Widowisko artystyczne "Zamek Dźwięku" w Golubiu-Dobrzyniu
Twórcy "Zamku Dźwięku"
muzycy: Jorgos Skolias, T. i G. Sanford, S. Ciesielski, M. i K. Kroschel, B. Raatz
plastycy i performerzy: Xavier Bayle, L. Goldyszewicz, J. Kamiński, Ł. Wodyński
reżyser: Jarek Pijarowski
współorganizatorzy: Zamek Golubski, Dom Kultury w Golubiu-Dobrzyniu
- Odbiór Waszego piątkowego "Zamku Dźwięku", nastrojowego widowiska łączącego muzykę, plastykę i sceny parateatralne, był wśród golubsko-dobrzyńskiej publiczności dwutorowy. Z jednej strony zainteresowanie, z drugiej konsternacja. Możesz jakoś przybliżyć to wydarzenie od kuchni?
- Celem podstawowym naszych działań jest pokazanie złożoności sztuki w prostym przekazie. Każda z osób uczestniczących w przedsięwzięciach reprezentuje nie tylko ideę wspólną, ale i siebie samego.
Działania plastyków i muzyków spajała w całość postać Ibrahima Koniecpolskiego, alter ego autora powstałe w ramach międzynarodowego interdyscyplinarnego "Teatru Tworzenia", który jest realizowany w kraju i zagranicą przeze mnie jak i zaproszonych gości. W piątek miałem zaszczyt dyrygowania całością, aż po wysokość i natężenie dźwięków. Dzieliłem się wraz z innymi twórcami swoją formą i wyobrażeniem spektaklu włączając do akcji również publikę.
- O co przede wszystkim Wam chodziło?
- O uderzenie w odbiorcę emocjami poprzez oddziaływanie na zmysły - aż po wspólny posiłek z widownią, a wcześniej wspólne spalanie gniewu, spalanie nienawiści i spalanie agresji. One są na co dzień coraz szerzej obecne w życiu publicznym, społecznym, w telewizji. Społeczeństwo jest coraz częściej nakłaniane do konsumpcyjnego stylu życia, kultu ciała traktowanego prawie jak religia i biernego odbierania rzeczywistości. My dajemy możliwość zatrzymania się i chwili zadumy.
Zaproszony mógł się czuć każdy?
- Tak, wstęp był wolny, żadnych ograniczeń w stosunku do odbiorców. Nie było epatowania symbolami religijnymi, ideami politycznymi ani bezpośredniej agresji czy tak modnej nagości.
Nikt nas nie sponsorował, wszystko realizowaliśmy dzięki własnej determinacji i pomocy życzliwych nam osób - pracowników Zamku Golubskiego i Artura Niklewicza z domu kultury.
- Jak Wam się pracuje w takich mniejszych miastach jak Golub-Dobrzyń, gdzie spotykacie się z odbiorcami, którzy nieczęsto uczestniczą w podobnych wydarzeniach?
- Jest olbrzymią przyjemnością móc dzielić się jakąkolwiek twórczością z ludźmi, którzy na co dzień nie mają czasu, możliwości, czasami nawet środków, aby uczestniczyć w czymś takim, a tym bardziej dotykać samej realizacji.
Największą satysfakcję mam wtedy, jeśli ktoś po latach powie, że zaczęła się jego nowa przygoda - zaczął rysować, malować, grać, pisać wiersze etc. Przygotowanie merytoryczne nie ma tu znaczenia. Ważne, że odbiorca odkrył Siebie - swoje potrzeby i możliwości.
Każda osoba z publiczności miała możliwość uczestnictwa razem z nami w całości wydarzenia czyli przejścia przez kolejne etapy ludzkich uczuć i emocji. Przez katharsis doszliśmy do wewnętrznego spokoju, który wyraził się w finałowym "Dźwięku pokoju" zaintonowanym przez jednego z najwybitniejszych współczesnych wokalistów Jorgosa Skoliasa z udziałem wszystkich wykonawców i publiczności.
Warto zaznaczyć, że partie muzyczne w naszym "Zamku Dźwięku" wykonywane były wyłącznie na żywo, bez żadnych sampli i playbacków, tak szeroko teraz tolerowanych na festiwalach i w programach telewizyjnych.
- Z publicznością zostaliście też po występie, każdy mógł podejść, porozmawiać. To wpisuje się w konwencję sztuki takiej jak ją rozumiecie?
- Jest bardzo ważne, żeby odbiorca miał możliwość kontaktu z twórcą. Tworzenie dzieje się bezpośrednio, na żywo, w myśl hasła "Free Art - Live Act".
Przecież wszędzie wokół mamy tylko wykonawców grających na pianinach wyobraźni jak na maszynie do pisania oraz twórców którzy swoją pracą coś wnoszą - piekarzy, lutników, muzyków, szewców, pisarzy, krawców.
Gloryfikowanie plastikowych gwiazd zza szklanego ekranu, będących na co dzień niewolnikami managerów wizerunku i kreacji, jest absolutnie chore. Będziemy niedługo potrzebowali całej masy terapeutów dla tych, którzy nie radzą sobie ze swoim własnym odbiciem w lustrze czy boją się wyjść na spacer we własnym mieście bez makijażu. Tak na prawdę boją się być sobą. Olbrzymia machina "Wielkiego Brata" sprzężona pomiędzy bankiem, telewizorem i sklepem wciąga, uzależnia, a kiedy ktoś nie jest już potrzeby - wypluwa.
A przecież każdy ma swoją własną drogę, która zaczęła się w momencie naszych narodzin. I to każdy jest najwspanialszym artystą - to co ja i Wy tworzymy na co dzień to wzajemne życie, miłość. To jak najwyższy wymiar szczęścia, jak uśmiech dziecka, jedynej istoty ludzkiej w pełni szczerej i naturalnej.
Pamiętajmy o tym, uczmy kolejne pokolenia szacunku, tolerancji, podejmowania decyzji i myślenia.
- Czy po piątkowym wydarzeniu pozostał jakiś materiał?
- Wszystko zostało zarejestrowane. Część zapisu, w rożnej formie, znajdzie się na pewno w internecie.
A chcielibyście jeszcze wrócić na Zamek Golubski z jakimś kolejnym widowiskiem?
- Myślę, że tak, ale to nie zależy tylko ode mnie. Lubię to miejsce i profesjonalizm ludzi pracujących tutaj i z nim związanych.
Generalnie kocham zamki, jak tylko mogę to zwiedzam, zwiedzam, zwiedzam i piję ich nastrój i atmosferę,
"jestem kwiatem,
piję światło,
jestem światłem",
jak pisałem w tomiku "Usta spękane treścią".