Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złote Maliny: „365 dni”, czyli międzynarodowy sukces polskiej kinematografii. A może wstyd?

Mariusz Grabowski
Sylwia Dąbrowa/Polska Press
Polski film erotyczny „365 dni” zdobył 6 nominacji do Złotych Malin. Że wstyd? A właściwie dlaczego?

Fakty bowiem są takie, że takiej dawki polskiego kina nie było na świecie od niepamiętnych czasów. Potencjał propagandowo-wizerunkowy „365 dni” jest ogromny, na pewno zaś większy niż „Szarlatan” Agnieszki Holland, który właśnie został odrzucony przez Akademię przyznająca Oscary.

Ze Złotych Malin można się wyśmiewać, ale słyszy o niej corocznie cały świat. I ogląda, za nic mając względy tzw. „artystyczne”. Zaciśnijmy więc zęby i kibicujmy polskiemu filmowi, bowiem nic nie wskazuje na to, że polskie kino stać na jakiś inny triumf.

O poczuciu „wyższości”

Erotyk „365 dni”, co tu dużo gadać, nie jest arcydziełem, które wbija w fotel. To nie współczesny „Dekameron”, to jedynie wariacja na temat modnych swego czasu „50 twarzy Greya”. Powstał na kanwie powieści Blanki Lipińskiej i raczej szkoda czasu na szczegółową analizę jego fabuły. Wystarczy wiedza, że bohaterka - Laura, aby ratować rozpadający się związek, wyjeżdża na Sycylię, gdzie poznaje super samca alfa - niejakiego Massimo. Niebezpieczny mężczyzna, szef rodziny mafijnej, porywa ją i daje 365 dni na pokochanie go. Scenariusz wyszedł spod ręki Tomasza Klimala, wyreżyserowali go Barbara Białowąs i Tomasz Mandes.

Film miał premierę 7 lutego 2020 r. i już w tydzień od premiery obejrzało go ponad milion widzów. Ostatecznie był najczęściej oglądaną polską produkcją w kinach w roku 2020, za co został nagrodzony Bursztynowymi Lwami podczas 45. FPFF w Gdyni. 7 czerwca 2020 miał międzynarodową premierę w Netfliksie i był najpopularniejszym filmem na tej platformie w 2020 r. Złote Maliny nominowały „365 dni” w kategoriach: najgorszy film, najgorszy reżyser, najgorszy aktor (Michele Morrone), najgorsza aktorka (Anna-Maria Sieklucka), najgorszy scenariusz i najgorszy remake, kopia lub sequel (jako kopia wspomnianych „50 twarzy Greya”).

Krytycy filmu triumfują, ale głównym argumentem okazuje się to, że film jest „zły”. Być może jest, ale najwyraźniej kinomanii chcą oglądać erotyczne igraszki Laury i Massimo. A nagroda Złotej Maliny, wymyślona w 1980 r. po trosze jako szyderstwo z napuszonych Oscarów, paradoksalnie sprawia, że nominowane do niej filmy zyskują nowe życie i trafiają do szerszej liczny widzów. Bowiem w filmie poczucie „wyższości”, czy „stosowności” nie ma znaczenia. Liczy się rozgłos - w tym sensie „Szarlatan” w starciu z „365 dniami” przegrywa sromotnie.

Malinę mają wszyscy

Biorąc pod uwagę powyższe, niesmak i lamenty płynące z ust tzw. „uznanych twórców” („365 dni” szarga dobre imię polskiej kinematografii”, „uwłacza pamięci „Andrzeja Wajdy” albo „czarny dzień polskiego kina’), są idiotyczne. Na szczęście ograniczają się tylko do wąskiego kręgu filmowych pięknoduchów.

Złota Malina nie jest bowiem traktowana w branży filmowej jako deprecjacja i nie jest powodem do kompleksów. Spójrzmy: obok „365 dni” tegorocznym liderem pod względem liczby nominacji do Złotych Malin został amerykański film „Doktor Dolittle” z Robertem Downeyem Jr. Szanse na zdobycie najbardziej znanej filmowej antynagrody mają w tym roku m.in. Downey Jr., Adam Sandler, Anne Hathaway, Shia LeBeouf, Arnold Schwarzenegger czy Bruce Willis. W przeszłości zaś wyróżnienie przypadło w udziale m.in. Sandrze Bullock, Jennifer Lopez czy Benowi Affleckowi. Trudno znaleźć w Hollywood aktorkę, aktora lub reżysera, który nie otarł by się o Złotą Malinę.

W 2007 r. laur dostała Halle Berry za rolę w „Kobiecie Kocie”. Nie dość, że osobiście pofatygowała się na galę (zwykle nagrodzonym się nie chce), to jeszcze zrobiła na niej kapitalny show. W wygłoszonym naprędce speechu przypomniała rzeczy oczywiste: że Złote Maliny, choć są z założenia antynagrodą, dają nierzadko popularkę taką samą jak Oscary, że nie ma co się z jej powodu obrażać i że ostatecznie pozycja aktora zależy od widza, który raczy pofatygować się do kina i zapłacić za bilet i popcorn.

Nawet Donald Trump

Jeszcze nie przebrzmiały echa popisu Berry, a w branży pojawiła się natychmiast teoria spiskowa, że Złote Maliny, wymyślone przez przez krytyka filmowego Johna J. B. Wilsona, a wręczane przez GRAF (Golden Raspberry Award Foundation), są tak naprawdę kontrolowane przez sitwę rekinów z największych wytwórni filmowych. Układ miałby być równie prosty, co skuteczny: jeśli jakiś film nie dostanie Oscara, zawsze może dostać Złotą Malinę. Z reklamowego punktu widzenia - tu Halle Berry trafiła w sedno - efekt jest zbliżony.

W 2013 r. w sytuacji „365 dni” była ostatnia część sagi „Zmierzch”, nominowana 11 razy w dziesięciu kategoriach. Otóż w momencie, gdy film był nominowany, miał już na koncie 900 mln dolarów zysku. Czy w związku z tym ktoś uznał, że „jest zły” i „szarga imię amerykańskiego kina”? Ostatecznie „Zmierzch. Przed świtem” zgarnął jedynie 7 plastikowych statuetek. Jedną z nich, dla najgorszej aktorki, Kristen Stewart z dumą postawiła sobie na kominku. W jednym z telewizyjnych wywiadów z 2017 r., gdy z dumą ogłaszała feministyczno-genderowo-lesbijskie credo, trzymała w ręku Złotą Malinę.

Mało kto zwraca na to uwagę, ale Złote Maliny wykraczają też powoli poza film i nierzadko zahaczają o politykę. Tak było w 2019 r., gdy wśród aktorów nominowani zostali Johnny Depp, Bruce Willis oraz Donald i Melania Trump. Prezydent USA i jego żona wystąpili w dokumencie „Fahernheit 11/9”, w którym stawiano pytanie, czy Donald Trump ma chętkę być prezydentem Stanów Zjednoczonych na drugą kadencję. Przez chwilę Złotomalinowy news zdominował ówczesną amerykańską politykę i media.

O polskim kinie

Wracając do „365 dni”, fakt że jest to obecnie najbardziej znana polska produkcja, świadczy o tym, że nie jesteśmy filmową potęgą. W przeciwieństwie do naszych ambicji, które każą nam uważać się za kinowe imperium. Może zatem czas skończyć z marzeniami i zająć się tym, co umiemy w filmowej branży robić najlepiej?

Kilka lat głośno było o polskich keczupach imitujących sztuczną krew, które robią furorę na hollywoodzkich strzelankach. Były tak popularne jak wysięgniki do kamer, produkowane w opolskiej firmie Moviebird International (z ich pomocą nakręcono m.in. oscarowy „La La Land”, „Mission Impossible”, „Godzillę”, „Spiderman” czy serial „Gra o tron”). Prócz sprzętu możemy też dostarczać filmowym potęgom kompozytorów filmowych, charakteryzatorów i zdjęciowców - w tegorocznym wyścigu do Oscara bierze udział Dariusz Wolski, autor zdjęć do „Nowin ze świata”. Możemy również udostępniać plenery, jak było w przypadkach m.in. „Listy Schndlera”. „Mostu szpiegów” czy „Inland Empire”.

Ale naszą największą bronią w branży są aktorzy charakterystyczni z drugiego planu. Wydaje się, że egzotyczna słowiańskość ich fizjonomii działa na zachodnich reżyserów zniewalająco - wystarczy przypomnieć Alicję Bachledę-Curuś, Izę Miko, Piotra Adamczyka, Tomasza Kota, czy najbardziej z nich znanego Rafała Zawieruchę, który wpadł w oko Quentinowi Tarantino. Polskie uczelnie filmowe produkują co roku tak wielu absolwentów, że może to być nasz eksportowy hit.

Na koniec przypomnijmy dla porządku: Złote Maliny przyznawane są na dzień przed Oscarami - nagrodami amerykańskiej Akademii Filmowej. W tym roku zdobywców Złotych Malin poznamy 24 kwietnia. Wyłoni ich w głosowaniu internetowym ok. 1000 członków Fundacji Nagród Złotych Malin z 27 krajów. Miejmy nadzieję, że Anna-Maria Sieklucka, prężąca się z rozkoszy w ramionach Michela Morrone, przypadnie im do gustu.

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Złote Maliny: „365 dni”, czyli międzynarodowy sukces polskiej kinematografii. A może wstyd? - Portal i.pl

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska