Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Kuczok: Kibole na Euro urządzą prawdziwą bitwę narodów

Rozmawiał Tomasz Malinowski
Wojciech Kuczok
Wojciech Kuczok archiwum
Rozmowa z WOJCIECHEM KUCZOKIEM pisarzem, laureatem literackiej nagrody "Nike", fanem Ruchu Chorzów

- Taki pan zadowolony, dumny... Czyżby kolejna powieść święciła czytelniczy sukces?
- Mój Ruch wygrał w Zabrzu z Górnikiem derby Śląska!

- Pan jest z tych, co krzyczą: Ruch albo śmierć!
- Bez przesady, proszę nie mylić fana z fanatykiem. Ale jestem w euforii, bo Ruch zawsze obrywał w Zabrzu. Przypominam sobie z historii ligi, że ledwie trzy razy przywiózł stamtąd zwycięstwo. Ta wygrana, w ogóle dobra gra jesienią, sprawia, że "niebiescy" wciąż się w tych rozgrywkach liczą.

Kuczok: Nie lubię pracować w hałasie

- Porażka z Górnikiem byłaby upokorzeniem?
- Nie, dla mnie upokorzeniem jest porażka z klubami warszawskimi. Gdy przyjadą gorole (czyli nie-Ślązacy) nas złoić... Ewentualna przegrana z Górnikiem, to rozczarowanie; owszem: bolesne, ale nie upokarzające. Punkty zostają bowiem na Śląsku. Mężnie znoszę porażkę ze śląskimi drużynami, gorzej z Legią.

- A dlaczego pana tak wkurza Legia?
- W ogóle jakoś nie potrafię się przekonać do stolicy. Nie lubię warszawiaków, z tym ich ulicznym zaśpiewem, takim charakterystycznym zniekształcaniem sylaby "li". Lekko knajackim w tej gwarze. Co do historii klubowej, dołączam do tych, którzy Legię kojarzą z CWKS, ze ściąganiem zawodników do woja, budowaniem przez lata swojej potęgi w sposób nieuczciwy. Dziś jest to normalne: kto ma kasę, ten skupuje najlepszych piłkarzy. W czasach PRL-u tylko Legia mogła sobie sprowadzić kogo chciała. Ta niechęć została odziedziczona po moich przodkach, kibicach wiecznie biednego Ruchu. W Polsce tam, gdzie jest kasa, nie ma wielkiego futbolu, tylko zbieranina zblazowanych, wyżelowanych kolesi, rzadko wartych tyle, ile zarabiają. Ale muszę uczciwie przyznać, że w tym sezonie Legia jest jedyną polską drużyną, którą można oglądać dla przyjemności. Moje osobiste uprzedzenia okazały się słabsze niż podziw dla zagrań duetu Ljubo-ja-Radović czy fajerwerków technicznych Rafała Wolskiego. I to w Legii, a nie w liderującym Śląsku, upatruję głównego faworyta do tytułu.

- Do Ruchu miłością zapałał pan od pierwszego wejrzenia?
- Wyssałem ją z mlekiem matki. Urodziłem się w domu, który mój dziadek zbudował 300 metrów od stadionu. Z okna dziecięcego pokoju miałem widok, który zapamiętałem na całe życie. Po oczach biły blask stadionowych jupiterów, przez otwarte okno dochodził wrzask ludzkich gardeł po zdobyciu bramki. A bywało, że w ciszy, jak dobrze wiatr zawiał, słyszałem nawet gwizdek sędziego i przekleństwa niektórych piłkarzy. Ojciec też był miłośnikiem Ruchu. Zabrał mnie ze sobą na stadion pierwszy raz, gdy miałem 9 lat.

- Pamięta pan swój pierwszy klubowy szalik?
- To był pierwszy i ostatni. U schyłku szkoły podstawowej przechodziłem okres buntu. Ruch spadł wówczas do drugiej ligi, ja zapragnąłem natomiast jeździć z kibolami na mecze.

- Imponowało bycie w grupie...?
- No właśnie nie bardzo. Ja się w stadzie źle czuję. Nie podobało mi się, że muszę cały czas śpiewać, jak na jakiejś cholernej mszy. Zamiast skupić się na piłce, musiałem wykrzykiwać litanie do klubu, a widok na boisko zasłaniały mi flagi sektorowe. Poza tym nie byłem dzieckiem ulicy; rodzice pilnowali, abym nie zadawał się z szemranym towarzystwem. Dlatego to kibicowanie szalikowe trwało najwyżej pół roku.

Wszystko o piłce nożnej

- Futbol wyjaśnia świat?
- Broń Boże! Potrafię sobie wyobrazić świat bez piłki nożnej. I nie wydaje mi się, aby był to świat gorszy.

- To przypadek, że współcześnie piłka została tak mocno osadzona w sztuce; stała się inspiracją dla twórców: Głowackiego, Pilcha, Huelle, oczywiście także dla pana czy pisarzy obocojęzycznych: Hrabala, Garci-Marqueza? Już przecież Albert Camus powiedział: "W życiu wszystko zawdzięczam futbolowi..."
- Ciekawe, komu kibicował Camus? Pewnie Olympique Marsylia... Moja fascynacja futbolem wzięła się natomiast z kultu reprezentacji Polski prowadzonej przez Kazimierza Górskiego, potem trenerów Gmocha i Piechniczka. Szczyciliśmy się jedną z najsilniejszych drużyn świata. Podczas mundialu w Argentynie wszyscy mieli wewnętrzne przekonanie, że to nam należy się mistrzostwo. To było ważne, że w piłce należymy do najlepszych, region śląski ma najwięcej klubów w ekstraklasie i najwięcej tytułów mistrzowskich. Mimo komuny, kryzysu, nawet stanu wojennego śląskim kibicom towarzyszyła aura wyjątkowości.

Do tego piłka była dla mnie dowartościowująca, bo w nią aktywnie grałem. Byłem wątłej postury, w zawodach na rękę czy mordobiciu zawsze byłem najsłabszy ze wszystkich. Na piłkarskim boisku - przeciwnie. Miałem tzw. manianę, kręciłem chłopakami aż miło. Umiałem czytać grę, wyprzedzić jednego czy drugiego z grajków o prędkość myśli. W grze się spełniałem, odnajdywałem poczucie własnej wartości. I dlatego piłka była tak inspirująca dla powieści "Spiski", bo odnosi się do tych dziecięcych, kibicowskich i sportowych, doświadczeń.

- Pan nie lubi ludzi, którzy - nomen omen - nie lubią piłki nożnej?
- Nie mógłbym się z takim facetem zaprzyjaźnić, chyba... Musielibyśmy mieć inną wspólną pasję. Wśród moich partnerów górskich, jaskiniowych jest wielu takich, którzy się piłką nie interesują. Futbol przybliża mnie jednak często do ludzi, z którymi trudno byłoby mi się dogadać poza stadionem. Dzięki temu, że potrafimy rozprawiać o piłce, odkrywamy w sobie jakieś cechy, które nas ze sobą łączą.

- W "Spiskach" deklaruje pan pogardę dla tych wszystkich, którzy ostentacyjnie obnoszą się z tym, że futbol jest plebejski, nie dla nich.
- Bo ci biedacy nie wiedzą, co czynią, to są prawdziwi ignoranci! Dla mnie to bardzo kiepski sposób, żeby zdobyć sobie jakiś poklask. Kto nie lubi i nie rozumie futbolu, tym razem rzeczywiście ma prawo poczuć się w mniejszości. Dla mężczyzny to wręcz kompromitujące.

- Czy aby ta plebejskość nie bierze się stąd, że piłce gęby dorabiają kibole?
- Na meczu muszę wziąć w nawias to plugastwo, które dociera do mnie z trybun. Dlatego jestem zwolennikiem radykalnych zabiegów mających na celu cywilizowanie hołoty. Najlepiej w stylu angielskim. Niereformowalni kibole o bezpowrotnie zbydlęconych mózgownicach niech idą do pubów, gdzie mecz zobaczą za darmo. A przy okazji w cenie biletu kupią sobie dziesięć piw. Mecz piłkarski nie może być wydarzeniem, które wywołuje jakąkolwiek dozę strachu. A u nas wciąż jest ta niepewność, czy przez przypadek nie oberwie się rykoszetem gumową kulą i nie straci oka.

- W kraju mamy teraz nowoczesne stadiony. Zapowiada się bezpiecznie EURO?
- Mam obawy, ale jednocześnie czuję schadenfreude. Jest we mnie bowiem głęboki żal, po tym jak wyrzucono z tej rozgrywki Stadion Śląski. To był gest polityczny, wyraźne kopnięcie w d... Ślązaków. Dlatego sobie natychmiast pomyślałem: to wy sobie ch... zbudujecie stadiony, a polscy kibole wam je rozwalą. Nie będę tym ani szczególnie zaskoczony, ani wstrząśnięty.

