Przed nami 11 marca, czyli pierwsza niedziela bez handlu. Wokół ustawy jest zbyt dużo niejasności, głównie za sprawą 32 wyjątków. Istnieją uzasadnione obawy, że ona nam wszystkim bardziej zaszkodzi niż pomoże. Zgadza się pan?
Oczywiście! Ja nawet nie myślę o tym, że na 100 procent znajdą się sposoby, by obejść przepisy, a właśnie o wspomnianych 32 wyjątkach. Bo one są efektem zgniłego kompromisu, czyli lobbingu poszczególnych grup interesów, z których żadna nie chciała stracić na zakazie handlu, a - wręcz przeciwnie - część postanowiła na nim zarobić.
Zapewne ma pan na myśli m.in. stacje paliw. W największych na rynku, jak wiadomo, udziałowcem jest Skarb Państwa.
Pomysł od początku był chybiony, a z ustawy mogą cieszyć się wyłącznie związkowcy i Kościół. Jednak do czasu, gdy okaże się, że ideologia przegrała z argumentami ekonomicznymi. Ustawa dyskryminuje, bo nie potrafię znaleźć różnicy między pracownikiem sklepu a zatrudnionym na stacji paliw i, zresztą, również w transporcie, gastronomii, rozrywce, aptekach.
Centra handlowe stoją przed nie lada wyzwaniem: czy opłaca się je otwierać w niedziele dla restauracji, kina, kwiaciarni, fitness?
Opłaca się tylko wtedy, gdy pracuje 80 procent najemców. Prąd trzeba włączyć nawet w przypadku kilku czynnych lokali. W galeriach handlowych wiele sklepów to sieciówki odzieżowe i obuwnicze, które najwięcej zarabiają właśnie w weekendy. To jest nawet 40 procent ich łącznych dochodów. Dostaną poważny strzał, z czasem niektóre w ogóle zamkną swoje sklepy. Zwolnią ludzi.
Gdybym była najemcą, poszłabym do właściciela centrum i poprosiła o obniżkę czynszu ze względu na pracę w sześć, a nie siedem dni w tygodniu.
Do takich sytuacji może zapewne dochodzić. Ustawa jest zabójstwem dla rynku wewnętrznego, a na nim cały czas opiera się polska gospodarka. Z eksportu mamy 45 procent PKB. Natomiast tym wszystkim, którzy tak uparcie porównują nasz zakaz handlu do niemieckiego, pragnę przypomnieć, że w przypadku zachodnich sąsiadów PKB rośnie dzięki eksportowi - 80 procent. Rynek wewnętrzny nie ma większego znaczenia dla niemieckiej gospodarki.
Ustawa miała być zbawieniem dla przemęczonych pracowników handlu i małych przedsiębiorców. Właściciele sklepików mogą stanąć w niedziele za ladą, zarabiać i nie narzekać, że dyskonty zabierają im klientów. Czy tak się stanie?
Pracownicy zostaną dłużej w inne dni, ale nie wszyscy będą potrzebni, część może stracić posady. Małe sklepy i tak przegrają konkurencję z dyskontami, do których klienci pobiegną w piątki i soboty na duże i tańsze zakupy. Sieci, jak Biedronka, Lidl czy Auchan świetnie przygotowały się do zmian. Klient nie pójdzie już do sklepu w niedzielę. Obawiam się, że mali przedsiębiorcy raczej nie zaczną z tego powodu nagle opływać w luksusy i nie staną się konkurencyjni dla sieci. Węgrzy już wiedzą, jak kończą się chybione pomysły. Zniknęło 6 tys. sklepów. Rynek urósł o 6 proc., ale sprzedaż w sklepikach spadła o 20. Trudno się dziwić, że porzucili ideologię. Poszli po rozum do głowy, uwzględniając argumenty ekonomiczne. Znowu można tam kupować w niedziele.

Biznes
Zakaz handlu w niedzielę, ale Lidl podnosi pensje pracownikom [STAWKI]
Sklepy zamknięte w niedziele 2018
Zakaz handlu w niedzielę. Niektórzy zacierają ręce (x-news/Agencja Informacyjna Polska Press):