MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zaginione miasto

Michał Woźniak
Michał Woźniak
- Wyglądało jak nieziszczalny sen... Czym mogło być to miejsce? Tak podobno zabrzmiały pierwsze słowa amerykańskiego archeologa Hirama Binghama, który w 1911 roku wszedł do Machu Picchu.

     Aquas Calientes, miasteczko u stóp Machu Picchu słynie z kompleksu kilku wypełnionych ciepłą wodą baseników i nieustannych opadów deszczu. Popołudniami baseny wypełnia międzynarodowy tłum. Obok mnie przysiadł w wodzie z butelką piwa George, dwudziestokilkuletni Irlandczyk o wyjątkowo zbolałym wyrazie twarzy. - Przeszedłem Szlak Inków, trzy dni cierpienia - opowiada. - Schody, kamienne ścieżki, znów schody, tunele. Stale pod górę. Do tego padający niemal nieustannie deszcz, brak tlenu, wszystko boli. Kiedy dochodziłem do położonej na wysokości czterech tysięcy metrów Przełęczy Martwej Kobiety wówczas marzyłem już tylko o śmierci. A tu jeszcze trzeba zrobić następny krok w górę, nie można złapać oddechu. Powolutku. Krok, sapanie, znów krok... Coraz mocniej pada... Człowiek się zastanawia - po co w ogóle tu przyszedł? I jeszcze za to zapłacił! A to była tylko jedna z trzech takich przełęczy! Tylko liście koki trzymały mnie przy życiu. Ale teraz w odróżnieniu od większości zwiedzających Machu Picchu mogę się pochwalić po hiszpańsku - camino Inca! Przeszedłem legendarny szlak! A ból mięśni chyba kiedyś minie?
     Pokonywany przez turystów Szlak Inków to zaledwie 35-kilometrowy wycinek rozbudowanej sieci dróg. W czasach imperium, około 800 lat temu, Inkowie użytkowali ponad 40 tysięcy kilometrów brukowanych ścieżek, dzięki którym możliwy był transport towarów czy przesyłanie wiadomości zapisanych węzełkami na... sznurkach. Pismo kipu pozwalało na sprawne zarządzanie olbrzymim krajem, który w owych czasach rozciągał się od Kolumbii aż po środkowe Chile.
     Miasto dzieci słońca
     
Rytm życia Aquas Calientes wyznaczają przyjeżdżające z Cusco pociągi turystyczne. Pierwszy to ekskluzywny, "Vistadome", pół godziny później pojawia się znacznie tańszy "Backpacker" - to z niego wysypują się całe tłumy. Większość przyjeżdża do Aquas Calientes na pięć godzin - tyle wystarcza, by zwiedzić Machu Picchu, tajemnicze miasto Inków.
     Wejście do miasta, usytuowanego na wznoszącym się ponad 700 metrów nad Aquas Calientes szczycie, warte jest 20 dolarów. Osadę wybudowano w XV wieku na planie kondora - powszechnego w górzystym Peru ptaka. Różne zabudowania, świątynie, łaźnie, pałace - wszystko z kamiennych bloków, bez użycia zaprawy murarskiej. Całość okalają tarasy, na których licząca tysiąc osób społeczność uprawiała zboża, ziemniaki i warzywa.
     Machu Picchu to jedno z nielicznych, jeśli nie jedyne, z inkaskich miast, które nie zostały zdobyte przez hiszpańskich konkwistadorów. Poszukujący złota europejscy najeźdźcy nic o nim nie wiedzieli, sami Inkowie też nie kwapili się, by o tym opowiadać. Miasto jednak z nieznanych powodów opustoszało. O jego istnieniu mówiły tylko legendy. Taki stan trwał aż do 1911 roku, kiedy na szczycie pojawił się amerykański archeolog Hiram Bingham. To, co zobaczył przerosło jego oczekiwania. Miasto zakryte było tropikalną dżunglą, jednak z zarośli wyłaniały się kształty budowli. Bingham przekonany był, że odkrył mityczną stolicę Inków - Vilcabambę. Późniejsze odkrycia zweryfikowały jednak ten sąd. Zrujnowaną stolicę odnaleziono w zupełnie innym miejscu. To jednak nie ona, a właśnie miasto nad Aquas Calientes jest dziś najsłynniejszym obiektem archeologicznym Ameryki Południowej.
     Od tej pory amerykańska ekspedycja pojawiała się w Machu Picchu corocznie aż do roku 1915. Najważniejszym zadaniem było oczyszczenie znaleziska, dopiero później można było przystąpić do badań. Miesiące prac pozwoliły nie tylko na dokładne spenetrowanie tego miejsca, możliwe było również ustalenie systemu społecznego miasta! Społeczność była zaś bardzo zhierarchizowana. Zabudowa pozwoliła określić, gdzie mieszkali kapłani, gdzie rzemieślnicy, rolnicy. Najmniej reprezentacyjne miejsca - obrzeża osady - zajmowało pospólstwo. Dziś miasto wygląda niemal tak samo, jak przed 600 laty. Z chat zniknęły jedynie trzcinowe dachy...
     Inkowie to dzieci słońca, księżyca i gwiazd - tak przynajmniej głosi ich religia. Najważniejszą z inkaskich nauk była więc astronomia. Znaki z nieba pozwalały podejmować najważniejsze decyzje, przepowiadały okresy powodzenia i biedy. O słońce trzeba było jednak dbać. W centralnym punkcie miasta - na szczycie niewielkiego wzgórza ustawiono więc Intihuatana - potężny święty kamień w kształcie haka. Do niego kapłani przywiązywali symbolicznie promienie słońca w dniu zimowego przesilenia, by zapobiec ucieczce dnia. Sposób był bardzo skuteczny - od tej chwili każdy kolejny dzień był już dłuższy!
     Alpaka z koką
     
Popołudniami, tuż po odjeździe pociągu do Cusco, Aquas Calientes się wyludnia. To najlepsza pora na zakupy - wobec braku klientów kupcy stają się bardziej ugodowi i chętniej zbijają ceny. A jest w czym wybierać - większość oferowanych towarów to tkaniny - tradycyjne wielokolorowe pasiaki, nie brakuje też kamiennych rzeźb, koszulek z symbolami brodatego boga-słońca. Największym powodzeniem cieszą się jednak wdzianka z wyszytym liściem koki i stosowną informacją - Coca es no cocaina (Koka to nie kokaina).
     Krzewy koki przypominają nieco herbatę. Świeżo zerwane liście można żuć - po kilku minutach drętwieje, co prawda, język, jednak znika gdzieś uczucie zmęczenia i zadyszka pojawiająca się nawet po przejściu kilku hotelowych schodków. Koka to najlepsza obrona przed chorobą wysokościową - powszechną wśród gringos (białych cudzoziemców) odwiedzających tereny wyniesione ponad 3 tysiące metrów nad poziomem morza.
     Najczęściej ów lekko narkotyczny specyfik podawany jest w formie mate de koka - kilka suchych listków zalewa się w filiżance wrzątkiem. Smaku nie ma żadnego, najważniejsze jednak, że jest skuteczne. Mate zazwyczaj kończy obfity peruwiański posiłek, na który składa się zupa - najczęściej jarzynowa oraz stek z alpaki - powszechnie hodowanego tu zwierzęcia z rodziny lam. Całość serwowana jest wraz z najsłynniejszą peruwiańską rośliną... ziemniakami.
     Oko w oko z Viracochą
     
Wieczorami w miasteczku można spróbować również koki w przerobionej już postaci. Mimo bardzo licznej policji nie brakuje chętnych do sprzedaży porcji białej pasty. - Tylko 15 dolarów i zobaczysz samego boga Viracochę - zachęcają w ciemnych zaułkach. Nie warto jednak ryzykować - podobne propozycje otrzymało już wielu naiwnych podróżników. Najczęściej oferta spróbowania koki jest tylko pretekstem do wzięcia pieniędzy. Wystarczy wręczyć odliczoną kwotę, by usłyszeć zaraz krzyk - kryj się! Policja! I można już zapomnieć o pieniądzach i spotkaniu z legendarnym inkaskim bogiem.

od 7 lat
Wideo

Materiał partnera zewnętrznego NBP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska