Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

20 rocznica katastrofy śmigłowca w Cisnej. Huk, a potem głucha cisza... [zdjęcia, wideo]

Krzysztof Potaczała / Nowiny24
Ze wszystkich stron biegli ludzie. Każdy z nadzieją, że pomoże, odnajdzie, uratuje. Choćby jedno życie. Bo przecież nawet w samolotach rozbitych na morzu lub w dżungli zdarzał się cud. Jakby Bóg chciał powiedzieć: jeszcze nie pora.
Minęło dwadzieścia lat, a w lesie pod Cisną nadal znajdowane są szczątki śmigłowca i fragmenty jego wyposażenia.
Minęło dwadzieścia lat, a w lesie pod Cisną nadal znajdowane są szczątki śmigłowca i fragmenty jego wyposażenia. fot. W. Zatwarnicki / Nowiny24

Minęło dwadzieścia lat, a w lesie pod Cisną nadal znajdowane są szczątki śmigłowca i fragmenty jego wyposażenia.
(fot. fot. W. Zatwarnicki / Nowiny24)

Niebo było błękitne. Promienie słońca ogrzewały zimowe góry, od kilku dni śniegi topniały w zawrotnym tempie. Rankiem 10 stycznia 1991 r. Cisna obudziła się jak zawsze spokojnie. Gospodarze bez pośpiechu krzątali się koło domów, ktoś szedł spacerkiem do sklepu, ktoś podjechał pod stację benzynową. Dzieci w szkole rozpoczęły trzecią lekcję, ratownik GOPR przeglądał książkę raportów, w straży granicznej szykowano się do patrolu, otwarły się podwoje baru "Siekierezada".

Kiedy na łące w pobliskiej Dołżycy wylądował wojskowy śmigłowiec Mi-8T, było wiadomo, że coś ważnego będzie się działo w okolicy. W mgnieniu oka rozniosła się wieść, że helikopterem przyleciała ekipa programu kryminalnego 997. Wraz z policjantami z Krosna, Leska i Cisnej miała uczestniczyć w rekonstrukcji wydarzeń z 25 listopada 1990 r. Wtedy to wracający pieszo z Cisnej mieszkaniec Dołżycy dostrzegł leżącą nieopodal drogi drewnianą skrzynię. Podszedł, odbił wieko. W środku były zwłoki.

- Obserwowałem ten helikopter, widziałem jak wyleciał zza lasu, ale już do góry kołami - opowiada Stefan Pokrywka.

Przeczytaj również: Katastrofa pod Otłoczynem. Dramatyczna historia polskiego kolejnictwa. Śmierć dopadła ich na torach.

Ryszard Denisiuk, w 1991 r. prowadzący stację benzynową w Cisnej, ratownik GOPR, widział lądujący śmigłowiec. Po chwili obok potężnej maszyny dostrzegł niosących sprzęt kamerzystów, policjantów i górującego wzrostem Michała Fajbusiewicza, autora programu 997. Dla Cisnej to było wydarzenie, choć z gatunku mało przyjemnych. W końcu chodziło o morderstwo. Nie popełniono go w Bieszczadach, tu tylko podrzucono ciało zabitej w Rzeszowie handlarki walutami. Sprawcę szybko ujęto, dostał 25 lat.

Gdy Fajbusiewicz i inni powoli szykowali się do pracy, ktoś powiedział, że warto jeszcze sprawdzić warunki pogodowe. Już rankiem, kiedy Mi-8T leciał z Krosna do Cisnej, chwilami widać było oznaki załamania aury, dlatego pilot postanowił odbyć dodatkowy krótki lot. Obok niego usiadł drugi pilot oraz technik pokładowy, a z tyłu sześciu policjantów i pracownik cywilny policji. Nie dlatego, że musieli, lecz dlatego, że chcieli. Okazja zobaczenia gór z lotu ptaka mogła się nie powtórzyć…

Rzecz dziwna - nad Dołżycą niebo nadal zadziwiało czystym błękitem, za to nad masywem Jasła, zawisły ciemne chmury i zerwał się wiatr. Helikopter wzbił się w powietrze o 9.43. Leciał doliną Solinki. Słysząc warkot silnika przechodnie zadzierali głowy, ktoś przytomnie zauważył, że maszyna kieruje się akurat tam, gdzie jest najgorsza widoczność. Łukiem minęła szkołę, po chwili znikła za wzgórzem, by znowu się wynurzyć, ale już jakoś dziwnie, niepokojąco.

- Rozmawiałem na chodniku z Kazkiem Jaroszem, gdy nasze uszy poraził jazgoczący ryk silnika od strony wzniesienia Rożki (945 m) - wspomina Stefan Pokrywka, wówczas funkcjonariusz straży granicznej. - Przez chwilę obserwowaliśmy lecący niemal do góry kołami śmigłowiec. Już czułem, że będzie źle. Nagle gwałtownie obniżył lot, sekundy później usłyszeliśmy stłumione uderzenie, a potem nad lasem pojawił się dym.

Była 9.47. Jakiś mężczyzna na ulicy krzyczał, że rozbił się helikopter. Czerwonym polonezem pruł w kierunku miejsca katastrofy Władek Karabin. Rafał Dominik pobiegł przez las, najkrótszą możliwą drogą. Stefan Pokrywka z Kazkiem Jaroszem wsiedli do uaza. Kiedy skręcali w leśną drogę, Pokrywka z przerażeniem zauważył, że w uazie "padły" hamulce. Resztę odległości pokonali pieszo.

Przeczytaj też: Katastrofa w Olszanicy. Pilot uratował życie uczniów.

Gdy dotarli w pobliże roztrzaskanego śmigłowca, kilka osób zaglądało do jego wnętrza głośno nawołując, a Władek Karabin gorączkowo przeczesywał las. Jako ratownik GOPR wiedział, że ocalone ofiary wypadków często doznają silnego wstrząsu psychicznego. Jedni, jak w hipnozie, siedzą w miejscu i patrzą gdzieś niewidzącymi oczami; inni biegną na oślep przed siebie, niczym wystraszona dzika zwierzyna. Z połamanymi rękami, z krwawiącymi głowami. I właśnie o tym myślał Karabin. - Chciałem wierzyć, że ktoś się uratował…

Ogon Mi-8T leżał w potoku. Reszta była wbita w rozrytą głęboko ziemię. Połamane wokół drzewa, kawałki blachy, resztki wyposażenia maszyny rozrzucone w promieniu stu metrów. Na świerku czyjś mapnik, szalik i kask. Za sterami martwy pilot. Obok, przewieszony przez poskręcany kadłub, drugi pilot. Dalej technik pokładowy, a w głębi, niemal w jednym miejscu - pozostali. I jeszcze teczki, dokumenty, rzeczy osobiste - niemal nietknięte.

- Nie mogliśmy im już pomóc - zamyśla się Karabin. - Wkrótce maszyna zaczęła płonąć. Zanim do lasu dojechali strażacy ochotnicy z Cisnej i inni, gasiliśmy ogień śniegiem. Dzięki temu nie doszło do rozprzestrzenienia się pożaru, a ciała ofiar nie uległy spaleniu.

- Jechaliśmy z Krosna do Cisnej ostro - wspomina Jan Blicharczyk, wówczas starszy ogniomistrz i kierowca w komendzie wojewódzkiej straży pożarnej. - Wzięliśmy agregaty prądotwórcze. Trzeba było oświetlić teren katastrofy, żeby zabezpieczyć przed nocą i lisami. Wraz ze mną pracowali Zbyszek Kubit i Bogdan Kuliga. Na chłodno, jak wiele razy przy innych wypadkach. Rozkleiliśmy się później, kiedy w tym leśnym grobie zapanowała kompletna cisza…

Na miejsce katastrofy dotarli inni ratownicy GOPR, m.in. Mieczysław Staszewski, Ludwik Pińczuk, Waldemar Wierzbicki, Ryszard Denisiuk. Dojechał też Michał Fajbusiewicz. Dziś nikt nie przypomina sobie, co wtedy powiedział i czy w tak dramatycznej chwili w ogóle coś powiedział. Ale dwadzieścia lat później, podczas uroczystości upamiętniającej ofiary katastrofy, przyznał, że to, iż wciąż żyje, jestem dziełem przypadku. Bo też miał wsiąść do helikoptera, obejrzeć góry z perspektywy nieba, a jednak nagle zmienił plany, by wykorzystać czas na przygotowanie się do nagrania materiału o zabójstwie. - Nie przestaję się zadręczać, że może gdybym nie wymyślił w Bieszczadach tych zdjęć, ci ludzie by żyli…

Wiadomość o tragedii w Bieszczadach podały zaraz PAP i Polskie Radio. Jednak z pierwszych doniesień wynikało, że w helikopterze zginęła również cała ekipa 997. - Moja rodzina przez kilka godzin żyła w przekonaniu, że już nie ma mnie na świecie - pamięta Fajbusiewicz. - Dlatego mogę mówić, że przeżyłem własną śmierć…

Zaczęły się spekulacje: dlaczego Mi-8T spadł? Co spowodowało, że pilot nie wyrobił się przy nawrocie? Czy zgubiła go rutyna? A może próbował podnieść maszynę zbyt późno między stromymi szczytami i ten manewr nie mógł się powieść? Jakie znaczenie miał coraz silniejszy wiatr, mgła i wiszące nad lasem chmury? Te pytania pozostały do dzisiaj. Przynajmniej dla tych, którzy w roztrzaskanym śmigłowcu stracili bliskich.

