Chcieli odzyskać dług. Porwali, polewali benzyną i bili 34-latka
Gazeta Pomorska przez SMS

Akcja wciągania przyczepy z sianem na PTS-a.
(fot. Fot. autor)
Gazeta Pomorska przez SMS
Kup Gazetę Pomorską przez SMS - kliknij
Gospodarstwo Jacka Jasińskiego w Troszynie Polskim (powiat płocki) jest na górce, dlatego woda zaczęła go zalewać od godz. 11.00. Dom stoi na 3,5-metrowej podmurówce, ale i tak zalany został do piętra. - Część dobytku zdążyliśmy wywieźć - opowiada. - W poniedziałek zabraliśmy amfibią świnie. Do dziś na strychu zostały kury i dwa psy. Przeżyliśmy już powodzie w 1982 i 1997 roku. I nigdy woda tak wysoko nie wchodziła, jak w tym roku. Tragedia - załamuje ręce. - Pod wodą zostało osiem hektarów buraków, ziemniaków i truskawek. Przepadło! Jak nam nie pomogą, to nie wiem, co będzie dalej.
Teresę Nowicką strażacy właśnie przenieśli na suchy brzeg w Borkach. Stąd wypływają łodzie strażaków, straży granicznej, WOPR-u i wojskowe amfibie. - Okropnie wszystko zalane - opowiada. - I zdrowie zrujnowane, cała jestem nerwowa.
Na brzegu w Borkach słyszę opowieść o starszym małżeństwie, które cały czas siedzi w kuchni na stole i odmawia ewakuacji. Wokół nich woda. Prawdziwe morze. Tu również pojawiają się teorie, że ich wał specjalnie przerwano, żeby uchronić zaporę we Włocławku. Jedni dają temu wiarę, inni nie.
Stanisław Łodziejewski z żoną Barbarą stracili dom, ale - na szczęście mieli jeszcze mieszkanie w Płocku. Niewielu jest w takiej sytuacji. Ludzie koczują u rodzin, w szkołach. Dwa razy dziennie dopływają do zalanych domów i próbują coś ratować. Opowiadają, przez ile lat dorabiali się domów, niektórzy właśnie pokończyli remonty, inni położyli podłogi.
Z łódki wysiada Elżbieta Maliszewska, sołtys Troszyna Polskiego i Borków. Strażacy przenoszą na brzeg Małgorzatę Gadalińską. Wyliczają w ilu domach zostali mężczyźni, którzy pilnują dobytku.
Marek Kolankiewicz wspomina, że przed wielką falą z 1982 roku uciekał z rodziną i dobytkiem na konnym wozie. Teraz, choć wersalki i lepsze meble poustawiali na taboretach i tak wszystko woda zabrała.
Mieszkańców wspomaga osiem amfibii z Chełmna, Kazunia, Tczewa i Nowego Dworu Mazowieckiego. Plutonowy Marcin Chojnacki z kapralem Bartłomiejem Hałajdziakiem przyjechali tu z 3. Pułku Drogowo-Mostowego w Chełmnie. Pomagają im plut. Robert Pszczuliński i starszy szer. Mariusz Witkowski z toruńskiego Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia.
W poniedziałek ich PTS (pływający transporter samobieżny) przypominał arkę Noego. Wozili krowy, byki, konie, świnie i psy. Podczas pięciominutowych przerw na brzegu poganiali ich ludzie, którzy nie przewieźli jeszcze swojego dobytku. W środę jest już spokojniej. Transportują traktory, samochody i przyczepy. Napatrzyli się na ludzkie tragedie. Powodzianie uciekali w tym, co akurat mieli na sobie. Reszta przepadła. Chwalą strażaków, którzy świetne zorganizowali zaplecze na brzegu. Opowiadają, że nawet w takiej chwili część ludzi patrzy tylko na siebie. A kiedy ich inwentarz jest już bezpieczny, nie pomagają innym.
- Raz przewoziliśmy 70 świń - opowiadają. - Obórka niewielka, a gospodarz co chwilę donosił nowe. Zastanawialiśmy się, skąd on je bierze?
Z chełmińsko-toruńską załogą płyniemy do gospodarstwa Grzegorza Roszczyka w Nowym Troszynie. - Tu były pola - opowiada gospodarz. - Wszystko woda zabrała. Setki, jeśli nie tysiące hektarów.
Przyczepa pełna siana już stoi zamocowana na amfibii. Wracamy do Borków. Z wody wystają znaki drogowe, czubki wiat autobusowych, przydrożnych kapliczek. Potworne wrażenie. I znowu suchy brzeg w Borkach. Na przydrożnym kamieniu siedzi kobieta zapatrzona w mętną wodę.
- Pani Jadziu, kwiatki nie potrzebują podlewania - żartuje jeden z gospodarzy. Kobieta uśmiecha się jak przez łzy. Choć łez już dawno zabrakło powodzianom.