Zadzwonił Czytelnik, że jego siostrzeniec chodzi do młodszych klas w szkole w Śliwicach. - Niech pani sobie wyobrazi, że w szkole jest wszawica - mówił oburzony. - Dziecko przyniosło wpis w dzienniczku, żeby sprawdzić włosy.
- Jest taki przypadek - potwierdza dyrektorka szkoły Grażyna Wilkowska. - Nie można mówić zaraz o wszawicy, ale niestety, zdarzyła się u nas w szkole taka sytuacja i od razu zareagowaliśmy. I to wcale nie są dzieci z biednych czy patologicznych rodzin. Każdemu może się zdarzyć złapać te niechciane pasożyty, nawet u fryzjera.
Jak tłumaczy dyrektorka, w jeden z klas była taka sytuacja i od razu wysłano informacje do rodziców, aby opanować ją w zarodku. - W szkołach są idealne warunki, żeby wszawica się rozprzestrzeniła. Wcale nie trzeba dużo. W porozumieniu z rodzicami zarządziłam kontrolę głów przez pielęgniarkę, z którą współpracujemy - tłumaczy Wilkowska. - Rodzice nie mieli nic przeciwko. Zgodzili się i myślę, że na tym się skończy. Musimy w takich sytuacjach współpracować z rodzicami. W starszych klasach także powiadomimy rodziców, chociaż tam nie było przypadków, ale dobrze jest zapobiegać.
- W szkołach na przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji potrzebna jest zgoda rodziców i stąd nasz apel - dodaje dyrektorka szkoły. - Nie ma się czego wstydzić. W najlepszych rodzinach może się to zdarzyć, kwestia tego, jak podchodzi się do problemu. Teraz w aptekach jest tyle środków, że można to zdusić w zarodku. Kwestia tylko tego, czy się chce.
W sanepidzie nie ma środków prawnych do kontroli tzw. wszawicy i zastrzegają, że to bardzo delikatna sprawa, bo chodzi o dzieci i ich prawa. - Jesteśmy zapraszani do szkół, a nawet na spotkania z rodzicami i tłumaczymy, rozdajemy ulotki, ale broń Boże nie można zabronić takiemu dziecku chodzić do szkoły - tłumaczy Arleta Nowak z sanepidu. - Najważniejsza jest edukacja i pomoc w takiej sytuacji.