https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zdolni, niewydolni?

Marek K. Jankowiak Bogdan Dondajewski
W życiu nie wystarczy trafić klulą w problem, jak w kręgle. Trzeba go rowiązać.
W życiu nie wystarczy trafić klulą w problem, jak w kręgle. Trzeba go rowiązać. Fot. Wojciech Wieszok
Przebudzenie wiosny, jak przebudzenie teatru.

Można się cieszyć, że minister Giertych nie miał okazji przyjrzeć się przygotowaniom do spektaklu "Przebudzenie wiosny". Bo gdyby do Bydgoszczy zajrzał, może by nawet premierę w Teatrze Polskim odwołał?

Szkoda by było, bo teatr nie miałby okazji, by przekonać swoich widzów, że potrafi zrobić dobry spektakl i poziomem mile zaskoczyć. Ponadto - młodzież nie miałaby okazji skonfrontować tego, co myśli, z tym co na ten sam temat myślą inni.

Problemy w przepaść?
A kotłowanina myśli na scenie jest ogromna. Przeraża już samo wejście na nią. Wyłożone czarną, mocno odblaskową matą, sprawia wrażenie że za chwilę zapadniemy się w przepaść. Potem dopiero widać, że to co wywołuje nasz strach, to nic innego jak odbicie wysokiego i zaciemnionego sufitu teatru. Oczywiście wszystko wyjaśnia się po dwóch pierwszych krokach, ale uczucie zaskoczenia pozostaje aż do rozpoczęcia spektaklu. A po nim - przychodzi do głowy refleksja, że tam właśnie, do tej przepaści, minister Giertych najchętniej zepchnąłby wszystkie ważne problemy, z którymi na co dzień zmaga się bardzo młoda dziś młodzież - przemoc, seks, niemoc, miłość z wyboru, samotność, brak wizji na pogodne dzieciństwo i myśli o samobójstwie. A na powierzchni - zostawił mundurki, stopnie i maturę z religii lub zmiany w podręcznikach historii.

Tylko ślady jakiejś walki
Ze sceny rozbrzmiewa wprawdzie pieśń "Wojenko, wojenko", to jednak bardziej dlatego, że autorzy spektaklu chcą zwrócić uwagę, że młodzież dziś coraz częściej pyta, walczy o swoje, szuka dla siebie drogi. Ale nie otrzymuje odpowiedzi. Nie zawsze dostaje wsparcie. Czy dlatego, że robi to nieudolnie? A może robi to za rzadko? Za szybko się zniechęca? Przegrywają tę wojnę o byt nie tylko najsłabsi. Bo to za mało ... jeść warzywka (jak radzi córce matka w spektaklu) gdy się ma anemię. Zwłaszcza, gdy to anemia na życie.

Codzienna gimnastyka
Scenografia zaskakuje też później. Na scenie Justyna Łagowska, prywatnie żona Jana Klaty - cenionego reżysera młodego pokolenia, ustawiła ławy, na których bohaterowie siedzą, leżą, kochają się i biegają. Zaraz za nimi stoi konstrukcja przypominająca "drabinki" z sal gimnastycznych. Po nich aktorzy wdrapują się, przechodzą pomiędzy szczebelkami na drugą stronę konstrukcji. Ganiają się. Także z własnymi myślami. Te zachowania do złudzenia przypominają ich codzienną gimnastykę. I to wcale nie tę fizyczną, na prawdziwej lekcji w szkole. Choć na scenie sprytnie wpleciony został i jej gimnazjalny fragment w postaci kilku krzeseł i stolików. Ot, takie przypomnienie, że kinderbal w kręgielni czy miłosne igraszki na sianie, to nie jedyne zajęcia młodych w szalonym okresie dorastania.

Widz wybiera i się bawi
Sztuka świetnie oddaje problemy, które targają współczesną młodzieżą. Wiktor Rubin, reżyser oraz Bartek Frąckowiak, dramaturg, znaleźli w niej miejsce na próby poszukiwania tożsamości przez młodych (a może to bardziej jeszcze dzieci (?) bo takimi jak najdłużej chcą ich widzieć rodzice) sprawy egzystencjalne, a także na seks i dziką zabawę erotyczną. Poszukiwania trwają nawet na żywo. Widz może wybrać wersję zachowań, do czego zachęcają aktorzy. Może też wziąć udział w spektaklu (!).

Co będzie gdy nie zdam?
Nie zabrakło miejsca na typowo dziecięce dramaty. - Jeżeli nie zdam, ojca trafi szlag, a mamę zamkną w domu dla obłąkanych. Nie mogę do tego dopuścić! - krzyczy Maurycy, (świetny Mirosław Guzowski).

Sugestywna w swojej ironii jest rozmowa młodziutkiej Wendly (Dominika Biernat) z uświadamiającą ją matką (Anita Sokołowska): - Aby urodzić dziecko - trzeba mężczyznę - którego się poślubiło... kochać, tak jak tylko jednego jedynego mężczyznę kochać można! Trzeba go kochać z całego serca (...) Wendlo, tak jak ty w twoim wieku jeszcze w ogóle kochać nie możesz... Teraz wiesz, jakie będziesz musiała przyjąć wyzwania - mówi pani Bergmann.

Poniosło konia i kowboja
W opowiadanej przez szóstkę aktorów historii nie brakuje śmiechu. Świetnym przykładem jest scena, w której przebrani za kowbojów Ernest (Mateusz Łasowski) i Janek (Michał Czachor) w porywie uczucia zaczynają całować się, czym wybitnie nawiązują do szokującego niedawno filmu "Brokeback Mountain". Szaleństwo kosztuje. - Gdzie nasze konie?- pyta beztrosko po wszystkim Janek. - Nie wiem.
Poniosło je - mówi Ernest. Kowbojów zresztą też poniosło. Ich namiętność po upadku z konia i harce z nogami na drabinkach, to jedna z najzabawniejszych scen. Przerysowana, wszyscy wiedzą. Ale minister Giertych nie dałby się na to nabrać. Frank Wedekind, autor napisanego ponad sto lat dziełka, nie miałby szans trafić dziś do jego kanonu lektur. I z pewnością ta scena najbardziej by mu zaszkodziła. Choć wiele problemów o których pisał, dziwnie łatwo się dziś powiela.

Chaos tylko pozorny
Tragedia, farsa, humor, złość, ironia i smutna proza życia - to wnętrze "Przebudzenia wiosny". Ta pozornie chaotyczna zawartość tworzy jednak na scenie spójny obraz współczesnej młodzieży i otaczającego ją świata. A w przystępnej, ale i nie pozbawionej lekkiego wysiłku adaptacji, pomagają aktorzy, z których trudno wybrać lidera. Wszyscy budzą zaufanie i zbierają zasłużone oklaski.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska