Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wybitny językoznawca profesor Jan Miodek o języku polskim po 1989 roku

Anna Stasiewicz [email protected]
Prof. Jan Miodek: - Coraz częściej niestety anglizujemy co się da i gdzie się da
Prof. Jan Miodek: - Coraz częściej niestety anglizujemy co się da i gdzie się da Jarosław Pruss
Kiedy Joanna Szczepkowska ogłaszała w telewizji koniec komunizmu, w języku polskim dopiero zaczynała się rewolucja. Wybitny językoznawca profesor Jan Miodek opowiada o języku polskim po 1989 roku.

Zdaniem prof. Jana Miodka, językoznawcy, znanego z programu "Ojczyzna polszczyzna", nie musimy czekać na przyszłych historyków języka, by wiedzieć, że rok 1989 był bardzo istotną datą graniczną w dziejach naszego języka.

- Zaczęliśmy żyć w nowej rzeczywistości geopolitycznej, ekonomicznej, gospodarczej, cywilizacyjnej. I wszystkie te przemiany, jak na papierku lakmusowym czy w zwierciadle, odbiły się w języku. Tak jak się mówi o rewolucji gospodarczej czy geopolitycznej, tak samo możemy mówić o tym, że dokonała się rewolucja komunikacyjna, za sprawą rzeczywistości elektronicznej, o której wtedy coś tam wiedzieliśmy - mówi prof. Miodek. - Wiedziałem, że w piwnicy mojego budynku filologicznego we Wrocławiu stoją jakieś maszyny, nazywają się Odry, że coś tam się dzieje. Ale naprawdę, to nie mieliśmy zielonego pojęcia, właściwie co w tym instytucie informatycznym się dzieje.

Prof. Miodek: - Tymczasem dla naszych dzieci, wnuków ta rzeczywistość elektroniczna jest taką oczywistością, jak dla nas w czasach dzieciństwa były drewniane klocki i gumowa piłka popularna. Oni w tej rzeczywistości poruszają się tysiąc razy sprawniej od nas. Ale my również wchodzimy w tę rzeczywistość. I właśnie rzeczywistość elektroniczna przyniosła nam wielką grupę słów, zupełnie nieznanych jeszcze 20 czy 25 lat temu. Z komputerem, mailem, SMS-em, skypem, skanowaniem na czele. Dla badaczy języka najbardziej jednak fascynujące jest to, że mamy nowe słownictwo, że powstała nowa terminologia Ale jeszcze bardziej fascynujące jest to, że ta nowa terminologia zaczyna nas prowokować do pomysłów stylistyczno językowych, o których nam się nie śniło jeszcze 20-30 lat temu. I właściwie nie ma dnia, byśmy z tą nową stylistyką, nowymi terminami elektronicznymi się nie spotkali.

Komputerowa rzeczywistość

- Przykładów nie brakuje. Kilka lat temu, tuż przed Bożym Narodzeniem doszło do straszliwej tragedii w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej, gdzie zginęło ponad 20 górników. Kiedy już było wiadomo, że nikogo nie uratowano, ratownicy wyjechali na powierzchnię. Dziennikarze dopadli jednego z nich, może 30-letniego mężczyznę. Padły pytania: co pan teraz czuje, co pan teraz będzie robił? Ratownik odpowiedział: "co ja mogę po takiej akcji robić. Ja się muszę teraz zresetować". Zresetować czyli przywrócić program komputerowy, ale zarazem w polszczyźnie ogólnej odpocząć, odnowić się, zregenerować się, zrelaksować się.

- Takie słownictwo nie powinno dziwić u młodego człowieka - mówi językoznawca. - Minęło jednak kilkanaście dni, kiedy na wrocławskim rynku spotykam mojego znajomego, pana po 80-tce. Widzę na jego twarzy ogromny smutek. Mówi do mnie: wiesz, żona jest po ciężkim wylewie. Mam jednak nadzieję, że paraliż się cofnie, wróci mowa. Tylko widzisz, mówi, chodzi teraz o to, żeby jej się mózg zresetował.

- Maj, jedna z miejscowości na Dolnym Śląsku. Jestem u rodziny na uroczystościach komunijnych. Do dzieci wychodzi proboszcz i mówi: co, dziateczki kochane, serduszka wasze zresetowane, gotowe do przyjęcia Pana Jezusa. To pokazuje, że nawet do kościoła, instytucji mocno konserwatywnej, rzeczywistość elektroniczna wkracza.

- Kazik Staszewski w jednym ze swoich felietonów napisał: przyczepiła mi się ta myśl i za nic nie chciała zdeletować "zdilejtować". Oczywiście, to był jawny językowy żart, ale żart, którego autor był świadom. Bo dziś zarówno Kazik Staszewski, jak i wielu z nas, zdaje sobie sprawę, że nawet 5-letni szkrab wie, co to sobie można narobić, kiedy człowiek nieopatrznie naciśnie klawisz z napisem "delete".
Co to jest dyskietka?

- Podczas ostatnich wakacji wziąłem do ręki książkę polskiego pisarza Piotra Kalwasa. Na stałe mieszka w Aleksandrii, ale tworzy w języku polskim. W jednym ze swoich opowiadań zwierza się z męki pamięci: "nie mogę sobie przypomnieć, jak się nazywała ta miejscowość. Uff, wreszcie plik się otwarł, Poręba Górna". - Nie przypomniało mi się, tylko plik się otwarł. Czy taki pomysł mógł przyjść do głowy Kalwasowi lub komuś z nas jeszcze 20 lat temu? - pyta Miodek.

Przeczytaj także: Językoznawca posłuchał języka polityków. Jak "Borubar" zrobił karierę?

