Kasia i Patryk. Rodzeństwo. Ona blondyneczka. On blondynek. On śmieje się, że i tak jest fajniejszy od siostry, bo starszy. O całe 2 lata.
10-letni Patryk uczy się grać na gitarze. Chodził na kurs tańca. Nie dość, że artysta, to jeszcze negocjator. Jak chłopaki w grupie zaczynają się szarpać, on ich rozdziela.
Jego młodsza siostra maluje ludziki (etap malowania po ścianach ma na szczęście za sobą) i występuje przed publicznością. Choćby przed misiami siedzącymi na krzesełkach.
Przeczytaj także: Rodzinny dom dziecka? Po tragediach dobre chęci i doświadczenie to za mało
Ich dwoje na świecie
Z rodziny Kasia i Patryk mają tylko siebie. Są jednymi z najstarszych wychowanków domu dziecka przy ul. Stolarskiej.
Sąd zdecydował: na teraz zero szans na powrót do domu rodzinnego. Mama nimi się nie interesowała. Wódką - bardzo. Tata wyjechał za granicę.
- Kiedy usłyszeliśmy, że kolejni wychowankowie mogą wyprowadzić się z domu dziecka do mieszkania usamodzielnienia, od razu pomyśleliśmy o tym rodzeństwie - mówi Natalia Lejbman, wicedyrektor Bydgoskiego Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych.
Do mieszkań usamodzielnienia trafiają wychowankowie domów dziecka. Najczęściej rodzeństwa. Zazwyczaj nastolatki. - W takich mieszkaniach jest bardziej po domowemu. Warunki sprzyjają wychowaniu, rozwojowi i dorastaniu dzieci - dodaje wicedyrektorka.
Zaznacza, że to nie tak, że one idą, bo ktoś im każe. Ciocie (tak są nazywane pracownice domu dziecka) zaczęły rozmawiać z rodzeństwem na temat ewentualnej przeprowadzki.
W ogniu pytań
Kasia i Patryk od razu zasypali ciocie pytaniami.
Będą mieli balkon? Tak. A nowe mebelki? Jasne. Będą mogli zabrać zabawki, z którymi zasypiają? Oczywiście. Zamieszkają z nimi dzieci, które już znają? No.
Ciocia nie zdążyła odpowiedzieć na wszystkie pytania, a siostra z bratem już zaczęli się pakować.
- Nie wiadomo, kiedy przyjedzie ta cała ciężarówka od przeprowadzek - powiedział brat.
Zamieszkają w bloku, który został już oficjalnie oddany do użytku. Mieści się w zasobach Bydgoskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. To kompleks trzech budynków stojących przy ul. Grunwaldzkiej i na Placu Chełmińskim na Okolu. Powstał w półtora roku.
W sumie - 64 mieszkania. Wśród nich to wyjątkowe, z wyjątkowymi, małymi lokatorami. Miasto im załatwiło.
Oprócz Kasi i Patryka zamieszkają jeszcze dwa rodzeństwa. W sumie 14 dzieci. Na sześciu pokojach.
- Razem z nimi w mieszkaniu rozpocznie pracę jedna z naszych wychowawczyń, przez co aklimatyzacja będzie mogła przebiegać spokojniej i w miarę szybko - zaznacza Lejbman.
Dzieciaki już odliczają dni do przeprowadzki. Wiedzą, że ciocie i panowie z obsługi szykują im mieszkanie.
Małolaty pomagają wybrać tapety, łóżka, lampy. Nie tylko umeblowanie będzie nowe.
Szkoła też, bo pójdą po feriach do tej na osiedlu. Wtopią się w tłum. W szkole. W sklepie. Na podwórku. Nikt ich już nie nazwie "placówkowymi" dzieciakami.
Numer siedem
- To nasze siódme mieszkanie usamodzielnienia - informuje Krzysztof Jankowski, dyrektor BZPOW. - Pierwsze powstały pięć lat temu. W sumie mieszka w nich prawie 90 dzieci, a w placówce blisko 150.
Wychowankowie mogą mieszkać tak długo, aż ukończą 18 lat albo do czasu, gdy się uczą. Później placówka pomaga poszukać innego mieszkania.
Tak samo, jak w "zwykłym" domu dziecka, tak i w mieszkaniu usamodzielnienia, mali lokatorzy mogą widywać się z rodzicami.
Pod warunkiem, że ci rodzice chcą widzieć swoje dzieci.
Czytaj e-wydanie »