14-letni Dawid Chyliński jest najmłodszym grudziądzaninem, który zdobył Mont Blanc. Po górach chodzi z mamą od szóstego roku życia. Głównie po Tatrach, od strony polskiej, później od słowackiej. Wreszcie Dorota postanowiła ruszyć w wyższe góry. Przed rokiem zdobyła Mont Blanc i Kilimandżaro.
- Znam możliwości mojego syna i namawiając go do wyprawy na Blanc byłam pewna, że sobie poradzi. Sama pokonałam już tę trasę. Uznałam, że Dawid jest gotów, by zmierzyć się z Mont Blanc.
Dorota z 10-osobową grupą wyruszyła na Elbrus. A Dawid z 16-osobową ekipą na Mont Blanc.
Najmłodszy w ekipie
Syn, tak jak przed rokiem jego mama, poszedł najłatwiejszą, ale i najbardziej niebezpieczną trasą na szczyt. Podejście jest dość krótkie, ale z niebezpiecznym kuluarem, sypiącym kamiennymi lawinami. Był najmłodszym członkiem grupy. Dawid jest jednak wytrzymały. Uczy się w Gimnazjum nr 7 w Grudziądzu (sportowym, średnia na świadectwie: 5,25) i trenuje biegi długodystansowe.
Zanim poszli na Mont Blanc, dla wprawy zdobyli Grand Paradiso (4016 m n.p.m). Wreszcie z bazy w Chamonix ruszyli na Blanc. Najpierw kolejką do schroniska Tete Rousse (2400 m n.p.m.), gdzie czekali na poprawę pogody. - Wiał silny wiatr, padało. W lipcu znaleźliśmy się w samym środku zimy! Wyruszyliśmy następnego dnia rano. Szlak nie był aż tak trudny, ale wysokość robiła swoje. Mogłem iść szybciej, ale dostosowałem tempo do reszty grupy - relacjonuje Dawid - Byliśmy spięci linami. Strach pojawił się przed kuluarem śmierci.
To około 100-metrowy żleb, gdzie z 200 metrów spadają kamienne lawiny.
Przewodnicy są po obu stronach żlebu. Gdy leci kamień, ostrzegają, jest czas na unik.
- Mieliśmy szczęście. Szliśmy rano, po opadach śniegu i słońce nie zdążyło go roztopić. Śnieg zatrzymał kamienie - mówi z przejęciem Dawid - ale byliśmy czujni. Jeśli ktoś spanikuje i się przewróci, spada na 20-metrową pochyłość, za którą jest tylko przepaść. Wszyscy daliśmy radę. Brnęliśmy w śniegu, aż do schroniska Gautier na 3800 m n.p.m. Tu mieliśmy tylko 15 minut na złapanie oddechu. Żadnego mycia się czy toalety. O szczotkach do zębów, mydle i wodzie musieliśmy zapomnieć na trzy dni. W Gautier kupiłem sobie kakao i coca-colę, po czym - z powrotem w śnieg, pod górę.
Oddech stał się szybszy, płytszy. Przystawali. Na przełęcz dotarli 8 lipca o 13.00 i mogli rozpocząć atak na szczyt, jednak kilkoro z nich nie miało sił. Dawid był gotów iść, ale znów dostosował się do grupy. Rozbili namioty. - Zjadłem dwa batony i kisiel - wspomina - niektórzy nie mogli jeść. A mi przez cały dzień strasznie marzły nogi. Wciąż ruszałem palcami, by ich nie odmrozić.
W noc przed szturmem szczytu Dawid spał sześć godzin. Mając przy twarzy... dwie pary spoconych nóg. - Spaliśmy we trójkę, w dwuosobowym namiocie. Aby się zmieścić, układaliśmy się na przemian: jeden głową przy wejściu, dwóch głowami do środka - objaśnia Dawid. Pobudka była o 4.00. Brnąc przez śnieg dotarli na szczyt około 8.00. Na Dachu Europy byli zaledwie 5 minut!
- Potwornie wiało, ale szczęśliwy, stałem na najwyższym punkcie w Alpach. Widoczność znakomita. Patrzyłem na góry, aż po horyzont.
Wie na pewno: dla tych kilku chwil warto było znosić wszystkie trudy wspinaczki.
Elbrus, Góra Szczęścia
Dorota wiedziała, że warunki wejścia na najwyższy szczyt Kaukazu będą iście spartańskie. Zakwaterowani w obskurnych blokach w miejscowości Nitrina przekonali się, że może być o wiele gorzej - schronisko, z którego miała ruszyć akcja na szczyt, okazało się szopą z dwiema pryczami, zbitą z desek i blachy. - Był plus: źródełko z wodą i nie topiliśmy śniegu! - widzi jednak zalety Dorota. - Dwa dni czekaliśmy na pogodę.
Przekonali się, że Elbrus, słusznie jest zwany nie tylko Górą Szczęścia, ale i Władcą Wichrów. Gdy aura pozwoliła, ruszyli na szczyt. - Dotarłam jako czwarta. Elbrus zdecydowanie góruje nad resztą gór Kaukazu. To prawdziwy Dach Europy!