Ich upór i zapał udzielają się wszystkim. Przekonali się o tym ci, którzy widzieli ich na scenie. O kim mowa? O grupie teatralnej "Bakro" działającej przy Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów w Sępólnie Krajeńskim.
Istnieją zaledwie od stycznia, a już zdobyli serca widzów, nagrody za przedstawienia i liczną grupę sympatyków, którym dali radość i wiarę, że wiele jeszcze można w życiu robić.
- Nigdy dotąd nie "bawiłam się w teatr" z dorosłymi. Miałam nawet pewne obawy, jak to będzie. Dotychczas tak "szalałam" tylko z dziećmi i młodzieżą. Okazało się, że ludzie w tak zwanym trzecim wieku są niesamowici! Ich zaangażowanie przerosło moje oczekiwania. Już same próby są dla nas źródłem radości, śmiechu i zabawy - z uśmiechem opowiada reżyserka Maria Kryger.
Oni też coś potrafią
Pomysł utworzenia grupy teatralnej zrodził się w styczniu w czasie zabawy karnawałowej, gdy Maria Kryger zobaczyła, ile radości życia i chęci do zabawy mają ci ludzie. Skrzyknęli się błyskawicznie. W środę było ogłoszenie o ewentualnym powołaniu zespołu, a już w piątek pierwsze spotkanie, podział ról i pierwsza próba.
- Dojeżdżam na próby osiem kilometrów. W ogóle nie myślałam, by wstąpić do tej grupy. Synowa mnie namówiła. Teraz jestem jej wdzięczna, bo tak jak nie chciałam, tak teraz bardzo chcę uczestniczyć w próbach, występach. Jest bardzo wesoło.
Jesteśmy jedną wielką rodziną. Jak kiedyś wyjechałam do siostry, to gdy przyszedł dzień próby cały czas myślałam o zespole. Bardzo tęskniłam za nimi. Jeśli nasza pani reżyser jeszcze coś wymyśli, to ja na pewno będę, bez zastanowienia - żarliwie podkreśla Irena Chylewska i dodaje: - Moje wnuki są dumne, że mają babcię aktorkę.
Już pierwszy występ na IV Powiatowym Przeglądzie Teatralnym przyniósł im najwyższą lokatę. Potem były występy w Sośnie, dwa w Koronowie i Sępólnie, kilka w Iłowie. I każdy ich występ to niespodzianki dla publiczności - cukierki dla dzieci, tańce, wróżby czy kwiaty dla pensjonariuszy domu pomocy społecznej.
- Nigdy nie zapomnimy łez wzruszenia pensjonariuszy, gdy dostali kwiatki i gdy razem z nimi tańczyliśmy. To były niezwykłe przeżycia - potwierdzają zgodnie.
- Bardzo się cieszyłam na występ w Sośnie, bo kiedyś tam pracowałam i darzę sentymentem to miejsce i tych ludzi - podkreśla Maria Kryger.
Cyganie grają całą duszą
Tych wspomnień mają wiele. Chcieli odpocząć, ale na razie nie mogą. Występów jest coraz więcej. Latem było trochę luzu, ale wtedy tęsknili za próbami i ludźmi z zespołu. Teraz znowu są razem. I dalej występują dla innych. Połknęli bakcyla.
- Nie myślałem, że dożyję czegoś takiego - kiwa głową 75- letni Alfons Deja. - To jest całe moje życie.
- A jaką pamięć ma mój tatuś - śmieje się Małgorzata Węgrzyn, główna bohaterka, sceniczna córka pana Alfonsa. - I zawsze jest pierwszy.
- Kurtyna!!!
- Co to teraz było? - pyta z troską aktorka i zaraz słychać podpowiedź tekstu. To niezawodny Stanisław Klajbauer. To on pilnuje kurtyny. Dzięki niemu przypominają sobie słowa sztuki. Nie mogą przecież korzystać ze ściąg, bo zdradziłyby ich zakładane w pośpiechu okulary. Na wesoło traktują sytuacje wynikające z ich wieku i stanu zdrowia, gdy na przykład ktoś nie może się pochylić, bo daje o sobie znać kręgosłup lub ukucnąć, bo boli kolano. Jednak gdy zabrzmi cygańska muzyka, nikomu nic już nie dolega. Wszyscy ruszają w tany.
- Już same próby są dla nas źródłem radości, śmiechu i zabawy. Wszyscy pomagamy sobie wzajemnie w kompletowaniu strojów. Bardzo jesteśmy przejęci, by wszystko było dokładnie dopracowane - podkreśla Małgorzata Węgrzyn.
Wspólnie wykonują rekwizyty i elementy scenografii.
- Syn, który jest związany z teatrem, dobrze odbiera moją grę. Odpytuje mnie z tekstu. A pomysły na stroje takie mieliśmy, że koleżanki mnie nie poznały - uśmiecha się Józia Berendt.
- Na początku miałam być tylko dublerką - wspomina Bożena Madej. - Zdecydowałam się jednak występować i nie żałuję. Chociaż, zżera mnie trema i dwie noce przed występem nie mogę spać. Przypominam sobie tekst. Obmyślam, jak np. powiesić obraz, ale to przynosi efekty - dodaje pani Bożena.
Czują się odpowiedzialni za dobrą, pełną życzliwości atmosferę na próbach. Potrafią przynieść nawet obiad dla tych, którzy na próbę przychodzą prosto z pracy. Podczas przerwy przy kawie wymieniają się spostrzeżeniami, śmieją się z "wpadek", a jest ich niemało. Obmyślają ruch sceniczny, scenografię.
Na wszystkich można liczyć. Chociażby Edward Antoszczak. Ma zawsze wiele pomysłów dotyczących rekwizytów i sam je robi. Żaden Cygan nie poprawi go w strzelaniu z bata. Doskonale potrafi grać na harmonii i rozbawić publiczność. Nawet wytresował kury, żeby gdakały na przedstawieniu.
Dać radość innym
- Aktorem byłem już w szkole, gdy miałem 15 lat - wspomina Joachim Neumann. - Cieszę się, że mogę ludzi uszczęśliwiać naszym przedstawieniem, szczególnie tych z DPS.
- Sami świetnie się bawimy i chcemy trochę tej radości dać innym. Dobra zabawa to najważniejsze - podkreślają zgodnie aktorzy, Cyganie ze sztuki "Cygańska baśń".
A skąd się wzięła nazwa "Bakro" ? To ze sztuki. Długo nie mieli nazwy, aż powstała od nazwiska bohatera.
- W zorganizowaniu grupy pomógł mi prezes Związku, Henryk Sobota, który też z nami występuje. Dzięki tej zabawie w teatr poznaliśmy mnóstwo nowych wspaniałych ludzi. Mamy wiele zdjęć, nagranie spektaklu. Prowadzimy też kronikę naszego zespołu. Obawialiśmy się trochę recenzji ze strony wnuków, ale okazało się, że niepotrzebnie - podsumowała reżyserka Maria Kryger.