- Kilka lat temu wpadłem na pomysł, żeby uzupełnić wykształcenie - opowiada nam Jacek Paradowski.
Ze średnim wykształceniem o wiele trudniej znaleźć pracę
- Pomyślałem, że zawodówka to za mało, więc poszedłem do liceum dla dorosłych. Dzisiaj tego żałuję. Dlaczego? Ze średnim wykształceniem o wiele trudniej znaleźć pracę. Zwłaszcza u nas. Do biura się kompletnie nie nadaję! Choćbym miał trzyletnie szkolenie z obsługi komputera - wiem, że i tak go nie opanuje. To dla mnie czarna magia - dodaje Jacek Paradowski.
Ochroniarz, osoba obsługująca zgrzewarki, pomocnik spawacza - to tylko niektóre z zajęć wykonywanych przez pana Jacka. Mężczyzna najlepiej wspomina jednak prace interwencyjne.
Wiek jest przeszkodą
- Malowałem pasy, czasem sprzątałem ulice, wykładałem bruk - wymienia pan Jacek. - Dziwię się, że co niektórzy wstydzą się takich zajęć. Czego się tu wstydzić? Uczciwej pracy? Wiele bym oddał, żeby znów do niej wrócić. Niestety, przepisy są nieubłagane.
A zgodnie z nimi prace interwencyjne są zarezerwowane dla osób bez wykształcenia, które pozostają bez zatrudnienia przez pół roku. Barierą jest także wiek: pracownicy interwencyjni powinni mieć do 25 lat lub powyżej 50 lat.
- Mam na karku trzydziestkę, a w szufladzie dyplom ukończenia szkoły średniej - mówi z rozgoryczeniem pan Jacek.- Ten papierek jest moją kulą u nogi. Przecież wiele osób boi się zatrudnić do fizycznej pracy kogoś po ogólniaku. Chyba pracodawcy myślą się, że szybko im czmychnę do roboty przy biurku lub kasie. A ja jestem silny facet, nie boję się harówki. Chodziłem od drzwi do drzwi i nie udało się nic załatwić. A mam na utrzymaniu rodzinę.
Pan Jacek i jego żona są w szczególnej sytuacji, gdyż wychowują piątkę dzieci. Najmłodsza pociecha ma trzy lata, najstarsza: czternaście.
- To spora gromadka - stwierdza Ewa Paradowska. - A wszystko słono kosztuje. Serce mi krwawi, gdy muszę odmówić dzieciakom nowej zabawki czy choćby czegoś słodkiego. Niestety, są poważniejsze wydatki. Jedzenie, rachunki, buty i ubrania na wiosnę. W tym roku urządzamy jeszcze dwa przyjęcia komunijne. I jak tu sobie radzić?
Kiedyś pani Ewa obsługiwała wesela. Jak podkreśla, imprezy łatały dziury w budżecie jej rodziny: - Pomagałam przy gotowaniu, potem zakładałam fartuszek i biegłam na salę podawać gościom. Bywało, że pracowałam co drugą sobotę. Niestety, ostatnio pomagałam przy organizowaniu zabawy sylwestrowej. Od tamtej pory cisza. Ludzie są coraz biedniejsi. Wolą poprosić o pomoc znajomych albo zrobić niewielkie przyjęcie zamiast sporego wesela.
Każdy dzień taki sam
Pobudka o godz. 6, przyrządzenie śniadania dla dzieci, odprowadzenie ich do szkoły, sprzątanie domu - tak wygląda przeciętny dzień pana Jacka. - Marzę, żeby pójść wreszcie do pracy - podkreśla. - Ale do Irlandii czy Anglii na pewno nie wyjadę. Bo jak mógłbym zostawić żonę samą z piątką dzieci?
