Na wtorkową rozprawę nie przyszedł prokurator z prokuratury Wrocław Śródmieście. Sąd nie wysłuchał więc jego przemówienia ani wniosku o karę. Na miejscu oskarżenia siedział sam syn ofiary pan Jacek. - ja nie chcę żeby on szedł do więzienia. Chcę żeby się przyznał i zrozumiał, że popełnił błąd – powiedział nam po rozprawie.
Był czerwiec 2014 roku. Pani Janina zasłabła i straciła przytomność. Wezwane pogotowie zawiozło ją do szpitala na oddział neurologiczny. Tam ją zbadano i odesłano do Izby Przyjęć szpitala na Ołbińską. Tu kobietę zbadał doktor Szymon J. i odesłał do domu.
- Po dwudziestu minutach od powrotu do domu mama znowu zasłabła – mówi pan Jacek. - Zadzwoniłem do doktora na izbę przyjęć. Powiedział, żebym, zadzwonił po karetkę. Ale syn uznał, ze szybciej będzie jak sam zawiezie mamę na Ołbińską. Tak też się stało. - Weszła po kilku schodkach i znowu straciła przytomność – mówi nam syn. Dopiero teraz trafiła na szpitalny oddział. Ale życia nie udało się uratować.
Sąd za tydzień wyda wyrok. Musi ocenić czy doktor Szymon J. źle zbadał pacjentkę i naraził ją na śmierć? Biegli, zatrudnieni w śledztwie, wyliczyli doktorowi kilka błędów. Przede wszystkim nie próbował dociekać co się stało, ze kobieta straciła przytomność. Miał też źle zinterpretować wyniki EKG.
Ale obrona przekonuje, że nie ma dowodów na medyczny błąd. To raczej opinia biegłych zawiera błędy i niekonsekwencje. Lekarz zrobił wszystko co można. Nie tylko EKG ale i badania krwi. A te nie wykazały żadnych kardiologicznych dolegliwości. Zdaniem obrony doktor zrobił wszystko co można i nie wykazano co jeszcze więcej mógłby zrobić. Jak inaczej postąpić. Nie udowodniono, że jego inne decyzje mogłyby uratować życie matce pana Jacka.