W Cisnej, co zrozumiałe, najbardziej żałowano Zdzisława Marciniaka, komendanta miejscowego posterunku. Płakano w Lesku, w Krośnie, w okolicznych miejscowościach, w Warszawie. Bo jakoś tak jest, że kiedy spada śmigłowiec czy samolot tragedia jest jakby większa. Może dlatego, że rzadka i przeważnie trudna do wyjaśnienia. Nie jak na drodze, kiedy zderzają się auta. Tu przeważnie wiadomo, że ktoś jechał za szybko, wpadł w poślizg, był pijany.

Dwudziesta rocznica katastrofy śmigłowca w Cisnej

Tablica z nazwiskami ofiar katastory helikoptera

Wypisano na niej nazwiska policjantów i pilotów
Wypisano na niej nazwiska policjantów i pilotów fot. W.Zatwarnicki / Nowiny24

Wypisano na niej nazwiska policjantów i pilotów
(fot. fot. W.Zatwarnicki / Nowiny24)

Gdy w zimnym lesie ratownicy i mieszkańcy Cisnej stali nad zabitymi, w domach ofiar rozgrywał się drugi dramat. Jak sobie wytłumaczyć, jak pojąć, że oto nagle odszedł mąż, syn, brat? Przecież rano się ogolił, zjadł śniadanie, wypił kawę - jak codziennie. W przedpokoju zostawił kapcie - na chwilę, żeby po pracy znów je ubrać, usiąść w ulubionym fotelu, obejrzeć telewizję, pobawić się z dziećmi, przytulić żonę. Przecież nikt się nie żegnał, najwyżej powiedział "do zobaczenia" albo "na razie", uśmiechnął się, pomachał spod domu. Więc jak to zgłębić, jak się pogodzić? Jedni powiedzą: "Bóg tak chciał". Inni: "Tak miało być". Jeszcze inni: "Śmierć nigdy nie jest daremna". A wierzący: "Umarli, aby żyć wiecznie".

Nazajutrz po tragedii przystąpiono do wyciągania ciał z wraku śmigłowca. Najpierw delikatnie, powoli kładziono je do czarnych, plastikowych worków, potem transportowano specjalnymi saniami używanymi do ratownictwa w górach do leśnej drogi, a stamtąd dalej, na szczegółowe badania. - Niektórzy wyglądali jakby spali, inni byli w gorszym stanie - wspomina Władek Karabin, któremu wraz z innymi goprowcami przypadła w udziale ta przedostatnia dla umarłych posługa. - Przez trzy dni śniły mi się obrazy ze śmigłowca, a i teraz, dwadzieścia lat później, jeszcze wracają. Idę wtedy zapalić świeczkę, to zawsze pomaga.

10 stycznia 2011 r. przy obelisku zebrali się policjanci, żołnierze, strażnicy graniczni, goprowcy, mieszkańcy Cisnej, krewni ofiar. Zanim rozpoczęto oficjalne uroczystości niemal wszyscy świadkowie wydarzeń sprzed dwudziestu lat zwrócili uwagę, że wtedy, 10 stycznia 1991 r., była identyczna pogoda. Odwilż, wiszące nad lasem chmury, szaro i ponuro. I taka sama przejmująca cisza w dolinie między ośnieżonymi szczytami.

Pamiątkowy obelisk z tablicą, na której wypisano nazwiska policjantów i pilotów, postawiono rok po katastrofie z inicjatywy Krzysztofa Antoniszaka, byłego policjanta z Cisnej. On też, jak Michał Fajbusiewicz, może mówić o darowanym życiu, bo również chciał wejść do śmigłowca i jeszcze zabrać na pokład ośmioletniego syna. - Miałem złamaną nogę, ciężko się poruszałem, więc koledzy odradzili… - zawiesza głos Antoniszak. - Jedyne, co mogłem potem dla nich zrobić, to postawić ten obelisk.

Przychodzą tu i miejscowi, i turyści, przyjeżdżają rodziny tragicznie zmarłych. Mimo że leżą na różnych cmentarzach, to jednak miejsce, w którym stracili życie, jest równie ważne. Może nawet ważniejsze, bo wspólne i jednoczące.

- Tyle już lat minęło, a ludzie w tym lesie wciąż odnajdują resztki śmigłowca -opowiada Stefan Pokrywka. - Po katastrofie przez dwa tygodnie komisja zbierała rozrzucone części, lecz las wszystkiego nie oddał i chyba nigdy nie odda.

Źródło: Lot trwał cztery minuty. Chcieli obejrzeć Bieszczady z nieba, a znaleźli śmierć - www.nowiny24.pl
Udostępnij

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska