https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

300 odcinków "Na dobre i na złe"

Krzysztof Ajgiel
Anita Sokołowska najbardziej pamięta sceny, w których zagrała z Arturem Żmijewskim.
Anita Sokołowska najbardziej pamięta sceny, w których zagrała z Arturem Żmijewskim. fot. arch.
Pierwszy odcinek "Na dobre i na złe" został wyemitowany 17 listopada 1999 r. Kto by pomyślał, że wkrótce od tamtej pory minie osiem lat?

Tymczasem 23 września zobaczymy jubileuszowy, trzechsetny odcinek serialu o lekarzach z Leśnej Góry.

Jak gwiazdy tej produkcji wspominają swą pierwszą grę na planie i czym jest dla nich ten jubileusz?

Katarzyna Bujakiewicz

- Trochę przeraża mnie ten jubileusz, bo mam wrażenie, że minęły góra dwa lata - mówi Katarzyna Bujakiewicz, czyli serialowa siostra Marta Kozioł. - Ale, oczywiście, cieszę się, że mogę tyle lat wcielać się w siostrę Martę. Gdy podsumuję ten czas, widzę same pozytywy. Mam fajną pracę, poznałam wielu wspaniałych ludzi. Nie mogę narzekać. Doskonale pamiętam mój pierwszy dzień na planie, bo jedną z pierwszych scen zagrałam z niezapomnianą Darią Trafankowską. Pojawiłam się w 30. odcinku "Na dobre i na złe" i już wtedy był to bardzo popularny i ważny serial. Ona wiedziała, że jestem przerażona tym wszystkim, co się wokół mnie dzieje i bardzo mnie wspierała. Było super.

Pracujemy ze sobą wiele lat i jesteśmy jak rodzina. Wiadomo, że z jedną osobą ma się lepszy kontakt, z inną - gorszy, ale wszyscy się lubimy, nie ma między nami zgrzytów. Świetnie dogaduję się zwłaszcza z Agnieszką Dygant. Gdy pojawia się na planie, to widać, że przebywanie w jej towarzystwie sprawia mi dużą radość. Bardzo się lubimy. Podobnie jak z Edytą Jungowską. W dzisiejszych czasach jednak trudno o prawdziwe przyjaźnie, bo brakuje na nie czasu. Jesteśmy zapracowanymi ludźmi, więc nie ma mowy o regularnych spotkaniach. Żeby kogoś wyciągnąć do kawiarni, muszę używać podstępu.

Andrzej Zieliński

- Moje początki w serialu przypominały trochę pracę sapera - stąpałem po niepewnym gruncie - wspomina Andrzej Zieliński, czyli odtwórca roli doktora Adama Pawicy. - Nie wiedziałem, jak się w tej materii poruszać. Tym bardziej że odcinki były pisane na bieżąco. Pierwszych parę tygodni, może nawet miesięcy trwały dyskusje z Iloną Łepkowską, która wtedy pisała scenariusze "Na dobre i na złe", jak budować postacie i w jakim kierunku ma zmierzać serial. Bohaterowie są, a przynajmniej byli, dopasowani do charakterów aktorów. Doktor Adam Pawica na początku miał być bawidamkiem, podrywaczem. Tak byłem postrzegany - cóż poradzić? (śmiech).

- Gram w serialu już siedem lat, więc trudno, żebym się z kimś nie zaprzyjaźnił. Zwłaszcza, że przez plan przewinęło się mnóstwo ludzi. Także starszych aktorów, z którymi nigdy wcześniej się nie spotkałem. Żeby wymienić tylko Wiesława Michnikowskiego czy Ninę Andrycz. Pewnie bym ich nie poznał, a dzięki serialowi było mi to dane.

Gdy zastanawiam się nad tym, że nagraliśmy już trzysta odcinków, przychodzi mi do głowy jedna myśli: lekarze powinni dostać znaczące podwyżki! To, jak są opłacani, jest skandalem! Mówiłem już o tym wielokrotnie, że to jeden z zawodów, których nie mógłbym uprawiać. Mam na myśli bycie na przykład kardiochirurgiem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ciężaru odpowiedzialności, który towarzyszy tym ludziom. Strasznie poruszyło mnie zdjęcie z marszu protestacyjnego lekarzy, które niedawno zobaczyłem w gazecie. Przedstawiało dwójkę doktorów niosących mały transparent z napisem: "Chciałbym zarabiać tyle, ile glazurnik". To druzgocące dla nas jako społeczeństwa.

Anita Sokołowska

- To, że powstało już trzysta odcinków, nie ma dla mnie żadnego znaczenia - twierdzi Anita Sokołowska, czyli serialowa Lena Starska. - Uświadomiłam sobie jedynie, że minęły ponad dwa lata mojej obecności w serialu, a wydaje mi się, jakby to trwało chwilę. Tylko kolor włosów mi się zmienił (śmiech).Upływający czas widzę także, gdy obserwuję, jak rozwija się Sękocin, gdzie znajduje się serialowy szpital w Leśnej Górze. To tyle.

Doskonale pamiętam mój pierwszy dzień na planie. Ale najbardziej zapadły mi w pamięć sceny, w których po raz pierwszy zagrałam z Arturem Żmijewskim, czyli doktorem Burskim. Nie dość, że dopiero zaczynałam przygodę z serialem, to miałam jeszcze krzyczeć na znanego aktora! Wymyśliłam sobie, że powiem mu kilka mocnych słów. Myślałam, że nikt tego nie zaakceptuje. To było dla mnie duże przeżycie.

Od momentu, kiedy dowiedziałam się, że zagram w serialu, do chwili, gdy pojawiłam się na planie, minął jeden dzień.Tak naprawdę, nie miałam czasu na analizę i denerwowanie się. A gdy przeczytałam kwestie mojej bohaterki, okazało się, że popisuje się w nich wiadomościami medycznymi, używając skomplikowanej, fachowej terminologii. Bardziej martwiłam się wtedy, jak to rozczytać, a nie tym, że mam zagrać w serialu.

Agnieszka Dygant

- Przyszłam do serialu na chwilę, a gram w nim już cztery lata - zauważa Agnieszka Dygant, czyli serialowa Mariolka Muślinek. - Początkowo plan był taki, że Mariolka miała się pojawić tylko w jednym odcinku. Zachorowała, trafiła do szpitala i na tym jej przygoda z "Na dobre i na złe" miała się skończyć. Stało się jednak inaczej i zostałam dłużej. Bardzo mnie to cieszy, bo z tym serialem wiążą mnie tylko miłe wspomnienia.

W ciągu czterech lat spotkałam na planie "Na dobre i na złe" kilka fajnych osób. Choćby Katarzynę Bujakiewicz, z którą koleguję się do dziś. To superdziewczyna i bardzo dobra, oddana koleżanka. Zabrałabym ją nawet na bezludną wyspę (śmiech). Niestety, nie spotykamy się zbyt często poza planem. To jest rodzaj znajomości, która wyrasta wokół spraw zawodowych.

Muszę się przyznać, że mam szczęście, bo zazwyczaj aktorzy, z którymi gram w serialach najwięcej scen, świetnie pasują do mnie pod względem charakterologicznym. Jedną z takich osób jest na pewno Tomasz Kot. Ja się dopasowuję do niego, on do mnie i gramy w jednym zespole.

Tomasz Kot

- Plan "Na dobre i na złe" to dla mnie bardzo ważne miejsce - podkreśla Tomasz Kot, który w serialu wciela się w postać hrabiego Henryka Weiss-Korzyckiego. - Wylądowałem tam w 2004 roku, gdy grałem jeszcze w "Camera cafe" i nie miałem zbyt dużego doświadczenia. W Sękocinie, gdzie powstaje serial, poznałem kilku reżyserów i aktorów. Przyglądałem się, jak pracują i dużo się od nich nauczyłem. Przede wszystkim obyłem się z profesjonalnym planem. Poza tym czułem, jak wraz z czasem, który spędzam w serialu, przychodzi popularność. I mam tego świadomość za każdym razem, gdy przekraczam próg hali, gdzie powstają zdjęcia do tego serialu.

Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy pojawiłem się na planie. To było w czerwcu. Grałem scenę z Arturem Żmijewskim, czyli doktorem Jakubem Burskim, w którego ręce trafił mój bohater. To była dość trudna scena, bo miałem zagrać, że mam straszną czkawkę. Razem zastanawialiśmy się, jak to zrobić. Artur stwierdził, że to bardzo zabawne. Trochę się pośmialiśmy, ale w końcu udało nam się ochłonąć i jakoś poszło.

Wątpię, żeby powstało jeszcze trzysta odcinków "Na dobre i na złe". Takie liczby kojarzą mi się raczej z telenowelami, a "Na dobre i na złe" nią nie jest. Z drugiej strony, jeśli widzowie nadal będą chcieli śledzić losy naszych bohaterów, to wszystko jest możliwe. Czas pokaże, dokąd zabrnie ten serial.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska