https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wanna Rzeczpospolitej

Wasz Makler
1 czerwca ubawiłem się jak dziecko obserwując parlamentarzystów tłumaczących 460 dzieciaczkom, co to jest Sejm i czym się zajmuje. Omal nie spadłem z fotela, kiedy ujrzałem na frontowej ścianie sejmowej beczki śmiechu wielki napis: "Dobro Rzeczypospolitej - najwyższym prawem". Nie przypuszczałem, że tak obłudnie można dzieciom z okazji 1 czerwca sprzedawać taki kit.

     I to podczas dziesiątej już Sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży. Tego rodzaju eksperyment na żywym i wrażliwym umyśle dziecka powinno się zacząć od wyjaśnienia, że Sejm to taka wielka piaskownica. A jej dekalog składa się w zasadzie z dwóch zdań: "Dobro posła - najwyższym prawem RP" oraz "Partia, pieniądze, posady".
     Mam tylko jedno wytłumaczenie faktu, że od 10 lat nasza kasta polityczna tak bełta dzieciom w główkach. Po prostu posłowie uczą dzieci i młodzież polską, jak nie powinno się rządzić. Jeśli takie założenie przyświeca organizatorom - zwracam honor. Ale, szczerze mówiąc, bardzo wątpię.
     Zatem piaskownica. Weźmy, np. takiego posła Wenderlicha Jerzego, zwanego niekiedy Wunderwaffe. Onże proklamował był najprawdziwszą głodówkę solidarnościową z ludem żnińskiej likwidowanej cukrowni. Głodówka posła miała być protestem przeciw bezdusznym poselskim uchwałom w sprawie polskiego cukru. Wenderlich zatem zagłodował za polityką cukrową Sejmu, natomiast Wunderwaffe - przeciw.
     Niestety, demonstracyjne odmawianie pokarmów trwało jedynie cztery dni. Poseł przeżył. Po czterech dobach diety żnińscy cukrownicy pojawili się w toruńskim lokalu Wenderlicha zamienionym na Poselskie Biuro Głodowe. Podjęli słaniającego się z wyniszczenia organizmu deputowanego pod nogi i wybłagali, żeby przerwał post. Przekonywali ponoć (i mieli całkowitą rację), że lepiej być na diecie w Brukseli niż w zapyziałym Toruniu. Więc Wenderlich dał się w końcu przekonać. Choć był w stanie skrajnego wyczerpania, zdołał podobno wyszeptać: "Pięć dób? Nie dam rady". Ale przeżył. Przeżył, by reprezentować w Parlamencie Europejskim nasze polskie buraki, niekoniecznie cukrowe.
     Przykład posła Wenderlicha wpłynął tak mobilizująco na dzieci głodujących cukrowników ze Żnina, że w Dniu Dziecka postanowiły przyłączyć się do diety rodziców. Doskonale zresztą wiedziały, że nie jest to dieta poselska. Ale niech się dzieciarnia uczy życia. Może szczyle przekonają się na własnej skórze i uwierzą, że najwyższym prawem posła jest może dobro Rzeczpospolitej. A nie jej mieszkańców.
     W ogóle większość z naszych parlamentarzystów dla Polski zrobiłaby wszystko: oni naprawdę uwierzyli w to, że bez nich Rzeczpospolita się zawali. Jeden to nawet wszędzie węszy spiski i zamachy na swoją drogocenną dietę. Pewnej nocy w hotelu sejmowym postanowił wziąć kąpiel. Zdjął z koszuli piżamy biało-czerwony krawat, wziął mydło, ręcznik, wyjął rewolwer spod poduszki i pomaszerował do łazienki.
     - Po co ci pistolet w wannie? - zdziwił się partyjny kolega.
     - Jak to - po co?! A pamiętasz, jak było z papieżem? Zamach...
     

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska