czasie pandemii koronawirusa - Express Bydgoski

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska