Zapowiedzianej przez premiera ustawy nie ma jeszcze nawet w formie projektu, a już budzi emocje. Nie tylko dlatego, że to już druga taka operacja. Ile by ich nie było, zawsze będą sporem o PRL. I podzielą ludzi.
Zapomnieć o 1 Armii?
Przypomnijmy: Jarosław Kaczyński powiedział niedawno w Polskim Radiu, że wciąż wiele symboli - m.in. nazw ulic - pochodzi z minionej epoki, a wśród gloryfikowanych w ten sposób patronów zdarzają się zdrajcy i przestępcy. Jeżeli nie zmienią tego z własnej woli samorządy, uprzedzał szef rządu, zmusi ich ustawa. Sprawdziliśmy, jak ten problem wygląda (i czy to w ogóle jest problem) w regionie. Poprosiliśmy o opinie samorządowców i historyków. Pytaliśmy - na dyżurze telefonicznym - naszych Czytelników, czy w ich miastach są jeszcze takie relikty poprzedniej epoki i co o zapowiedzi premiera sądzą. To były bardzo ciekawe rozmowy, a jeśli nie wszystkie zostaną dziś zacytowane, to tylko z powodu ich obfitości zmuszającej do dokonania wyboru.
Zdarzały się, jak chyba w każdej dyskusji z PRL w tle, wypowiedzi skrajne:
- Mieszkam przy ulicy dawniej 1 Armii Wojska Polskiego, a dziś po prostu Wojska Polskiego - przywitał się pan Roman ze Świecia. - I bardzo dobrze, że takie nazwy zostały zmienione. Bo inaczej trwalibyśmy przy patronach, o których kolejnym pokoleniom nie ma po co przypominać. Zresztą, przecież nikt dziś nie żałuje takich nazw, jak Adolf Hitlerplatz czy Stalinogród.
Ostro. Zwłaszcza ostro z tą 1 Armią LWP, o której "należy zapomnieć". Chyba nie do zaakceptowania przez większość Czytelników. Na przykład takich jak emeryt z Kruszwicy: - Niech najpierw politycy mający takie pomysły oddadzą swoje tytuły profesorskie i magisterskie (ten wątek pojawiał się w co drugiej opinii). A może i śluby unieważnimy? Przecież udzielali ich urzędnicy PRL i to pod orłem bez korony. A tak poważnie, nie szkoda pieniędzy?...
I ten argument powtarzał się często...
- Niech panowie z PiS i wszyscy inni, którzy podniosą w Sejmie rękę za tą ustawą, sfinansują własnymi pieniędzmi zmiany adresów, dokumentów, tablic na murach, pieczątek... - postulował Feliks Należyty z Nakła. - Niech nie przerzucają kosztów tej zabawy na obywateli.
- Ciekawe, kto za to zapłaci? - pytał pan Paweł ze Skępego. - Mnie zmieniono kiedyś tylko numer domu i kosztowało mnie to 1000 złotych.
I jeszcze jedno pytanie wspólne dla wielu Państwa głosów: czy rządzący na pewno nie mają już nic ważniejszego do roboty? Bodaj najdobitniej wyraziła to Czytelniczka z Radziejowa: - Jestem katoliczką, ludzie zmierzający do dekomunizacji ulic też są katolikami, ale myślę, że Pan Bóg rozum im odebrał. Po co czepiać się trzeciorzędnych rzeczy? Co z tego, że ludzie nie będą już chodzić po ulicy Świerczewskiego tylko Armii Krajowej skoro chodzić, a właściwie snuć, się będą bez sensu, bez pracy.
Łatwo jest mówić o Polsce...
Dr JANUSZ KUTTA - historyk, b. dyrektor bydgoskiego Archiwum Państwowego:
- Każda kolejna epoka dowodzi pośpiechu i bezrefleksyjnego owczego wręcz pędu do zmian nazw ulic z epoki poprzedniej. Najbezpieczniejsze są nazwy zoologiczne lub botaniczne, natomiast z osobami rozważanymi jako kandydaci na patronów ulic warto poczekać, nabrać dystansu. Nawet jeśli nie chodzi o polityków czy wojskowych, a np. o wybitnych lekarzy - jak np. prof. Romański, współtwórca bydgoskiej Akademii Medycznej, który być może w bliskiej przyszłości mieć będzie swoją ulicę. Co bym zrobił z "Planem 6 - letnim"? Chyba bym zostawił. Ta ulica była już nieraz tematem dyskusji w Komisji Nazewnictwa przy Radzie Miasta, ale dochodziliśmy do wniosku, że nazwa nie jest aż tak rażąca, a uciążliwości po jej zmianie byłyby nadmiernie dolegliwe i kosztowne dla mieszkańców. Dobrze by też było, gdyby zmianom nazewnictwa towarzyszyła bardziej gruntowna wiedza. Na początku lat 90. z ulic wielu miast wyrzucono Okrzeję - bojownika PPS - ale przecież patriotę, który z pewnością na śmietnik historii się nie nadaje. Doradzałbym także rozwagę w zmienianiu (a przede wszystkim najpierw przy nadawaniu) nazw ulic mających patronów z obcych państw - np. żołnierzy Armii Radzieckiej. Wiem, że ktoś powie: nie wyzwalali, tylko zaczynali kolejną okupację. Ale po pierwsze, jednak ginęli (a krew powinna mieć swoją wartość), a po drugie pamiętajmy, że druga strona (np. rosyjska) zawsze takie zmiany obserwuje, traktując je jako nieprzyjazne gesty.
Interesujące były także spory już nie o to, czy dekomunizować, ale według jakich kryteriów? Które części spadku skojarzeń z PRL mamy odrzucić, by nie zaśmiecać nimi pamięci następnych pokoleń, a które jednak zostawić? A może zostawić wszystkie, bo - jak mówi wielu naszych Czytelników - są po prostu częścią naszej historii? Żadnych wątpliwości nie ma były toruński radny Roman Półtorak. Dekomunizować! Do końca.
- Byłem w 1990 roku wnioskodawcą usunięcia pomnika okupacyjnej Armii Czerwonej, który usunięto dopiero w 1997 roku. Walczyłem o usunięcie tablicy poświęconej członkowi antypolskiej KPP, ale ona do dziś hańbi Toruń. Wnioskowałem o zmiany nazwy ulic Marchlewskiego (dziś gen. Hallera) i Dzierżyńskiego. Władze miasta powinny wykazywać się patriotyzmem i same dokonywać takich zmian, a nie być zmuszane ustawą. Tymczasem do dziś jest na toruńskim Podgórzu ulica przestępczej, agenturalnej Armii Ludowej i do dziś nie udało się odebrać honorowego obywatelstwa miasta agentowi NKWD od 1932 roku Roli-Żymierskiemu. Wstyd.
Inaczej widzi to emeryt z Włocławka, cytujący słynny napis wyryty przez anonimowego patriotę w gestapowskiej katowni przy al. Szucha: "Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć". Czemu akurat ten cytat?
- Bo przez cały okres PRL włocławianie mogli go czytać na tablicy pamiątkowej zawieszonej na murze "Celulozy". Ta tablica została usunięta chyba tylko dlatego, że w niesłusznej epoce została tam umieszczona, a i "Celuloza" była pewnie niesłuszna, bo przy Marchlewskiego. Tymczasem przy Urzędzie Miasta wciąż wisi tablica informująca, że "miasto jest odznaczone Orderem Sztandaru Pracy" (choć samego orderu już nie ma), a pomnik poświęcony Ludziom Pracy wciąż stoi na bulwarach. Czy to źle? Pomnik jest z poprzedniej epoki, ale czy ludzie pracy też? Czym podpadli? Jako dziecko byłem wychowywany w stereotypach złego Niemca i dobrego Rosjanina, a w domu jeszcze mi powtarzali, że każdy katolik jest dobrym człowiekiem, a każdy komunista złym. Ale ja z takiego generalizowania wyrosłem. A Kaczyńscy, widać, nie.
Właśnie Włocławek dostarcza w sprawie dekomunizacji symboli wielu ciekawych spostrzeżeń. Z jednej strony nie ma tam nazw ulic z poprzedniej epoki, ale z drugiej to właśnie w tym mieście można znaleźć tablicę Stowarzyszenia im. Edwarda Gierka. Przez lata "czerwony Włocławek", a właśnie tam cały PRL przetrwała ul. Skorupki. Być może władze po prostu nie wiedziały, że chodzi o księdza Ignacego Skorupkę - bohatera wojny z bolszewikami w 1920 roku. Owszem zaraz po wojnie ul. Królewską przemianowano na Obrońców Stalingradu, ale jeszcze w PRL włocławianom udało się przywrócić starą nazwę. Ciekawe, że nazwy z poprzedniej epoki przetrwały raczej w miasteczkach w okolicach Włocławka - w Chodczu, np. widziano Waryńskiego, a w Brześciu Kujawskim Hankę Sawicką...
Co zrobić z Rooseveltem?
Jeden z naszych Czytelników, pan Stanisław z Inowrocławia, poddał pod rozwagę dekomunizatorów ciekawy problem w jego mieście. Jest tam ulica Alejnika - żołnierza radzieckiego, który zginął w walkach o Inowrocław. Czy zmienić tę nazwę?
- Zgoda, niech usuną tego Alejnika, ale niech zrobią coś także z ulicą Roosevelta - tego, który przecież Stalinowi sprzedał Polskę w Jałcie. Jeśli kryterium dekomunizacji mają być szkody wyrządzone naszej ojczyźnie, to ciekawe czy dotyczyć to będzie także prezydenta Stanów Zjednoczonych? A jeszcze ciekawsze, jakie będą te nowe nazwy. Proponuję uczcić ofiary najnowszej historii Polski. Czekam więc na ulice Bezdomnych, Bezrobotnych, Głodnych Dzieci i ewentualnie - ku przestrodze - ulicę Popaprańców, którzy spaprali tę naszą demokrację. Bo wolność i demokracja - a wraz nimi właściwe nazwy ulic - to owszem są wartości, ale nie dla ludzi, którym brakuje dachu nad głową i pełnej miski.