Tu, dokładnie 14 lat temu, w wyniku determinacji grupy zapaleńców powstało Planetarium. Nie ma drugiego takiego przypadku w Europie.
I nagle okazało się, że Pluton nie jest już planetą. Pewni, ważni uczeni, oczywiście astronomowie, w 2006 roku pozbawili go tego tytułu. Teraz więc mamy "Osiem planet?". W najnowszym seansie toruńskiego Planetarium, pod takim właśnie tytułem, Jerzy Rafalski i Piotr Majewski znani z telewizyjnego programu "Planetarium" przekomarzają się o status Plutona.
Na koniec seansu rozchodzi się cichy śmiech wśród publiczności. - Fajnie to zrobili - mówi siedząca przede mną starsza pani do drugiej. Ta z przekonaniem kiwa głową. Słyszę, że młody mężczyzna w moim rzędzie do dziewczyny obok zwraca się po angielsku. Przyszedł, mimo że nic nie zrozumie, choćby tylko zobaczyć - warto.
Wyrwane Olsztynowi
Historia toruńskiego Planetarium im. Władysława Dziewulskiego rozpoczyna się w Poznaniu w 1974 roku. Do stolicy Wielkopolski przyjechało ono z Niemiec w ponad 100 skrzyniach, które zawierały kopułę zewnętrzną i wewnętrzną oraz aparaturę projekcyjną. Wysokiej klasy sprzęt spał tam sobie spokojnie aż do początku lat 80., kiedy przypomniała o nim miastu Inspekcja Robotniczo-Chłopska. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza nie był nim zainteresowany, zabrał tylko niewielkie obserwatorium znajdujące się w komplecie. "Problem" pozostał, więc rozpuszczono o nim wici po Polsce.
Dowiedziała się o tym Nina Mazurkiewicz, ówczesna szefowa Domu Kopernika w Toruniu, która od lat starała się o utworzenie tu niewielkiego planetarium, jako filii Muzeum Okręgowego. I cenną aparaturę wyjeździła dla Torunia, niemal wyrywając ją Olsztynowi, który miał już podobną, a poznańską chciał nabyć na części zamienne.
Trzy dzielne kobiety
Faktyczna możliwość zbudowania planetarium pojawiła się jednak dopiero na początku lat 90, kiedy to gmina Toruń zdecydowała zaadaptować na nie dawny zbiornik pogazowy przy ul. Franciszkańskiej. Wyraźnie jednak powiedziano, że ze względu na trudną sytuację, na tym pomoc samorządu się skończy. Muzeum Okręgowe, które najpierw miało je prowadzić było także w złej kondycji, więc musiało zrezygnować z tego planu. - Na placu boju została niewielka Fundacja Przyjaciół Planetarium i Muzeum Mikołaja Kopernika, założona przez trzy pracownice merytoryczne Domu Kopernika, po to, by jedynie wspierać proces budowy i funkcjonowania planetarium - opowiada jego dyrektor Lucjan Broniewicz.
Nagle okazało się, że albo Nina Mazurkiewicz, Aleksandra Kuczborska i Anna Broniewicz wezmą na siebie utworzenie i prowadzenie planetarium w Toruniu, albo być może ono tutaj nie powstanie.
Szczęśliwym trafem, w tym samym czasie, w Warszawie, zaczęła funkcjonować Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, która dysponowała sporym kapitałem na wsparcie działań kultury. - Dostaliśmy od nich 4,4 mld starych złotych, mogliśmy zamontować aparaturę i kupić pierwsze potrzebne rzeczy - mówi dyrektor.
Miasto astronoma
Wiele osób ze środowiska nie wierzyło, że pasjonatom z Torunia się powiedzie.
Nasze Planetarium tworzono bez wsparcia publicznego, do tej pory nie było drugiego takiego przypadku w Europie. - Teraz mogłoby się nam nie udać z wielu powodów. Po pierwsze, wszyscy byliśmy o 15 lat młodsi - uśmiecha się Lucjan Broniewicz. - Wtedy miałem 32 lata i czekałem aż moi astronomowie skończą studia. Kierowała mną taka myśl, że jeżeli gdziekolwiek to może się udać, to tylko w mieście Kopernika. Pamiętałem moje pierwsze, dziecięce wycieczki do Torunia, dla mnie pięknego miasta, miasta czerwonej cegły, potem zrozumiałem, że gotyckiego.
Kiedy po raz pierwszy jechałem mostem, już wtedy myślałem, że to miasto nie jest prawdziwe, że musiało zostać zbudowane dla jakieś bajki.
Dlaczego więc się udało?
- Od lat odpowiadam tak samo, 51 proc. to zasługa samego miasta, które przyciąga jako gród Kopernika. Turyści przyjeżdżają tu z określonymi oczekiwaniami. To przecież miasto wielkiego astronoma, który stał się jego symbolem, tak jak piernik. Piernik mogą zjeść, Kopernika też chcą jakoś "skonsumować". Pożytecznie i niedrogo. My z tego skorzystaliśmy - wyjaśnia dyrektor.
Na pozostałe 49 proc. zdaniem dyrektora składają się dwie sprawy: fantastyczna załoga i towarzyszące szczęście.
Najbardziej kojarzona osoba z toruńskim Planetarium to astronom Jerzy Rafalski - wizjoner, gawędziarz. Brylantową rączką jest Bogdan Pater, który potrafi zamienić w rzeczywistość pomysły pana Jurka. Astronom Stanisław Rokita wykazuje wielką dbałość o szczegóły. Dodajmy - Lucjan Broniewicz, zresztą do szaleństwa zakochany w Toruniu, to typ menadżera - kreatora.
Trzeci element
Twórcy toruńskiego Planetarium nie korzystali z doświadczeń polskich, uczyli się od planetariów niemieckich, holenderskich i francuskich. - No i mieliśmy szczęście - przypomina dyrektor. - Bez niego nie moglibyśmy dziś rozmawiać, ponieważ tak, jak to w życiu bywa, bywają momenty, że jesteś albo na wozie, albo pod wozem. Ciągle musimy iść do przodu, być potrzebni, szukać nowej przestrzeni.
Dlatego po budowie Planetarium (otwarto je 17 lutego 1994 r.) i stworzeniu dwa i pół roku temu Orbitarium, gdzie Kosmos jest na wyciągnięcie ręki, Fundacja przygotowuje trzeci element poświecony Ziemi jako planecie. Razem utworzą Centrum Popularyzacji Kosmosu, o nim szerzej pisaliśmy we czwartek. To będzie niewątpliwie kolejna wspaniała atrakcja Torunia. Zresztą Planetarium jest już jednym z symboli miasta i najczęściej odwiedzaną przez turystów "biletowaną" atrakcją.
Nowoczesne studio
Do dziś toruńskie Planetarium wyprodukowało ok. 50 interesujących seansów, na które bardzo chętnie przyjeżdżają szkoły, a w weekendy rodziny z dziećmi. Skomplikowaną kosmiczną materię tłumaczy się tutaj w sposób ciekawy i zabawny, a jednocześnie rzetelny.
Prawie 70 profesjonalnych rzutników, połączonych w panoramy, czyli system "all-sky", pozwala na pokrycie obrazem całej kopuły, seanse wzbogacone są w animacje i prezentacje video, a muzyka może dochodzić ze wszystkich stron.
14 lat temu, gdy zaczynali, od astronomów krakowskich usłyszeli, że to się nie uda w tej formie. Od tego czasu Planetarium odwiedziło ponad 2 mln osób.
- Ale znowu, w życiu jest tak, że coś uważamy za obowiązującą prawdę, dopóty nie pojawi się coś, co tę pewność wywróci. Teraz nie można już głosić, że takie przedsięwzięcie, co do zasady, jest niemożliwe; chociaż ciągle, przyznaję, bardzo trudne - mówi Broniewicz.
Udowodnił to Kopernik, poruszając Ziemię.