MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Witaj w raju, witaj w piekle!

Michał Woźniak
Pan Bóg stworzył świat w siedem dni. Chyba nie był do końca zadowolony ze swego dzieła. Ósmego dnia stworzył więc najpiękniejsze miasto świata.

     Z perspektywy plaży Copacabana czy Ipanemy, ze wzgórza Corcovado, na którego szczycie Chrystus Odkupiciel rozłożonymi rękoma błogosławi Rio łatwo w to uwierzyć. Szybko się jednak okazuje, że miasto ma dwa oblicza - bogate centralne dzielnice to niedostępny świat dla mieszkańców faveli - kwartałów biedy, przemocy, beznadziei...
     Na lotnisku Galeao ląduję tuż przed północą. Do oddalonej o kilkanaście kilometrów najbardziej reprezentacyjnej dzielnicy Rio - Copacabany muszę dojechać autobusem. - Tylko przypadkiem nie korzystaj z taksówek - jeszcze przed wyjazdem ostrzegali internetowi znajomi z Brazylii.- Większość z nich należy do chłopaków z faveli. W nocy mogą cię wywieźć do swojej dzielnicy - w najlepszym wypadku zostaniesz bez bagażu i grosza przy duszy! Jeśli spóźnisz się na ostatni autobus jadący do centrum - lepiej zostań na lotnisku.
     Autobus na szczęście przyjeżdża. W drodze do Copacabana mijam słynny stadion Maracana, w oddali błyszczy podświetlony pomnik Chrystusa. Wreszcie bulwar przy Avenida Atlantica. To z tego miejsca robi się "pocztówkowe" zdjęcia Rio de Janeiro.
     Kilkaset metrów dalej jest mój hotelik. Dochodzi pierwsza w nocy. Mimo iż o Rio mówi się, że podobnie jak Buenos Aires - nigdy nie zasypia - ruch na ulicy jest minimalny. Przed wejściami do kolejnych kamienic stoją jedynie uzbrojeni strażnicy, w końcu tabliczka z numerem, pod którym powinien znajdować się hotelik. Nie wygląda to dobrze - okna zabite deskami, pancerne drzwi. Dom wygląda na opuszczony. Pukam - po kilku chwilach odchyla się wizjer, otwierają się drzwi. - To ze względów bezpieczeństwa. Mieliśmy już kilka napadów. A ty przyszedłeś na piechotę? I nikt cię nie zaczepiał? - dziwi się Robert, dwudziestokilkuletni Anglik dorabiający podczas rocznej podróży dookoła świata jako recepcjonista. - Masz dużo szczęścia. Witaj w Rio!
     Przepustka z Copacabana
     
Dla miłośników słońca - plaże Rio de Janeiro - Copacabana, Ipanema, Leblon to prawdziwy raj. Gorące słońce - temperatura rzadko spada poniżej 30 stopni, orzeźwiająca woda Atlantyku i skąpo odziane, piękne Brazylijki to zestaw, który zawrócił już w głowie niejednemu. Mimo iż plaża ma ze 200 metrów szerokości - na opalanie przeznaczony jest pas położony najbliżej wody. Pozostałą część opanowali amatorzy piłki nożnej i siatkówki plażowej. Gra toczy się tu od świtu do późnej nocy. Brak umiejętności nie jest żadną przeszkodą - za kilkadziesiąt reais (waluta Brazylii - mniej więcej ta sama wartość co złotówka) można wynająć trenera, który wprowadzi w arkana gry...
     Technicznymi sztuczkami nieustannie popisują się kilkulatkowie z futbolówkami. To już nie jest zabawa - wielu z nich wierzy w swój szczęśliwy los - niemal codziennie plażę nawiedzają menedżerowie lokalnych drużyn piłkarskich. Najlepsi mogą liczyć nawet na zaproszenie do szkółki piłkarskiej działającej przy takich gigantach jak Fluminese, Vasco da Gama czy Flamengo! Przejście z plaży do piłkarskiego klubu to przepustka do lepszego życia - nikt się więc nie oszczędza.
     Pod ramionami Odkupiciela
     
By w pełni ocenić piękno miasta - trzeba spojrzeć na nie z góry. Najlepsze widoki oferuje Pao de Acucar - wzgórze Głowa Cukru oraz położone po drugiej stronie zatoki Corcovado z 38-metrowej wysokości posągiem Chrystusa Odkupiciela. Dotarcie pod posąg to prawdziwa droga przez czyściec do raju. Wzgórze otaczają favele - opanowane przez kartele narkotykowe - dzielnice biedy i przemocy. Nie widać ich z okien kolejki kursującej pomiędzy podnóżem Corcovado a szczytem - zasłania je gęsta zieleń. Tak władze Rio zasłaniają przed okiem przybyszów z całego świata to, z czym nie mogą sobie poradzić... Ale favele wciąż tam są, żyją swoim własnym życiem, dając znać o sobie - mimo pełnego słońca - wystrzałami petard i sztucznych ogni. Dopiero kilka dni później dociera do mnie, że w Rio większość sztucznych ogni wcale nie jest puszczana dla zabawy.
     Granitowy posąg Chrystusa robi duże wrażenie, podobnie jak i widok ze wzgórza. Tego dnia Odkupiciel jest jednak wyjątkowo tajemniczy - mimo błękitnego nieba co chwila ginie w sunących z dołu chmurach. W chmurach niknie też pokrywająca zbocze dzielnica slumsów - domów wybudowanych z cegieł, pordzewiałej blachy, kartonów. Nikt ich nie burzy - brazylijskie prawo zabrania niszczenia budowli, które... powstały w nocy. Favele więc z dnia na dzień się rozrastają zajmując zbocza kolejnych wzgórz.
     Samotny spacer po dzielnicach biedy - nawet w biały dzień - to samobójstwo - tak przynajmniej twierdzą Cariocas - bogatsza i piękniejsza część społeczeństwa Rio. Również w hoteliku stanowczo odradzają wyprawę. Wszyscy mają jeszcze w pamięci zdarzenie sprzed trzech dni, kiedy to Peter, młody Szwajcar wybrał się do faveli i zrobił o jedno zdjęcie za dużo. Najprawdopodobniej uwiecznił scenę sprzedaży narkotyków. Tego "chłopcy z miasta" nie lubią. Padły strzały...
     Piekło za 60 reais
     
Jedyną favelą otwartą na turystów jest Rocinha. To najbardziej "cywilizowana" z dzielnic biedy, realizowane są tu liczne programy pomocowe - finansowane przez UNICEF, rząd Brazylii i wielu innych krajów - głównie Europy Zachodniej. Dzielnica zarabia przede wszystkim na wizytach obcokrajowców. Półdniowa wycieczka kosztuje 60 reais i jak zapewniają przewodnicy - połowa tej kwoty przeznaczana jest na finansowanie miejscowej szkoły podstawowej. - Tak tylko mówią - "instruują" hotelowi współtowarzysze. - Może kilka groszy faktycznie trafia do szkoły, ale większość i tak zabiera mafia. Ta otwartość Rocinhy też jest pozorna. Jeśli się zejdzie z "turystycznego szlaku" - można trafić na prawdziwe życie... Zresztą to nie życie - to piekło.
     Rocinha nie różni się stylem budownictwa od innych dzielnic ubóstwa. To setki domów pobudowanych jeden nad drugim - na całej długości stromego zbocza. Uliczki - najczęściej metrowej szerokości - to prawdziwy labirynt z dziesiątkami odgałęzień. Od czasu do czasu na ścianach można zauważyć wymalowane sprayem litery CV. To znak, że tu rządzi Commando Vermelho (Czerwone Komando) - najsilniejszy dziś chyba brazylijski kartel narkotykowy.
     Powietrze znów rozrywają iskry sztucznych ogni. W środku dnia słychać tylko odgłos wybuchów.- I o to właśnie chodzi - mówi Ricardo - przewodnik po faveli.- Chłopaki już wiedzą, że do dzielnicy wkroczyła policja i trzeba choć na kilkanaście minut zamienić się w praworządnych obywateli miasta. Za kilka minut pewnie usłyszysz następne petardy - sygnał o odwołaniu alarmu. Znów wszystko wróci do normy.
     Policyjne wizyty zdarzają się w dzielnicach biedy przynajmniej kilka razy dziennie. Stróże prawa nie liczą na spektakularne akcje, zatrzymania narkotykowych bossów. Zresztą rzadko opuszczają swe opancerzone auta. Tu chodzi przede wszystkim o pokaz siły. Nie zdaje się on jednak na wiele. Codziennie miejscowe dzienniki donoszą o kolejnych ofiarach porachunków. Z Czerwonym Komandem nieustannie walczy Terceiro Commando (Trzecie Komando). Wpływy nad poszczególnymi dzielnicami nieustannie przechodzą z rąk do rąk, codziennie giną ludzie - głównie "żołnierze" obydwu formacji. A chodzi oczywiście o pieniądze - każda dzielnica to olbrzymi rynek zbytu narkotyków - dostarczanych głównie z Kolumbii, to również arsenały, laboratoria czy meliny, gdzie można się ukryć nawet na kilka lat...
     Naszą kilkuosobową grupkę pokonującą odnogi labiryntu śledzą zza brudnych szyb kolejne oczy. - Tu lepiej nie róbcie zdjęć - mieszkańcy tej części faveli nie przepadają za obcymi. Zresztą mają powody - tu żyją głównie "emerytowani" gangsterzy. Bardzo cenią sobie anonimowość...
     Dochodząc do szczytu Rocinhy znów wracamy do "lepszego" świata. Stąd widać już plaże Copacabany i Ipanemy, kursują autobusy miejskie, swe dzieła sprzedają lokalni artyści. O faveli wciąż jednak przypominają kolejne wystrzały sztucznych ogni.
     Zjednoczeni w Maracanie
     
Ale jest w Rio de Janeiro miejsce, które jednoczy wszystkich mieszkańców. Stadion Maracana - jeszcze niedawno największy obiekt sportowy na świecie (na jego trybunach mogło zasiąść 200 tysięcy widzów!) przyciąga zarówno najbogatszych, jak mieszkańców slumsów. Dziś gra Vasco da Gama z Flamengo. Skrajne emocje - w tym Latynosi są wyjątkowo mocni - skutecznie odsuwają wszelkie różnice społeczne i majątkowe. Przez kilkadziesiąt minut piłkarskiego spektaklu liczy się tylko miłość do własnej drużyny.
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska