Ale ona wierzy w polską sprawiedliwość. Bo tyle się teraz mówi o sprawiedliwym państwie - podkreśla.
Zilia była w Magnitogorsku na Uralu szanowaną nauczycielką. Kochała dzieci, uczyła liczyć, czytać, podziwiać literaturę, podziwiać swój kraj - wielką i piękną Rosję. Miała 25 lat gdy poznała 36-letniego Zdzisława z Grudziądza. Przyjechał do Magnitogorska na kontrakt. Jako murarz. I trafił na zgaszoną dziewczynę. Kilka miesięcy wcześniej narzeczony Zilii zginął w Afganistanie. Rozpaczała, chciała zapomnieć.
Nie mogę dać się złamać. Tylko sprawiedliwość mi jeszcze została. Tyle teraz się w Polsce mówi o sprawiedliwym państwie. A ja przecież jak Polka jestem. Tu pracuję, dla Polski. Czy ona mnie oszukała?
Zdzisław potrafił pocieszyć. Szybko ją zauroczył, zachwycił opiekuńczością. A ona zawsze była silną kobietą, więc cieszyła się, że znalazł się ktoś, kto dostrzegł, że i takim kobietom potrzeba czułego mężczyzny. Po trzech miesiącach wzięli ślub. Urodził się Robert, zdrowy, rumiany, wyczekiwany. Trzy lata później przeprowadzili się do Grudziądza.
Obietnica szczęścia
Zdzisław tak chciał, bo w Polsce będzie im się lepiej żyło - uznał. Ufała mu. Poszła za nim, tak jak idzie się za obietnicą, tym bardziej, że ma się poczucie własnej wartości. Że zna się język polski, że w Polsce jest demokracja, sprawiedliwość, dobra praca - wyliczała w myślach.
I dobrzy ludzie - słyszała - zawsze pomogą, jeśli widzą, że człowiek pracowity i zaradny. Zilia taka być chciała. W Polsce ukończyła kursy księgowości, była tłumaczem, udzielała korepetycji, pracowała w sklepie, w firmie, która handlowała mięsem z Rosją. Nawiązała mnóstwo kontaktów ze Wschodem, firma kwitła, a po godzinach Zilia opiekowała się starszą panią z sąsiedztwa. Zakasać rękawy, ślęczeć po nocach, ciągnąć dwie prace na raz, i jeszcze pomagać słabszym, mniej zaradnym, aby wzięli się za siebie. Wielka mi rzecz - myślała nocami. Dam radę - obracała się na drugi bok i zasypiała po północy, bo rankiem trzeba się było zerwać, aby jechać do pracy do Świecia.
Polacy się dziwili, skąd u niej taka werwa, zapał jakiś tytaniczny. Chciała coś osiągnąć. Tylko Zdzisław jakoś nie chciał. Do kieliszka coraz częściej zaglądał, aby zatopić bezradność, zapomnieć, że nie może znaleźć żadnej roboty. Ale Zilia wciąż mu ufała, choć poważnie to zaufanie nadwerężył, gdy wracali z wakacji w Magnitogorsku. Pił wino, a później siadł za kółko. Jechali z dzieckiem. Robert miał wtedy dwa latka. Uderzenie było tak mocne, że Robert wybił głową szybę i wyleciał na maskę. Od tamtej pory ma zespół padaczkowy. To ze strachu, bo spał i nagle zdarzył się ten wypadek. Tata nie zapanował nad autem.
Zilię wówczas coś tknęło, jakby głos wewnętrzny, że Zdzisław nie wie, co to jest odpowiedzialność. Prawie pewna była, że nie wie, ale chciała dać mu szansę. W końcu mieszkali w Polsce, jeszcze żyła obietnicą, którą jej złożył, że będzie miała lepsze życie. Nie dodał tylko - jeśli sama o siebie zadba.
- Od pięciu lat utrzymywałam męża - wzdycha. Zaplata dłonie na brzuchu, w którym narasta coraz większy gniew. Oczy jej robią się mgliste od łez. Pierwszy raz w życiu czuje się bezradna. Siedzimy w parku na Starym Rynku, bo Zilia nie ma mnie gdzie zaprosić, aby porozmawiać spokojnie.
Sędzia ją pyta podczas rozprawy alimentacyjnej: dlaczego państwo polskie ma się dokładać do pani dziecka, niech się rosyjskie dokłada. A przecież jej syn jest polskim obywatelem.
- Załatwiłam mieszkanie u byłego prezydenta. Ponad sto metrów - mówi. - Oboje jesteśmy zameldowani, a on mnie z synem wyrzucił na dwór po strasznej awanturze. Chodzę, pukam, proszę, aby wpuścił, ale nie chce nawet rozmawiać. Obiad był zawsze, choćbym w nocy pracowała. Ciasto upieczone, wysprzątane, dziecko dopilnowane. A on ze szklanką potłuczoną się na mnie rzucił. Chciał szkłem pociąć, dusił - zakrywa twarz dłońmi.
Lekarz wydał dokument po obdukcji: stłuczenie lewego ramienia, bolesność. Próba duszenia, trzy ślady na szyi.
- Było tak - opowiada Zilia. - Przychodzę do domu, mąż pijany, obsikany, ledwo kontaktuje. Mówię mu: dziecko patrzy, wstydzi się ciebie, musisz się leczyć. On tylko bełkocze i do bicia się rzuca. Tak żyć nie można dalej! Wiele razy chciałam uciec, może do Rosji wrócić, ale syn ma tylko polskie obywatelstwo. Był mały, gdy poszłam do ambasady rosyjskiej, aby synowi przyznali podwójne obywatelstwo. Powiedzieli: zdrajców nie przyjmujemy z powrotem. Ani w te, ani we w te się ruszyć. Teraz tym bardziej, bo mąż zabrał nam paszporty. Jak tu zresztą wyjeżdżać na Ural. Robert ma już 15 lat, swoje życie, kolegów. Wierzy, że w Polsce jest lepiej. Jeszcze wierzy.
Zilia płacze i ociera łzy natychmiast, jakby chciała pokazać, że tych łez nie ma, że wysychają równie szybko jak jej chwilowa niemoc. - Silna jestem - powtarza. - Nie mogę dać się złamać. Tylko sprawiedliwość mi jeszcze została. Tyle teraz się w Polsce mówi o sprawiedliwym państwie. A ja przecież jak Polka jestem. Tu pracuję, dla Polski. Czy ona mnie oszukała?
Cudzoziemkę per noga
Zilia handluje tucznikami, na razie w kraju, bo wciąż jest embargo w Rosji na polskie mięso. Ma głowę do interesów, ma też przyjaciół. Jeden z nich pozwolił jej zamieszkać u siebie, aby nie tułała się po Grudziądzu. Ale to tylko pokoik - 11 metrów. Robert nie ma się gdzie uczyć.
- Ona jest cudzoziemką, więc traktują ją wszyscy per noga - mówi Marek Klonecki, który pomaga Zilii. - W sądzie jej mówią, że się ma z mężem dogadać, a jak tu się dogadać, jak drzwi jej przed nosem zamyka? Sędzia ją pyta podczas rozprawy alimentacyjnej: dlaczego państwo polskie ma się dokładać do pani dziecka, niech się rosyjskie dokłada. A przecież jej syn jest polskim obywatelem. Przyznali jej w końcu 350 zł alimentów, ale nie ma jak ich wyegzekwować. I gdzie tu sprawiedliwość?
Był mały, gdy poszłam do ambasady rosyjskiej, aby synowi przyznali podwójne obywatelstwo. Powiedzieli: zdrajców nie przyjmujemy z powrotem. Ani w te, ani we w te się ruszyć.
Męża Zilii nie zastaliśmy. Ma też wyłączony telefon. Sąsiedzi rzadko go widują. Nie utrzymuje także kontaktów z najbliższymi krewnymi z Grudziądza.
- Polacy się przekonają jak to jest być cudzoziemcem i walczyć o prawo do normalnego życia - prorokuje Zilia. - Już niedługo się przekonają, w końcu co czwarty wyjeżdża na Zachód. A ja tu chcę zostać, bo wiem, że może być dobrze. Kiedyś przecież zniosą w Rosji embargo, będę mogła ruszyć z handlem tucznikami. Chodzi tylko o to, abym gdzie mieszkać miała wraz z synem. O to jedno proszę. Resztę sama dam radę i jeszcze podatki w Polsce zostawię.
PS. Po naszej interwencji prezydent Grudziądza Robert Malinowski obiecał zainteresować się sprawą Zilii: - Jestem uczulony na złe traktowanie obcokrajowców w Polsce. Pani Zilia powinna się zwrócić do Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Nieruchomościami i starać się o zamianę mieszkania np. na dwa mniejsze. Specjalna komisja rozważy jej wniosek. Ma takie same prawa jak inni Polacy. Zrobię wszystko, aby obcokrajowcy dobrze czuli się w Polsce.