- Jedno z moich wystąpień inauguracyjnych na warszawskiej uczelni wyższej. Rektor zwraca się do nowo przyjętych studentów: "życzę państwu, żeby państwo nie byli jak dyskietki, żebyście w ciągu 5 lat studiów nauczyli się myśleć. Czy taki pomysł mógłby mu przyjść do głowy na przykład 10 lat wcześniej? A dziś część młodych Polaków w ogóle nie wie, co to jest dyskietka. Ta sama dyskietka, która nam jeszcze 10 czy 15 lat temu wydawała się szczytem możliwości cywilizacyjnych i intelektualnych człowieka. Żeby na kwadraciku 10 na 10 mieściły się jakieś grubaśne tomy, encyklopedie. Umberto Eco ubolewał na przykład, że zginęła mu dyskietka z "Imieniem róży". Dziś już ten przykład nic by nie powiedział. Dla najmłodszych dyskietka jest już przeżytkiem, odeszła w przeszłość.

- A to przykład, który stanowi istotę polszczyzny po roku 1989. Idę o zakład, że w każdej gazecie, każdego dnia jest realizowany model "e-….". Pod te kropki możemy podstawić właściwie wszystko. A zaczęło się to od poczty elektronicznej, czyli e-maila. To dziś najbardziej produktywny przedrostek polski, który może do siebie przyjąć właściwie wszystkie słowa. I tak jak w szkole pisaliśmy wzory matematyczne i fizyczne i dawaliśmy je w ramkę, tak samo my językoznawcy możemy sobie wstawić w ramkę "e-…". Przykłady można mnożyć: e-Bydgoszcz, e-Wrocław, e-Kujawy, e-faktury, e-szkoła, e-pracownia, e-biblioteka. Bo praktycznie wszystko wo-kół nas staje się elektroniczne. Ukazuje się reportaż o Estonii zatytułowany "Nowa Estonia". Właściwie mogę takiego reportażu nie czytać, bo wiem, że takim układem graficznym dziennikarz chciał mi powiedzieć, że przywiózł reportaż z nowej wolnej skomputeryzowanej elektronicznej Estonii.

Mieszanka językowa

- Po roku 1989, dzięki otwarciu się Polski na świat, zaczyna nam przybywać złożonych wyrazów, z punktu widzenia naszej tradycji, nie po polsku. Na wzór języków germańskich, z angielskim i niemieckim na czele. Bo po polsku nie mówimy schab kotlet, a kotlet schabowy, z którego ewentualnie możemy zrobić schaboszczak w języku potocznym. Żona nie gotuje mi kartofel zupy, tylko zupę z kartofli albo kartoflankę. Na nogach mogę mieć buty zamszowe, buty z zamszu czy zamszaki, ale nie zamsz buty. W domu są jeszcze zamszaki, kartoflanki. Jednak już w polszczyźnie szyldowo-urzędowo-kancelaryjnej coraz więcej jest tworów takich jak biznes plan, aquapark, Lutosławski Quartet, Golec uOrkiestra, Opole Festival - dodaje Jan Miodek.

- Trzeba sobie też jasno powiedzieć, że po roku 1989 to język angielski stał się najpopularniejszym, masowo nauczanym językiem w szkołach. My, pokolenie starsze, musieliśmy uczyć się rosyjskiego, ale z języków zachodnich najpopularniejszy był niemiecki, bo taka, a nie inna była historia. I ta obecność języka angielskiego przejawia się u ludzi młodych. Wplatają do swoich wypowiedzi konstrukcje z języka angielskiego, tak jak my starsi wplataliśmy z rosyjskiego czy niemieckiego. Mówiliśmy przecież koniec, wystarczy, ale równie często szlus, fertig. Stary nie dyskutuj, to jest prikaz, ruki po szwam.

Sorki zamiast pardon

Prof. Miodek: - Ja jeśli nie powiem przepraszam, to raczej użyję określenia pardon. My w młodości tak się właśnie przepraszaliśmy. Tymczasem dzisiejsze 10- czy 20-latki w takiej sytuacji mówią sorry. Jest to tak popularne, że ma nawet swoje warianty typu sorka, sorki i sorewicz. Młodzież czuje w sobie powera albo go nie czuje. Jak my dostaliśmy dwóję, to wspomagał nas liczebnik niemiecki, czyli zwei i mówiliśmy: dostałem "cwaję, cwajkę, cwajówę". Młodzi teraz dostają "łana", bo to jest dla nich najniższa ocena.

- Mój 7-letni wnuczek jeszcze niedawno, jak o coś mnie prosił, mówił: proszę dziadeczku, proszę. Teraz chodzi do szkoły i już prosi słowami: please, please. Zaczynamy anglizować co się da i gdzie się da. I to nie jest już językowo groteskowe. To wypadnięcie z kodu językowego, kiedy zamiast o aquaparkach mówimy o "akłaparkach", że to jest "kłaziproblem" zamiast quasiproblem, zaczynamy mówić o "kłintetach" i "kłartetach", a nie kwintetach czy kwartetach. Kiedy mówi się o "Najki" z Samotraki, a nie o Nike, bo przecież jest takie obuwie. Kiedy komentator sportowy mówi: tu nie ma co komentować, to była przysłowiowa walka "Dejwida" z Goliatem.

- Jednak o losy polszczyzny w zjednoczonej Europie jestem spokojny - uważa prof. Jan Miodek. - Jak mawiał Melchior Wańkowicz: z językiem jest tak jak z rzeką. Zbiera po drodze wszystkie nieczystości, ale u ujścia jest piękna, przezroczysta. Ja w takie czyste, ostateczne ujście naszego języka głęboko wierzę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska