To gracze Podbeskidzia. Za cud przecież trener Michniewicz potraktował punkt wywieziony z Gdańska na inaugurację, cudem było też, zdaniem polskiego"Mourinho", podzielenie się punktami z Zawiszą.
Sam już nie wiem, w którym z meczów bydgoszczanie bliżej byli pierwszej od 19 lat wygranej w ekstraklasie. Czy działo się to w Łodzi - mecz z Widzewem, a może w Gliwicach, kiedy to Paweł Abbott nie wykorzystał rzutu karnego. W sobotę na Gdańskiej nic nie wskazywało na utratę punktów przez podopiecznych Ryszarda Tarasiewicza, choć miejscowi nie grali najlepiej. Ale to co pokazywali "Górale" z Bielska Białej, to był piłkarski piach. Marek Sokołowski, który strzelił później gospodarzom kontaktowego gola, określił postawę, swoją i kolegów bardziej obrazowo: "Chciało się wymiotować" (!) Gdy jednak Kuba Wójcicki trafił do siatki, miałem taką pokusę zacząć odliczanie rozmiarów przegranej rywali. Bo naprawdę kolejne gole dla "Zetki" wydawały się wówczas kwestią czasu. To co się właściwie stało?
Przeczytaj także: Zawisza - na własne życzenie - wciąż bez zwycięstwa w ekstraklasie. A prowadził z Podbeskidziem 2:0! [wideo, zdjęcia]
W futbolu liczą się, oczywiście, gole, lecz mecz rozgrywa się w środku pola. W tym sektorze boiska Zawisza przegrał drugą połowę z kretesem. Brakowało Goulona (sic!). Organizatora i dyrygenta dotychczas wszelakich działań zespołu. Zawodnicy gospodarzy sprawiali wrażenie osieroconych przez Herolda. Rozproszonych na murawie do tego stopnia, że między formacjami to już nie były odległości, lecz wyrwy. Nikt z piłkarzy nie potrafił Herolda zastąpić, połatać tą grę i fuknąć na kolegów z defensywy, aby nie stali tak głęboko.
Do tego jeszcze to deja vu związane z okolicznościami straconych bramek. Co robi w tym zespole jeszcze futbolista Paweł Strąk?!
Czytaj e-wydanie »