- Nie przesadza pan?
- Nie, chłopcy będą się musieli pokazać. Pisiory regularnie dokładają do pieca, utrzymując ich w stanie permanentnego podniecenia - wie pan: marsz, marsz Kaczyński. Dlatego kibole, nawet gdyby chcieli być grzeczni, podczas Euro nie wytrzymają napięcia - będą już tak nabuzowani tym permanentnym nacjonalistycznym wzwodem, że urządzą prawdziwą bitwę narodów. Tak wielkiej imprezy jeszcze w Polsce nie było, więc i katastrofa będzie stosownie wielka.

- Czy poza meczami ukochanego Ruchu ogląda pan w ogóle polską ekstraklasę?
- Nie. Jest za wolna. Powiedziałem kiedyś, że nasza ekstraklasa smakuje jak gówno z cebulą. To był taki rodzaj mało eleganckiego protestu, aby niektóre zespoły zmotywować do gry na wyższym poziomie.

- A ten cebulowo podobny dodatek skąd się wziął?
- Za cebulę uważam tych przypadkowo sprowadzanych i momentami żałosnych obcokrajowców. Są o niebo gorsi od naszej młodzieży, ale tańsi. Polska jest rajem dla piłkarskich nieudaczników. W Europie nie ma większej obelgi niż: "Nadajesz się do polskiej ekstraklasy".

- Czyżby weekendy upływały więc panu bez meczów?
- Dysponuję, oczywiście, "talerzem", więc każdy weekend to jest dla mnie wybór między najlepszymi ligami w Europie. Żeby jednak nie zwariować, zdecydowałem się na reglamentację oglądania tych spotkań. Opracowałem więc następujący system: oglądam wyłącznie mecze drużyn, których miejsca w tabeli nie dają sumy wyższej niż 7, np. pierwsza gra z szóstą albo trzecia z czwartą.

- Należy pan do fanów Franciszka Smudy?
- Smuda ma charyzmę i umiejętność formułowania niewyszukanych przesłań. Trener nie ma obowiązku być intelektualistą i elokwentnym teoretykiem. Uważam, że nasi reprezentanci potrzebują kogoś, kto będzie do nich przemawiał ze zbliżonego pułapu. Natomiast bardzo podoba mi się to, że pan Franciszek pierwszy miał odwagę wprowadzać do drużyny zawodników, których ominęła siła rażenia naszej myśli szkoleniowej. "Franz" zauważył, że przeciętnie uzdolniony piłkarz, który od dzieciństwa biega po niemieckich boiskach, jest zdecydowanie lepiej wyszkolony od tak samo przeciętnego kopacza z polskiej ligi. Do tego on ma to swoje legendarne szczęście. Zaczął, owszem, gdy Hiszpanie skopali naszym porzadnie d... , lecz to jemu dojrzewają tacy piłkarze, jak Błaszczykowski, Lewandowski, Mierzejewski, Piszczek i jeszcze kilku. Za pół roku będą mieli najlepszy czas w swojej karierze. A do tego uzupełnia tę reprezentację, co ważne - w każdej formacji, zawodnikami mentalnie wyprzedzającymi polskich graczy o lata świetlne. Wychowanymi bez kompleksów, wytrenowanymi na urodzonych zwycięzców. Sięga po gości, którzy rzeczywiście mają polskie korzenie.

- Czyli będzie jak w haśle: Smuda czyni cuda...?
- Ta reprezentacja w starciu z silniejszym jest w stanie zrobić niespodziankę, a z równymi jej i słabszymi regularnie sobie radzi. To gwarantuje wyjście z grupy. I nic więcej, bo dalej trafimy na zwycięzców grupy śmierci.

- A był taki czas, kiedy znalazł się pan w konflikcie z biało-czerwonymi?
- W takim ostatnim kręgu piekła reprezentacja znalazła się pod wodzą Stefana Majewskiego. To postać z moich najczarniejszych koszmarów. Mistrz wyzbytego emocji tłumaczenia się z porażek - wszystkie kluby i reprezentacje, które prowadzi, zaraża niemocą. Za czasów Majewskiego kibicowałem przeciw naszej drużynie, w każdym meczu - dla jej dobra. Ale nie ja jeden - przecież to wtedy właśnie na trybunach umilkł nawet nasz nieoficjalny hymn narodowy: "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało". Jak to k... nic, to dlaczego w rankingu FIFA trzeba nas szukać gdzieś za Burkina Faso i Gabonem?!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska