Systematycznie maleje liczba zakładów zajmujących się naprawą sprzętu rtv. Właściciele nielicznych, które przetrwały, nie mają większych złudzeń co do swojej przyszłości. - Obawiam się, że wyginiemy jak zegarmistrzowie - zapowiada Kazimierz Klamann, który od 15 lat prowadzi swój zakład na osiedlu Marianki w Świeciu. - Często rozmawiam z kolegami po fachu z Bydgoszczy i wszyscy mamy podobne spostrzeżenia. Od pięciu lat ludzie przynoszą coraz mniej sprzętu. Spadek jest na tyle znaczący, że w wielu przypadkach utrzymanie się wyłącznie z tej działalności jest niemożliwe.
Czytaj też: Najstarszy biznes świata, czyli mity i fakty o agencjach towarzyskich
Podobne odczucia ma Marek Safian, właściciel firmy Marecki, działający w branży od 1988 roku. - Polityka producentów sprzętu rtv jest czytelna: urządzenie ma działać niezawodnie trzy, cztery lata, a gdy się zepsuje, po prostu należy kupić nowe - tłumaczy. - Naprawy są drogie ze względu na wysokie koszty robocizny i blokowany dostęp do części zamiennych, których cena bywa sztucznie zawyżana tylko po to, aby klient dwa razy zastanowił się, czy nie lepiej kupić nowe urządzenie? Tak jest np. w przypadku większości popularnych odtwarzaczy DVD. Wymiana lasera to wydatek około 100 zł. Mało kto się na to decyduje. Przeciętny Kowalski woli nowy za 200 zł, który prawdopodobnie po upływie gwarancji zacznie szwankować.
Pamiątka po dziadku
Że tak właśnie się dzieje, dowodzą stojące w warsztacie Kazimierza Klamanna telewizory plazmowe i LCD. Żaden z nich nie ma więcej jak trzy lata. - W tym telewizorze przepalił się element, który kosztuje najwyżej kilkanaście złotych - wskazuje właśnie wymontowaną płytkę. - I co z tego, skoro układ tak jest pomyślany, aby trzeba było wymienić dwie płytki i w tym momencie koszty skaczą do 500 zł? Jeszcze nie wiem, jaką decyzję podejmie klient.
Czytaj też: Zarabiamy coraz więcej
Zdarza się jednak, że w warsztatach lądują stare, kilkudziesięcioletnie, nierzadko jeszcze czarno-białe odbiorniki. Ich właścicieli można podzielić na dwie grupy: tych sentymentalnych i skrajnie ubogich. - Pamiętam pewnego klienta, który co jakiś czas przynosił starocie - wspomina Kazimierz Klamann. - Pewnego dnia przytargał rubina 714. Wysiadła lampa. Nowa kosztowała 80 zł. To sporo zważywszy na wartość słynnego radzieckiego odbiornika. Pewnego razu nie wytrzymałem i zapytałem go wprost: czy mu się to opłaca? Wtedy opowiedział mi o swoim pokoju retro. Miejscu, gdzie lubi spędzać czas z kolegami, pośród sprzętów, z których każdy opowiada jakąś historię. Innym razem ktoś zostawił mały, 14 calowy telewizor i polecił naprawić go bez względu na cenę. Była to pamiątka po dziadku.
Gołąb spalił mi telewizor
Rozkręcając obudowę, elektronicy liczą się z tym, że wewnątrz mogą znaleźć nie tylko podzespoły elektroniczne. - Już nie raz widziałem np. gniazdo karaluchów czy odchody zwierząt - mówi Bogdan Redzimski z firmy Marecki. - Wprost trudno też uwierzyć, co dzieci potrafią wepchnąć do magnetowidu. Jednak najbardziej niezwykła wydaje mi się historia gołębia, który przypadkowo wleciał do mieszkania, usiadł na grającym telewizorze, na którym się oczywiście załatwił. To, co wpadło do środka, spowodowało poważne zwarcie.
Czytaj też: Pomogą uczniom wybrać zawód
Pod kilkunastoletniej przerwie do łask zaczynają powracać gramofony. Może nie jest to lawina, ale tych, którzy przypomnieli sobie o naturalnym brzmieniu płyty analogowej, jest coraz więcej. Natomiast praktycznie nie spotyka się pasjonatów “zakochanych” w starych monitorach do komputerów. Przesądzony wydaje się też los magnetowidów, o których użytkownicy przypominają sobie tylko wtedy, gdy chcą powspominać niezapomniane wakacje w Bułgarii w 1987 roku lub pierwszą komunię swoich dzieci.
