
Pasja Marka Jabłońskiego
- Mąż ma duszę artystyczną. Miał iść do szkoły aktorskiej. Dlatego, gdy w końcu zaczął rzeźbić, nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem - zdradza pani Małgorzata, żona artysty.
Pan Marek protestuje, gdy nazywam go artystą. - Żeby być artystą, trzeba tworzyć rzeczy, które zapierają dech w piersiach, dzieła, które nie przeminą - tłumaczy. Pewnego razu pojechał wraz z kolegą do Konina. Spotkał tam niezwykłego rzeźbiarza. - Zwykły, szary człowiek. Gdybym przechodził obok niego na ulicy, nie zwróciłbym nawet na niego uwagi. Jednak jak człowiek patrzy na jego rzeźby, staje jak wryty. Gdy widzi, jak spod jego rąk wychodzą arcydzieła, dech zapiera - wyznaje z podziwem. Był w szoku, gdy zobaczył, że te arcydzieła artysta tworzy przy pomocy dziesięciu starych i zniszczonych dłut, jednej siekierki, toporka i młoteczka. Gdy pan Marek na własne oczy zobaczył, jak w ciągu 15 minut tworzy nos przy pomocy jednego małego toporka, przeżył mały kryzys. - Po co nam piły i dłuta za 200, 300 złotych. Przecież my nie mamy żadnego talentu. Czas wrócić do domu, zakopać wszystko, schować się i nigdzie nie wychodzić - wyznaje.

Pasja Marka Jabłońskiego
Głos zabiera żona. - Jak Marek przyjeżdża z plenerów, to jest zdołowany. Dzwoni, żali się, że nic mu nie wychodzi. Potem okazuje się, że jest zbyt krytyczny względem siebie. Gdy przed jego dziełami stają rzeźbiarze, który tworzą przez 20 i 30 lat, widzą coś, czego dotąd nikt nie wyrzeźbił. Chwalą go - podkreśla pani Małgorzata.
- Nigdy nie jest tak, że jestem na sto procent zadowolony z tego, co stworzyłem. Na gotową pracę potrafię patrzeć godzinami. Zawsze jest coś do poprawki - wyznaje pan Marek. Bywało już, że kończył o północy, a przy drobnych poprawkach spędzał kolejne cztery godziny.

Pasja Marka Jabłońskiego
Pan Marek ciągle się uczy, podpatruje innych. - Cały czas mam strach przed zbyt głębokim wejściem w drzewo. To jest strach, żeby nie popsuć - wyznaje. Czasami omsknie się ręka i plany rzeźbiarskie trzeba zmienić. Tworzył ras sowę. Była już niemal cała zrobiona. Nagle w trakcie szlifowania spadła i straciła jedno ucho. - Telefon do przyjaciela: "Roman, co robić?". Zaproponował, bym uciął drugie ucho. Postąpiłem, jak przyjaciel przykazał. Stworzyłem mniejsze uszy. Efekt był jeszcze lepszy - wspomina z uśmiechem.

Pasja Marka Jabłońskiego
W ciągu ostatnich dwóch lat odwiedził kilka plenerów. Podpowiedział więc wójtowi gminy Inowrocław, że warto zorganizować coś podobnego w Łojewie. Potem mocno zaangażował się w organizację imprezy. Lipcowy plener zakończył się sukcesem. Gmina zyskała dziesiątki fantastycznych rzeźb, które wyszły spod rąk największych artystów z Polski, Niemiec, Białorusi i Ukrainy. Widzowie mogli ich podziwiać między innymi w trakcie konkurencji speed carving i na własne oczy zobaczyć, jakie cuda można stworzyć w trakcie zaledwie półtorej godzinnego rzeźbienia.