Ponad 100 tysięcy Polaków - mężczyzn, kobiet i dzieci - zostało zamordowanych przez Ukraińców w latach 1943-44 podczas rzezi wołyńskiej. Ale także 10-12 tysięcy Ukraińców zostało zabitych przez Polaków. Jak upamiętnić polskie ofiary z dwóch i pół tysiąca wsi i miasteczek na Ukrainie? W jaki sposób uczcić pamięć w ponad setce wsi na polskiej ziemi, w której spoczywają prochy Ukraińców?
I jak sobie wyobrazić ogrom nieszczęścia, bestialstwa oprawców? Od lat grupa polskich i ukraińskich intelektualistów, działaczy i dziennikarzy działa na rzecz polsko-ukraińskiego pojednania. Ostatni weekend spędziliśmy w Pawliwce (Ukraina) i w Sahryniu (Polska) modląc się razem na polskich i ukraińskich grobach.
Pawliwka (przedwojenny Poryck). Tu 11 lipca 1943 roku Polacy przyszli całymi rodzinami do kościoła. Ukraińcy z UPA najpierw wrzucili do kościoła granaty, później ostrzelali uciekających ludzi z broni maszynowej i ręcznej. Dobili rannych, spalili kościół.
W ostatnią sobotę prawosławni i katoliccy duchowni odprawili na cmentarzach w Pawliwce panachydę - modlitwę za zmarłych. W przemówieniach okolicznościowych nie było oskarżeń, raczej smutek z tego, co stało się 70 lat temu. I słowa, że trzeba zrobić wszystko, żeby polska krew, która na zawsze wsiąknęła w tę ziemię, nie oskarżała za tę zbrodnię dzisiejszych Ukraińców.
Sahryń (polska wieś, w której Polacy wymordowali Ukraińców). - Mamy kłopot z tym, po co mówi się o ludobójstwie, eksterminacji - podkreślał Paweł Kowal, europoseł. - Ludzie myślą, że przypominamy o tym, żeby upokorzyć drugiego. A nie mówimy o tym do innych ludzi jako potencjalnie winnych, tylko po to, żeby wypełnić obowiązek osób publicznych i prywatnych, który zawiera się w treści: nigdy więcej! To nie jest banalne, kiedy mówimy o ludobójstwie. Mówimy o tym, spotykamy się, potępiamy tamte wydarzenia po to, żeby wysłać sygnał do dzisiejszego świata. Robimy to z przyczyn religijnych, w służbie prawdy. Dla naszej przyszłości.
Czytaj: Rzeź na Wołyniu. Pamiętam szalone oczy tej małej
Paweł Kowal przypominał biblijną historię Kaina i Abla.
- Problem Kaina nie polegał tylko na tym, że zabił, ale także nie chciał Bogu przyznać się, co zrobił. Jeśli chcemy uciec od kainowego piętna, to musimy powiedzieć, co się wydarzyło. I trzeba o tym mówić nad grobami polskich i ukraińskich ofiar. Najpierw byliśmy w Pawliwce, teraz jesteśmy w Sahryniu, gdzie Polacy zamordowali Ukraińców. Musimy przypomnieć sobie naukę metropolity Szeptyckiego, który mówił do Ukraińców w kontekście zbrodni na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej: nie ma takich czynników politycznych, które pozwalałyby na zabicie człowieka.
- Spotkaliśmy się, żeby oddać cześć osobom pomordowanym we wspólnej modlitwie - powiedział Mirosław Czech z "Gazety Wyborczej". - Wczoraj byliśmy w Porycku-Pawliwce, dziś w Sahryniu - to oddaje sens obchodów, żeby koncentrować uwagę nie na słowach, deklaracjach historycznych, bojach politycznych, ale najważniejszą sprawą jest oddanie czci pomordowanym, żeby mieli godny pochówek, żeby przywrócone im było imię i nazwisko, i miejsce spoczynku. To nasza absolutna powinność. Jeśli by tego nie było, to oznaczałoby, że niczego nie zrozumieliśmy z ich ofiary. Nasza, społeczna inicjatywa spotkania w obu miejscach pokazuje, jak podchodzić do sprawy tragedii wołyńskiej.
Na uroczystości w ukraińskiej Pawliwce przyszło wielu mieszkańców tej wsi. Inaczej było w polskim Sahryniu. Na cmentarzu pojawiła się garstka. Reszta obserwowała uroczystości zza pozamykanych na głucho bram.
- Jesteśmy pokoleniem, które urodziło się po wojnie - przypomnieli przybyli na cmentarz mieszkańcy Sahrynia. - Tu panuje taka sama atmosfera, jak na Wołyniu. Tam są obojętni Ukraińcy, tu są obojętni Polacy. Jeśli ktoś chciałby szukać wśród nas wspomnień, to spóźnił się o parę lat. Jeszcze 10-15 lat wstecz żyli ludzie, którzy pamiętali, co tu się stało.
Najstarszą uczestniczką wyjazdu na Ukrainę była Anna Maria Wolińska (78 lat): - W ogóle nie jestem związana z Wołyniem. Przyjechałam tu, ponieważ bliskie jest mi pojednanie. Odczuwam wielki ból, że doszło do tylu śmierci. Cieszę się, że wspólnie się modlimy nad grobami polskich i ukraińskich ofiar. Nie jesteśmy przeciwko sobie, tylko razem.
Kiedy ukraińskie autokary zatrzymały się przed cmentarzem w polskiej wsi Sahryń, jedna z Ukrainek głośno szlochając zaczęła obejmować krzyż postawiony na grobie jej dziadka.
Maria Homenko z domu Melnyk mieszka w Łucku. W 1944 roku miała cztery lata. Urodziła się w Modryniu, przeżyła masakrę w Sahryniu. - Kiedy Polacy zaczęli nas zabijać, uciekliśmy z mamą i siostrą w pola. Tam leżałyśmy w śniegu. Udawałyśmy martwe. Kiedy dziadek zobaczył, że bandyci idą w naszym kierunku, wstał i poszedł do nich, żeby tylko nam dali spokój. Kazali mu pokazać dokumenty. Ukrainiec? Zastrzelili go na miejscu. Później podeszli do nas. Jeden złapał mamę, zobaczył, że żyje i powiedział do drugiego: bij ją w łeb, bo się tego ro-zmnoży. A drugi, starszy, daj mu Boże zdrowie i wieczną pamięć, puścił nas wolno. Powiedział: pamiętaj, że Polak ci życie darował. Mama wzięła mnie na ręce, siostra szła obok. Mama wspomina, że trzymała mnie przed sobą, bo pomyślała, że jeśli strzelą jej w plecy, to kula najpierw dosięgnie ją i nie dojdzie do mnie. I tak szłyśmy przez pole, obok zastrzelonego dziadka. Siostra mówi: mamo, tu nasz dziadek leży. Mama: nie, nie. Nie patrzcie. Spojrzałam. Pamiętam do dziś - krew na śniegu. Następnego dnia ludzie zbierali swoich po polach. Ziemia była zamarznięta. Wykopali dla dziadka niezbyt głęboki dół.
Historyk doktor Grzegorz Kuprianowicz, prezes Towarzystwa Ukraińskiego przypomniał, że na początku 1944 roku na Chełmszczyźnie dowództwo polskiego podziemia AK podjęło decyzję o zlikwidowaniu wsi ukraińskich. Miały ją wykonać oddziały AK z obwodu tomaszo-wskiego i hrubieszowskiego. Operacja rozpoczęła się w Sahryniu, w nocy z 9 na 10 marca 1944 roku. To była duża wieś w większości zamieszkana przez ludność ukraińską wyznania prawosławnego. Pacyfikacja trwała kilka godzin. Zginęły setki. Niektórzy wymieniają 600-700, inni nawet 1000-1200 ofiar.
- Nie jesteśmy w stanie zweryfikować liczby - mówił Grzegorz Kuprianowicz. - Tylko część pochowano na cmentarzu. Wiele ciał zostało we wsi i na polach. I tam, być może spoczywają do dnia dzisiejszego. Monument w Sahryniu został wznie-siony w 2008 roku bez konsultacji ze społecznością ukraińską i Kościołem prawosławnym. Za kilka miesięcy minie piąta rocznica jego postawienia, a on ciągle czeka na oficjalne odsłonięcie. Planowano uroczystość z udziałem obu prezydentów - Le-cha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki. Nie doszło do spotkania. Dla społeczności ukraińskiej ważne jest, kiedy ofiary Chełmszczyny zostaną uczczone.
Maria Homenko dodaje, że ma pretensje do polskich badaczy Siemaszków (Władysław Siemaszko z córką Ewą napisali książkę o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich dokonanych na polskiej ludności na Wołyniu w latach1939-1945, niedawno zamieściliśmy wywiad z Ewą Siemaszko - przyp. red.). - Swoje ofiary wymieniają z imienia i nazwiska. Nasze są tylko liczbami, często zaniżonymi. Sąsiedzi powinni żyć z sobą w zgodzie. Możesz pokłócić się z rodziną, z bratem, ojcem np. o majątek. A z sąsiadami trzeba żyć w zgodzie. I my tego chcemy. Tu ludzie żyli razem po wsiach. Razem pracowali na polach, chodziliśmy do szkoły, bawiliśmy się na weselach i chrzciliśmy dzieci. Komu zależało na tym, żeby narobić takiej biedy? Wybić tylu ludzi? Niech zajmują się tym historycy, a politycy niech pomyślą, że to wszystko nie zaczęło się od Wołynia, a tutaj, na Chełmszczyźnie. W latach 1936-38 to tutaj Polacy zaczęli palić nasze cerkwie. A w latach 1942-44 nas zabijali. Trzeba mówić prawdę w oczy. Nie można wyważać: po czyjej stronie było więcej ofiar. I to, i to było złem, grzechem. I jeśli chcemy, żeby ludzie żyli w zgodzie, to nie można zatajać prawdy.
Taki pogląd obowiązuje dziś w wielu środowiskach ukraińskich.
Panachydę na cmentarzu w Sahryniu odprawił arcybiskup lubelski i chełmski Abel. Mówił, że Sahryń jest miejscem świętym, symbolem tragedii całego regionu.
- Każdy człowiek, który zakończył swoje życie, zasługuje na pamięć i modlitwę - mówił duchowny. - W te lipcowe dni wspominamy polskie ofiary, które oddały swoje życie na ziemi wołyńskiej w 1943 roku. Ich uczczenie jest oczywistym spełnieniem obowiązku pamięci o zmarłych. Dobrze też, że są inicjatywy jak ta. Trzeba pamiętać o prawosławnych Ukraińcach, którzy w Sahryniu oddali krew. Dzisiaj powinniśmy pochylić się nad każdą niewinną ofiarą. Niezależnie od jej narodowości, religii i poglądów politycznych. Tysiące ofiar, to statystyka. Często wykorzystywana jako instrument polityczny. Kiedy przyjrzymy się śmierci jednej osoby, dostrzeżemy bardzo osobistą i zło-żoną historię. Pełną tragizmu i cierpienia. Synowie Chełm-szczyzny, którzy tu spoczywają, stracili życie za to, że mówili po ukraińsku i wyznawali prawosławną wiarę. Dziś często możemy usłyszeć bardzo proste i schematyczne wyjaśnienia sko-mplikowanej historii: była zbro-dnia - był odwet. To dzielenie ofiar na niewinne i te, których śmierć była czymś uzasadniona. W tym miejscu widać, jak absurdalna jest taka interpretacja historii. W okresie międzywojennym Polacy prześladowali Kościół prawosławny, ograniczali prawa ludności ukraińskiej. W 1938 roku była akcja polonizacyjno-rewindykacyjna z masowym burzeniem cerkwi. Każdy człowiek powinien przepraszać za swoje uczynki.
Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce przypomina, że był czas, kiedy o Sahryniu wiedzieli tylko ci, którzy tu stracili swoich bliskich. Dodał, że idea spotkań w Pawliwce i Sahryniu wyszła nie od polityków, nie od administracji, tylko od zwykłych ludzi, którym zależało na pojednaniu.
Bo trzeba się spotykać.
Rozmawiać.
Modlić nad grobami.