Zobacz wideo: Dziecko zmarło po leku nasennym. Oskarżona matka i jej partner
Podczas rozprawy w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy dotyczącej śmierci małego Kuby prokuratura zażądała, by w sprawie wypowiedział się nowy zespół ekspertów z dziedziny toksykologii.
- Z opinii biegłych z gdańskiego uniwersytetu medycznego tak naprawdę nie wiemy, ile tabletek relanium podano dziecku. Jest mowa o tym, że podano mu trzykrotnie zawyżoną ilość leku - mówiła prokurator. - Wobec rozbieżności w opiniach biegłych, wnosimy o wystąpienie po kolejną opinię.
Prokuratura chce, by w tej sprawie wypowiedzieli się eksperci Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna z Krakowa. Nowej opinii chce również pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego w procesie. Wskazywał na rozbieżności w dotychczas przedstawianych ekspertyzach. Jednym ze spornych faktów jest, np. stwierdzona przez biegłych okoliczność, że relanium podano dziecku 30 sierpnia 2019 roku, a więc już wtedy, kiedy było hospitalizowane.
Wątpliwości dotyczyły, m.in. liczby tabletek, która mogła wywołać u dziecka zapaść i śmierć. Inną kwestią, której wyjaśnienia chce oskarżyciel, dotyczy przyczyn powstania hiperglikemii u małego Kuby. Jeden z biegłych stwierdził w toku procesu, że tak wysokie stężenie cukru we krwi mogłoby wystąpić po podaniu młodemu pacjentowi kilku opakowań leku.
Tragiczne zdarzenia, które doprowadziły do trwającego właśnie w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy procesu, rozegrały się 28 sierpnia 2019 roku.
To Cię może też zainteresować
Bydgoszczanka umówiła się ze znajomym mężczyzną w hotelu w Bydgoszczy. Na to spotkanie zabrała 3-letniego syna.
Kobieta i mężczyzna - jak przestawiała to w styczniu tego roku prokuratura - chcieli zająć się w tym czasie sobą, a nie dzieckiem. Według ustaleń śledczych Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ chłopcu podano prawdopodobnie środki nasenne. Zasnął, ale już się nie wybudził. Karetka przyjechała do hotelu. Maluch trafił do szpitala, gdzie zmarł.
Na jednej z poprzednich rozpraw zeznawała lekarka ze szpitala Biziela, do którego trafił chłopiec.
- W trakcie mojego dyżuru wykonywane były badania podstawowe przede wszystkim w kierunku infekcji. Natomiast potem były kontynuowane badania - mówiła świadek. - Podejmowane były działania zmierzające do przywrócenia akcji serca. To udało się po północy. To nie był stan agonalny, ale śmierci klinicznej.
Koncentrowałam się na ratowaniu życia. Dziecko wymagało podłączenia do respiratora, intubowania, wymagało podawania leków regulujących ciśnienie krwi. Kiedy wróciła akcja serca, można było ustalać przyczyny jego stanu.
Podano dziecku "dużą ilość leku"
Matka mówiła - jak twierdzi świadek - że dzieci (drugie, 10-miesięczne) zostały w pokoju hotelowym, w którym mieszkała. Ona poszła przygotować jedzenie. Kuba miał w tym czasie oglądać telewizję. Kiedy wróciła, dziecko było nieprzytomne, właściwie nieżywe. Jak twierdzi świadek, z relacji matki wynikało, że nie było jej w pokoju jakieś 15-20 minut.
- Nie byliśmy w stanie określić, jak długi był okres bezdechu u dziecka. Dopytywałam, czy dziecko chorowało, czy dostawało jakieś leki. Mówiła, że tylko kiedy bolał brzuszek, to dostawał ibufen - zeznawała świadek.
Z kolei lekarz anestezjolog i specjalista medycyny paliatywnej z Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy składający wyjaśnienia w charakterze świadka, stwierdził przed sądem, że trzeba podać "naprawdę dużą ilość leku, by wywołać efekt taki, jaki wynikał z wywiadu w sprawie stanu tego dziecka".
Sąd zmienił kwalifikację czynu z umyślnego doprowadzenia do śmierci dziecka na tę z art. 155 kodeksu karnego. Oskarżeni odpowiadają teraz za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. Sąd nie dopatruje się na tym etapie postępowania celowości w działaniu oskarżonych.
