MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wyspa wiecznej gwiazdki

Michał Woźniak
Podróże na koralowej Wyspie Bożego Narodzenia zdecydowanie nie zajmują wiele czasu... Londyn oddziela od Paryża tylko płytka cieśnina. Wypełnioną jasnozieloną wodą południowego Pacyfiku lagunę można pokonać na łodzi ze statecznikiem w kilka minut. Tyle że do Paryża nie ma po co płynąć. Wszyscy mieszkańcy tej wioski - niemal 150 osób, przenieśli się do... Polski.

     To zaledwie trzy kilometry od Londynu. Zresztą po co podróżować? I tak większość znajomych można spotkać w mwaneaba - olbrzymiej hali z bambusowych tyczek pokrytych dachem z palmowych liści - tradycyjnym na atolach Kiribati miejscu codziennych spotkań i obrad rodowej starszyzny.
     Pod dobrą datą
     
Tubylcy, brunatni przybysze z Mikronezji niechętnie używają nazwy Wyspa Bożego Narodzenia. Częściej posługują się miejscowym - Kiritimati. Dziś, położony tuż na zachód od międzynarodowej linii zmiany daty, archipelag Line tworzy wraz wyspami Gilberta oraz Phoenix państwo Kiribati - pod względem zajmowanej powierzchni największe na świecie. Tyle że tworzą go mikroskopijne wysepki, resztę zajmuje zaś ocean.
     Pierwszym Europejczykiem, który ujrzał wyspę był niestrudzony żeglarz południowych wód - kapitan James Cook. On też nadał jej imię - Bożonarodzeniowa. Tak jak w przypadku wyspy Wielkanocnej - nazwa pochodzi od dnia odkrycia - żeglarze przybyli tu w Wigilię, w 1777 roku. Wyspa nie zrobiła jednak na nich najlepszego wrażenia. W swym dzienniku Cook opisał ją jako niemożliwą do zamieszkania ze względu na brak słodkiej wody i roślin, które mogłyby zastąpić chleb. Z tego też najprawdopodobniej względu wyspa była bezludna. Na brak zainteresowania mieszkańców Oceanii z pewnością wpłynęła też spora odległość od innych atoli - Hawajów, Fidżi czy Wysp Solomona. Wreszcie w XIX wieku nastała era kopry (suszonego wnętrza orzecha kokosowego) oraz oleju palmowego. Możliwość zarobku ściągnęła na Wyspę Bożego Narodzenia ciemnoskórych mieszkańców Mikronezji. Dziś cała ludność liczy około 1800 osób.
     Między Hawajami a Nauru
     
Na wyspę można dotrzeć raz w tygodniu. W każdy wtorek o 5.30 rano z lotniska w Honolulu wylatuje samolot Air Nauru (kolejne wyspiarskie państewko na Pacyfiku) lub wynajęty przez rząd Kiribati Aloha Air, by po 3,5 godzinach lotu osiągnąć Kiritimati. Zazwyczaj potężnym Boeningiem 737 obsługującym tę trasę nie lata więcej niż 20 pasażerów. Wyjątkiem jest amerykański sezon wakacyjny - wówczas pokład zapełnia się do ostatniego miejsca - na wyspę lecą miłośnicy... wędkarstwa. Wtorkowe przyloty to jedyny rytm nadany wyspie przez cywilizację świata zachodniego. To chwila, kiedy biegający półnago oficerowie muszą nałożyć swe mundury, wyciągnąć z sejfu pieczątkę z napisem "Republic of Kiribati - Xmas Airfield" i przystąpić do pracy. - Tego dnia również nie mieli jej zbyt wiele. Oprócz 8 tubylców na wyspie wysiadło zaledwie 3 białych, I-Matang - jak nas nazwano - opowiada Piotr Podbiał, podróżnik z Gdyni. - Chwilę po podstemplowaniu paszportów dostaliśmy bagaże. Kilka minut marszu i już byłem w pierwszej wiosce - Banana. Mimo szczerych chęci nie zauważyłem tam ani jednego bananowca. Jeszcze przed wyjazdem z kraju wiedziałem, że jedynym punktem, w którym można się zatrzymać jest Captain Cook Hotel. Liczyłem jednak, że uda mi się zatrzymać u miejscowych, w tradycyjnych chałupach. Co to w końcu za przyjemność przelecieć pół świata, żeby w końcu znaleźć się w klimatyzowanym hotelu z lodówką i lodem do napoi w pokoju oraz stekami wołowymi w karcie dań? I jeszcze płacić za nocleg 40 dolarów? Bezsens. W plecaku miałem namiot i śpiwór - w ostateczności byłem przygotowany do biwakowania na dziko.
     Kwartał bez generatora
     
Już w wiosce Piotra dopędził amerykański jeep z lat 60. - pozostałość po stacjonujących tu żołnierzach USA. - Nie chcesz jechać na ryby? Mam łódź, znam dobre miejsca. Teraz nie ma zbyt wielu turystów - mogę obniżyć ceny. Zresztą wsiadaj. Dogadamy się.
     Droga okalająca wyspę nie jest najgorsza. Przypomina polskie gruntówki, tyle że biegnie wzdłuż plantacji palm kokosowych. Kończy się jedna - już widać następną. Jak na koralową wyspę przystało - rzeźba terenu jest monotonna, brakuje wzniesień, dolin - najwyższe wzniesienie ma zaledwie 12 metrów. Krajobraz urozmaicają jedynie olbrzymie białe anteny satelitarne. - To japońska stacja kontroli satelitów - opowiada kierowca Taunga. - Mają aż cztery generatory prądotwórcze - dodaje z dumą. - Pełna automatyka - wyczerpuje się jeden, zaraz włącza się następny. Paliwo dowożą co jakiś czas japońskie statki. To najlepsza elektrownia na całej wyspie. Co prawda wszystkie wioski mają swoje generatory, ale paliwo jest drogie - używa się ich więc 2-3 godziny na dobę. A w Banana pół roku temu generator wysiadł na dobre. Na zapasowe części czekali trzy miesiące, ale nie narzekali. Zresztą bez prądu można spokojnie robić to, co zwykle... Wynalazki Ameryki wcale nie są takie dobre!
     Ryż cywilizacji
     
Amerykańskie "wynalazki" popsuły również miejscową obyczajowość, w tym charakterystyczne dla krajów Oceanii menu oparte głównie na rybach i lokalnych roślinach - owocach pandanowca, taro, słodkich ziemniakach. - Dziś wszyscy jedzą importowany ryż. Bwabwai - miejscowa odmiana taro spożywana jest sporadycznie - kobiety mówią, że jego przyrządzenie zajmuje za dużo czasu. A tak wrzucą do garnka ryż, rozpalą ognisko i... grają z sąsiadkami w karty.
     Wpływ cywilizacji zachodu widać również w lokalnym budownictwie. Jeszcze niedawno domostwa mieszkańców Wysp Gilberta czy Line nie miały tajemnic. Podest, daszek, mata do spania i kolejna do zakrycia zawietrznej ściany. Od kilku lat przyszła jednak moda na wydzielanie pokoi i odgradzanie się od sąsiadów plecionymi matami. - Takie ścianki tylko psują kontakty międzyludzkie. Teraz sąsiad nie może zobaczyć, co robi sąsiad, jest niedoinformowany. Nie wie też, czy może wejść, czy nie będzie przeszkadzał? Kiedyś tego nie było. Wraz ze ściankami przyszła prywatność - idea tu zupełnie nieznana. A ludziom nie wystarczają codzienne, nawet kilkugodzinne spotkania w mwanaeba. Chcą tworzyć jedną wielką rodzinę. Tylko zbyt wielu już się wyłamuje...
     Dzierżawa misjonarza
     
Największa Mwanaeba na wyspie znajduje się po stronie laguny. To długa na 40 metrów i wysoka na 10 metrów wiata. Tradycyjne mwanaeba powinny być zbudowane z bambusa lub kokosa i pokryte dachem z liści pandanowca. O to drzewo jednak na Kiritimati niezwykle trudno. To miejsce spotkań wybudowano więc z materiałów z importu - betonu i pokryto dachem z aluminiowej blachy falistej. - Tu tworzona będzie nowa osada. Zawsze budowę zaczyna się od miejsca spotkań.
     Kokos na dobre spanie
     
Taunga zaprasza na nocleg do swojego domu w Londynie. Wraz z bratem prowadzi agencję zajmującą się organizacją wypraw wędkarskich dla Amerykanów. - Ze zdziwieniem zobaczył mój śpiwór - opowiada Piotr. - Amerykanie przecież tak nie podróżują? Tłumaczę więc, że jestem z Polski. Poland! Poland? Nie może wyjść ze zdziwienia. Przecież to tylko kilka kilometrów stąd! Mieszka tam najsłynniejszy na całej wyspie uzdrawiacz. Na pewno się ucieszy widząc swego ziomka...
     Wieczorem warto odwiedzić jedyny w Londynie sklepik spożywczy. Jego zaopatrzenie jest typowe dla wszystkich wysp tej części świata. Ryż i mąka z Australii, nowozelandzki łosoś w puszce, cukier z Fidżi, konserwy wołowe, woda mineralna. Brakuje jednak alkoholu - nie ma nawet piwa! - Whisky czy piwa można się napić w restauracji Captain's Cook, kosztuje jednak krocie. Miejscowi wolą swój alkohol - lekko sfermentowane mleczko kokosowe. Znakomicie działa na sen.
     Znachor z Poland
     
Wioska Poland niewiele różni się od pozostałych wsi na Kiritimati. Mieszka tu jednak niezwykle ważna dla wyspy persona - znachor uznawany przez niektórych również za czarownika. Jego umiejętności są tu cenione od chwili, gdy zatamował u jednego z tubylców krwotok, z którym nie potrafił sobie poradzić jedyny na wyspie lekarz. Niestety, staruszek poza I-Kiribati nie zna innych języków - można się z nim jedynie porozumieć za pomocą gestów i uśmiechów. Najczęściej przychodzą do niego ofiary codziennej pracy. Większość mieszkańców pracuje przy zbiorze orzechów kokosowych, czasem więc zdarzają się upadki z dużej wysokości. Połamane przy upadku nogi i ręce trzeba nastawić - w tym zaś znachor ma dużą wprawę... Dopiero jego sąsiad jest w stanie wyjaśnić łamaną angielszczyzną, skąd wzięła się bliska polskim sercom nazwa wsi - Poland. - Kiedyś, dawno temu, przyjechali tu misjonarze z Europy. Tęsknili za swoimi stronami więc nazwali wsie - Londyn, Paryż i Polska. Czy wśród misjonarzy był również Polak? Tego nie pamiętają nawet najstarsi mieszkańcy Wyspy Bożego Narodzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska