MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wymarłe wsie i piekielne miasta? Nikt nie chce takiej Europy

Adam Willma
Adam Willma
Opinia dotycząca przyszłości rolnictwa w Unii Europejskiej, której współautorem był Piotr Całbecki, była jednym z najważniejszych dokumentów wydanych przez Europejski Komitet Regionów w tej kadencji
Opinia dotycząca przyszłości rolnictwa w Unii Europejskiej, której współautorem był Piotr Całbecki, była jednym z najważniejszych dokumentów wydanych przez Europejski Komitet Regionów w tej kadencji Adam Willma
Z marszałkiem Piotrem Całbeckim rozmawiamy o przyszłości europejskiego rolnictwa – dochodzie gwarantowanym dla rolników, ochronie rynku, strajkach i postulatach ekologów.

Opinia w sprawie przyszłości rolnictwa, której jest pan współautorem, uznana została za najważniejszą w obecnej kadencji Europejskiego Komitetu Regionów. Jak wygląda przygotowanie takiego dokumentu?

W tym przypadku pomysł zrodził się w samym Komitecie Regionów i w głowach członków komisji, która się zajmuje zasobami naturalnymi, między innymi rolnictwem. Motywowała nas sytuacja w Europie, która była rok temu dramatyczna - gdy drastycznie spadły ceny skupu zbóż, szczególnie w Polsce. Niefrasobliwość instytucji, które powinny proces transportu ukraińskiego zboża kontrolować i zorganizować, sprawiły, że uznaliśmy za konieczne przygotowanie dokumentu na temat bezpieczeństwa żywnościowego. Postanowiliśmy skupić się na zjawiskach, które czekają nas w 2027 roku.

Skąd ta data?

W Parlamencie Europejskim, Komisji Europejskiej mówiło się dużo polityce spójności i o wielu innych politykach przyszłego budżetu po 2027 roku. A o wspólnej polityce rolnej było z jakiegoś powodu cicho. No więc wywołaliśmy ten temat i po roku doszliśmy do dzisiejszych konkluzji. To pierwszy oficjalny dokumentem instytucji europejskiej, w którym pojawiają się wnioski i postulaty dotyczące przyszłości rolnictwa naszego kontynentu.

Dokument był pisany “na cztery ręce”, po dwóch przeciwległych stronach Unii.

Pisaliśmy go z obecną europosłanką z Portugalii Isildą Gomes. Rozpocząłem od tego, że spotykaliśmy się z rolnikami w naszym województwie. Takimi, którzy mają 1000 ha, tymi, którzy gospodarują na 50-60-100 ha, ale również tymi 10-hektarowymi. Słuchałem ich postulatów, z których zdecydowana większość była naprawdę sensowna. Uzbrojony w tę “amunicję” miałem już wyobrażenie, jaki kształt powinna mieć unijna wspólna polityka rolna.

Czyli jaki?

Powinna dawać szansę wszystkim, którzy pracują na roli. Uwzględniać inną pozycję tych, którzy mają tysiące hektarów, i tych, którzy uprawiają ziemię jako ojcowiznę od wielu pokoleń i po prostu w tych czasach już sobie nie radzą.

Jeśli zachowanie różnorodności w rolnictwie Unii Europejskiej ma być faktem (a za tym idzie utrzymanie struktury agrarnej, jakości życia na wsi, przeciwdziałania depopulacji itd.), musimy mocno zmienić zasady finansowana rolnictwa i wspierania rolników w przyszłości. Najważniejsze jednak było zachowanie dochodowości i opłacalności produkcji rolnej dla wszystkich rolników. Dziś jako Unia Europejska dopłacamy do różnych obszarów produkcji rolnej, ale zapominamy o tym, kto za tą produkcja stoi. Drugi postulat niektórzy uznają za rewolucyjny. Chodzi o decentralizację wspólnej polityki rolnej aż do poziomu regionów. Zobaczymy, czy posłuchają nas w tej kwestii możni tego świata.

Ma pan na myśli dopłaty bezpośrednie?

Tak. Struktura agrarna jest bardzo różna w Europie. Inaczej wygląda rolnictwo we Włoszech i w Hiszpanii, inaczej we Francji, a jeszcze inaczej w Niemczech i w Polsce. Regiony są najbliżej rolników i potrafią skuteczniej rozróżnić potrzeby i oczekiwania rolnictwa. Bo największym problemem wspólnej polityki rolnej w ostatnich latach jest to, że działa ona nieefektywnie. Nikt z rolnikami nie rozmawia o ich problemach. Instytucje unijne starają się narzucić najróżniejsze rozwiązania, ale w ocenie rolników efekty tego są niewielkie. Nie gwarantują bezpieczeństwa producentom, a co gorsza, nie gwarantują bezpieczeństwa żywnościowego nam wszystkim.

Przyjeżdża pan do Brukseli z województwa, w którym małe gospodarstwa rolne stanowią cały czas spory odsetek i musi pan konfrontować ich problemy nie tylko z problemami wielkich farmerów, ale i przedstawicieli ugrupowań ekonomicznych, którzy wprost domagają się zaostrzania norm emisji. Jak znaleźć tu pole kompromisu?

Wierzę, że taka możliwość istnieje. Ale jest to kwestia edukacji - ekolodzy mają często słuszne postulaty, bo przecież dobro środowiska jest dobrem wspólnym. Ale zapominają, że rolnik to jeden z nielicznych zawodów w na świecie, który stoi na straży ochrony środowiska naturalnego. Przecież warsztatem pracy rolnika jest gleba, a środowiskiem pracy - m.in. klimat i zasoby wodne. Zatem twierdzenie, że rolnik działa na swoją szkodę jest absurdem. Owszem, trzeba kontrolować tych, którzy rolnikom dostarczają narzędzi produkcyjnych. Ale kto dopuszcza nowe środki ochrony roślin? Kto decyduje o tym, jaka produkcja i w jakim gospodarstwie jest opłacalną, a jaka nie? Politycy. A ci najczęściej nie są rolnikami. Trzeba okrągłego stołu i szczerej dyskusji na temat ekologii w rolnictwie i wpływu rolnictwa na środowisko naturalne. Owszem, jeśli przekroczyliśmy rozsądne granice w dążeniu do wydajności, powinniśmy wspólnie zastanowić się nad tym, jak się z tego wycofać. I jak uzupełnić deficyt wolumenu produkcji. Bo podstawowym priorytetem musi pozostać bezpieczeństwo żywnościowe Europy.

W jaki sposób?

Trzeba zmienić wspólną politykę rolną tak, aby promowała nie efektywność, a jakość produkcji rolnej. Wówczas trzeba również odpowiedzieć sobie na pytanie, jak uzupełnić tę mniejszą ilość wyprodukowanej żywności. Być może poprzez ograniczenie marnowania żywności? I to jest pole do popisu dla ekologów, bo przecież dziś 30 proc. wszystkiego, co wyprodukuje rolnik, trafia dziś do śmieci. Czas wszystkich przekonać do innego trybu życia.

Wszystko to jednak wiąże się z uzupełnienia deficytu w dochodach gospodarstw rolnych. Ekolog nie pójdzie do gospodarza gracować pól, które zarosły chwastami, bo w gospodarstwie zrezygnowano ze stosowania herbicydów. Przy obecnym stanie mechanizacji rolnictwa i braku następstwa pokoleniowego (bo dzieci nie są zainteresowane ciężką pracą fizyczną), rolnik nie będzie w stanie uprawić swojego areału. Skąd zatem wezmą się ludzie do pracy w polu? Nie ma takiej możliwości, aby ograniczać produkcję rolną w nieskończoność. Muszą pojawić się zatem możliwości rekompensowania rolnikom ich nakładów.

Słuchając wypowiedzi Zielonych, odnoszę wrażenie, że nie bardzo przekonują ich aspekty ekonomiczne.

Ekolodzy na ogół nie wspominają o tym, że procesy zmian klimatycznych, które napawają nas dziś niepokojem, są procesami długofalowymi. Nawet jeśli dziś ograniczymy emisję dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, to efekty odczujemy w perspektywie dziesięcioleci. Tymczasem to dzisiaj jesteśmy na wznoszącej, jeśli chodzi o zagrożenia i katastrofy. Więc trzeba budować odporność na te zagrożenia i chronić przed nimi rolnictwo. Przede wszystkim po to, aby zabezpieczyć niezależność w dziedzinie zaopatrzenia w żywność mieszkańców Europy. Niezbędna jest tu pełna samowystarczalność. Jak kończy się zachwianie tej samowystarczalności, mieliśmy się okazję wielokrotnie w Europie przekonać. Bezpieczeństwa żywnościowego nie można rozważać wyłącznie w kontekście ekologicznym. O tym jak wdrażamy Zielony Ład w odniesieniu do rolnictwa, powinni decydować rolnicy. Oni nie będą nigdy przeciwko naturze i środowisku, bo z nich żyją od pokoleń.

Jednym z postulatów, który wybrzmiał w państwa dokumencie, jest gwarantowany dochód minimalny dla rolników.

Cieszę się, że ten postulat, który zgłosiłem, został utrzymany. Stało się tak wbrew opinii liberałów, którzy chcieliby, aby o rolnictwie decydował wyłącznie rynek. Ale wyobraźmy sobie na przykład ogromne monokultury winnic w Toskanii. Gdzie ten smak? Gdzie ta kultura kulinarna, turystyka, różnorodność krajobrazu? Potrzebny jest mechanizm umożliwiający funkcjonowanie małych i średnich gospodarstw rolnych. Również tych, które funkcjonują w złych warunkach klimatycznych, w złych warunkach geograficznych, mają niską bonitację gleby. Praca rolników powinna być wynagradzana w taki sposób, aby mogli utrzymać swoje rodziny oraz gospodarstwa i jeszcze się rozwijać.

W dyskusjach rolników tematem numer jeden od wielu miesięcy jest hasło “Ukraina”, której przyjęcie do Unii za potężny problem uważają nawet byli ministrowie rolnictwa.

Ukraina to ogromne żyzne połacie w rękach wielkich obszarników. Ale musimy odpowiedzieć sobie po pierwsze, czy chcemy pomagać Ukrainie? Nie ma chyba nikogo o zdrowych patriotycznych poglądach, kto by zaprzeczył. Jeżeli jednak decydujemy się na tę pomoc, to trzeba zorganizować ją w taki sposób, aby nie zaszkodziła naszemu rolnictwu. Tyle, że o małych i średnich rolnikach zapomniano w Polsce już dawno, długo przed wojną na Ukrainie. Trzeba albo wyrównać straty rolnikom z tytułu wprowadzenia bez cła na rynek europejski produktów rolnych z Ukrainy albo tak skanalizować tranzyt tych produktów poza Europę, żeby rzeczywiście był on szczelny i nie wprowadzał nielegalnie do obiegu zboża ukraińskiego. Jeśli mówimy o wspólnej polityce realnej, to znaczy o sterowanym procesie, musimy być konsekwentni.

To znaczy: przyjmiemy Ukrainę do Unii, ale bez rolnictwa?

My też mieliśmy okres przejściowy – przez 2 lata nasi rolnicy nie dostawali dopłat bezpośrednich. Dopiero po okresie dostosowania zachodniego rolnictwa do obecności Polski i innych krajów Europy Wschodniej te równe dopłaty się pojawiły. Podobne mechanizmy muszą być zastosowane również w stosunku do Ukrainy. Ale to, jak europejskie rolnictwo powinno przygotować się na tę sytuację, to temat, który wymaga głębszej analizy. Myślę, że znajdą się rozwiązania, jeżeli potraktujemy ziemię ukraińską, jak i wszystkie zasoby gleby w Europie, jako naszą siłę, a nie tylko źródło problemów. Trzeba zbilansować potrzeby Europejczyków, jeśli chodzi o konsumpcję, a całą nadprodukcję dobrze sprzedać i eksportować. W tym bilansie muszą znaleźć się zyski, które zostaną przeznaczone na uzupełnienie dochodowości małych gospodarstw rolnych. Bez tego nie wytrzymają konkurencji z warunkami, które mamy w Ukrainie. Tam wyprodukowanie tony pszenicy kosztuje 90 zł, podczas gdy w naszych warunkach jest to 1000 zł. To różnica nie do przeskoczenia i żaden wolny rynek bez upadku wielu naszych gospodarstw tego nie załatwi. Stąd potrzebne jest określenie, jaka ma być dotacja celowa dla funkcjonowania gospodarstwa rolnego, czyli stworzenie minimum socjalnego dla gospodarstw rolnych w całej Unii Europejskiej.

Już na sali obrad widać było, że istnieje rozbieżność pomiędzy poglądami Komitetu Regionów i Komisji Europejskiej Nie obawia się pan, że wasze ustalenia mogą zostać zignorowane?

Obawiam się. Dlatego będę apelował przynajmniej do tych eurodeputowanych, których znam, o to, aby należycie podeszli do tego tematu. Bo ta sprawa ma bezpośrednie przełożenie również na rzeczywistość w naszym województwie. Lobbystów, którzy nie chcą, aby tego typu dokument był procedowany, jest w Europie bardzo wielu. Wielu nie życzy obecnemu rolnictwu dobrze albo przynajmniej go nie rozumie. Jedni chcą produkować więcej nawozów sztucznych za tańszy gaz (czyli kupować go w Rosji), inni chcą produkować więcej pestycydów i biotechnologii. Mamy tu lobbystów producentów sztucznego mięsa i takich, którzy chcieliby zmonopolizować rynek gastronomiczny. Wszystkie te interesy są obecne na korytarzach Parlamentu Europejskiego. Słyszę o pomysłach, aby scentralizować zarządzanie Unii Europejskiej i pozbawić regiony wpływu na wdrażanie polityki spójności. Obawiam się podobnych, ekstremalnie dziwacznych pomysłów w dziedzinie polityki rolnej. Ta walka będzie się w najbliższym czasie w Brukseli toczyć.

Rolnicy mają już tego świadomość. Przynajmniej ci, którzy do Brukseli przyjechali traktorami.

To niestety nie sprzyja rolnikom, bo skutecznie buduje opozycję w stosunku do nich. Warto pamiętać, że z rolnictwa żyje w Europie zaledwie 2-5 proc. ludności. To stosunkowo nieliczny elektorat, a zatem politycznie nie jest to silna grupa. Nie wykluczam, że są też tacy, którzy podjudzają rolników do takich zachowań, aby ich zdyskredytować.

Ta batalia może się skończyć bardzo źle. Jeżeli doprowadzimy do zapaści w naszym rolnictwie i w przyszłości zastąpimy rodzimą produkcję rolną produktami ukraińskimi czy - kiedy już nie będzie wojny – rosyjskimi, grozi nam zapaść na wsi. Taka zapaść pociągnie za sobą koncentrację ludności w dużych metropoliach i wytworzy kolejne problemy socjalne. Takiej Europy, w której zabijając wieś stworzymy sobie piekło w miastach, chyba nikt rozsądny nie chce. Obyśmy takiej Unii nie doczekali.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

STUDIO EURO 2024 ODC. 6

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wymarłe wsie i piekielne miasta? Nikt nie chce takiej Europy - Nowości Dziennik Toruński

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska