Zanim pan Wojciech opowie czytelnikom "Albumu Bydgoskiego" o królestwie Galena, przypomnijmy.
Od dwóch lat przy ul. Gdańskiej 5 czynne jest Muzeum Farmacji Apteki "Pod Łabędziem". Choć tego typu placówek jest w kraju kilka, bydgoska nie ma sobie równych. Jest bowiem jedyną, która działa przy czynnej aptece.
Nie byłoby muzeum, gdyby nie zamiłowanie jego twórcy Bartłomieja Wodyńskiego do historii, a w szczególności dziejów medycyny i farmacji. Gromadzone przedmioty i książki, wygrzebane z zakamarków, wyproszone i podarowane stanowią cenny zbiór dokumentujący to, co w ciągu pięciu minionych wieków w dziedzinie farmacji się dokonało.
Książnica z cymeliami
Ponad tysiąc książek dotyczących farmacji i medycyny, czasopisma. Są pozycje wydane po II wojnie światowej, wydawnictwa XIX-wieczne oraz bardzo stare, bo z XVI w. Chyba najstarsza w kolekcji książka pochodzi z 1566 r.
- Mamy tu bardzo różne wydawnictwa. Niewątpliwie ciekawostką jest książka zatytułowana "Onanizm. Roztrząśnienie chorób pochodzących z samogwałtu przez pana Tyssota, sławnego doktora francuskiego napisany, teraz na polski przełożony z 1782 r." Autor udowadnia, że samogwałt przynosi wiele szkód - mówi pan Wojciech.
Zbiory biblioteczne zostały skatalogowane. Przybywa nowych pozycji, więc inwentarz stale jest uzupełniany. Z biblioteki korzystają przede wszystkim studenci i uczniowie.

Dzięki wizycie w muzeum wiemy, że właściciele laboratoriów i firm farmaceutycznych przywiązywali wielką wagę do opakowań. Niektóre - jak mówi kustosz - to prawdziwe dzieła sztuki.
Mitrydates i cykuta
W jednej z sal oglądamy oryginały i kopie świadectw oraz dyplomów. - Najciekawszy jest dyplom z 1837 r. Został wystawiony przez Akademię Medyczną w Wilnie, jest sygnowany przez cara Mikołaja I. Ciekawe w nim jest to, że wypisano go w trzech językach - polskim, rosyjskim i po łacinie. Dyplom wystawiono dla Ludwika Malinowskiego, lekarz III stopnia.
Muzeum gromadzi też przedmioty, które pochodzą z bydgoskich aptek. - Przygotowujemy się do wystawy zatytułowanej "Apothekaria bydgostiana".__Liczymy, że ta kolekcja nam się rozrośnie.
Gablotka z łabędziami - kilkadziesiąt, a może więcej figurek. To Constantin August Mentzel, pierwszy właściciel apteki przy Gdańskiej5 wybrał tego pięknego ptaka na godło. Łabędzie mają tylko wartość kolekcjonerską. Jak twierdzi kustosz, zwracają na nie uwagę przede wszystkim kobiety.
W tym samym pomieszczeniu możemy również podziwiać kopie naczyń używanych w aptekach w XVI i XVII w. Wykonano je we Włoszech, w Derucie. Pięknie malowane, zrobione są taką samą techniką jak przed wiekami. - Dowodem kręgi po kole garncarskim, widoczne od środka. Dzięki nim wiemy, co w aptekach oferowano. Była cykuta, ale też woda różana, mitrydat, czyli uniwersalna odtrutka. Jej nazwa pochodzi od Mitrydatesa VI, króla Pontu, który od dziecka obawiał się otrucia - opowiada pan Wojciech. Poniżej w gablocie kopie naczyń aptecznych z końca XVIII i początku XIX w. robione we Francji, w Limoges.

Ten zielnik został wykonany w 1878 roku. Jest chyba jednym z nielicznych eksponatów, którym dotykanie mogłoby zaszkodzić.
Dla Kuleszy żony
Kolejna gablotka, a w niej wyposażenie wojskowej apteczki, z którą do boju ruszali żołnierze we wrześniu 1939 r. Są tu oryginalny opatrunek, gaza, plastry, maść.
Wojciech Ślusarczyk: - To kolekcja torebeczek na proszki lekarskie. Moją ulubioną jest ta, po proszku fiakierskim. Dorożkarski specyfik stosowany był na kaszel i jako środek na przeczyszczenie. Nie wiem, czy można go było brać równolegle...
Sygnaturki apteczne nadal przyczepia się na opakowania leków, robionych w aptece. Współczesne są zwyczajne. - Te sprzed lat to były małe dzieła sztuki. Dlaczego dziś nie ma takich sygnatur? Przy obecnych możliwościach poligrafii to żaden problem - twierdzi kustosz._
Najstarsza recepta w zbiorach muzeum nosi datę 5 stycznia 1832 r. Jest wypisana na papierze, w który pakowano książki. Nieprawdopodobne, ale nie ma na niej nazwiska lekarza! Wystawiona została "dla Kuleszy żony".
Kolejna przeszklona szafa, a w niej różności: czapki, które nosili studenci medycyny i farmacji, stetoskop (narodził się we Francji w XIX w.), komplet przyrządów do robienia zastrzyków, który mógł się przydać w podróży, krople trzeźwiące, przyrząd do mierzenia miednicy.
Są też czarne tablice, które zawieszano na szpitalnych łóżkach; służyły do zapisywania kredą historii choroby pacjenta. Z uwagi na kolor musiały się źle kojarzyć.
Emocje zwiedzających wzbudza strzykawka-monstrum. - _Ktoś pomyśli, że służyła do robienia lewatywy. Pomyłka. Podawano nią maść. Zrobiona jest z ołowiu. W dziewiętnastym wieku nie zdawano sobie jeszcze sprawy z jego szkodliwości.

Fragment bogatej muzealnej kolekcji. Na pierwszym planie pudełko, w którym przechowywano jodoform. U dołu, pośrodku przedmiot służący do robienia korków.
Zwraca uwagę znakomicie zachowany trójwymiarowy atlas anatomiczny z XVII w. Pan Wojciech mówi, że odzwierciedla barokową wizję ludzkiego wnętrza. Są też termofory o niespotykanych kształtach, wykonane z miedzi. Można było taki gorący "plaster" przytroczyć do paska i - nie przerywając pracy - rozgrzewać nim wątrobę czy nerki.
Moździerz z epoki
Przechodzimy do zielarni. W przełości, choć wcale nieodległej, miejsce to służyło do przechowywania i produkcji leków z ziół. W tym pomieszczeniu eksponowane są XIX-wieczne zielniki, wagi różnego kształtu i przeznaczenia, moździerze, noże do krajania ziół.
- Był rok 1764 r. Król Stanisław August Poniatowski rozpoczynał panowanie. Wtedy nieznany nam rzemieślnik wykonał ten moździerz - _pan Wojciech pokazuje najstarszy w tej kolekcji eksponat. - Jakim cudem przetrwał dziejowe zawieruchy - nigdy się pewnie nie dowiemy.
Tabletki z Marienbadu
Na "deser" pozostawia się zwiedzającym oryginalne laboratorium galenowe, datowane na przełom XIX i XX w. - To nasz największy skarb - z dumą podkreśla pan Wojciech.
Galen, najsłynniejszy medyk starożytności żył w II w. n.e. w Pergamonie. Był nadwornym lekarzem cesarza Marka Aureliusza. Spisywał opracowane przez siebie metody wytwarzania leków; jego receptury przetrwały do XVI w. Dopiero wtedy słynny Paracelsus zaczął reformować sposoby leczenia.
- Metody galenowe są metodami fizycznymi. Chodzi między innymi o destylację, filtrację czy sedymentację. Dzięki tym technikom powstawały nalewki, maści, krople, czopki itp._
Sercem laboratorium był piec, wyposażony w kocioł parowy i manometry do mierzenia ciśnienia. Para wodna szła do rury, do której podłączone były wszystkie najważniejsze urządzenia. Obok szafka służąca do suszenia ziół.
Sercem laboratorium jest piec kaflowy. Obok stoi suszarka, która czerpała ciepło z pieca. Cennym niezwykle eksponatem jest tabletkarka z 1902 r. Fritza Kiliana - szczyt techniki z przełomu XIX i XX w. Jest także miniaturowe urządzenie służące do zrobienia... jednej tabletki.
Uwagę zwraca urządzenie do robienia korków oraz skrzynka na jodoform. - Substancji nie ma tu już co najmniej 60 lat, a jednak czuć zapach - _kustosz zdradza kolejną muzealną ciekawostkę.
W laboratorium zgromadzono także setki drobnych przedmiotów związanych z farmacją, w tym ogromną kolekcję opakowań i naczyń.
- Zwykle wyrzucamy leki, których nie wykorzystaliśmy. Szczęśliwie dla nas ktoś, kto nie zużył tabletek z Marienbadu, nie pozbył się ich wraz z całym opakowaniem -_ cieszy się pan Wojtek. Wystarczyło wrzucić kilka sztuk i otrzymywało się wodę o takich samych właściwościach, jak ta w Mariańskich Łaźniach.
Dzięki opakowaniom leków zwiedzający przekonują się, że jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego stulecia opakowanie zwykłego plastra wyglądało jak... małe dzieło sztuki.
***
W grudniu ub.r Ministerstwo Kultury nadało muzeum statut. Placówka pozostaje w prywatnych rękach, ale może już np. zabiegać o darowizny.
