Jedną z „zachęt” jest obowiązek ubezpieczenia przynajmniej połowy pól uprawnych.
Jeśli rolnik, który pobiera unijną dopłatę do gruntów, tego nie dopełni - musi liczyć się z karą finansową.
Jest ona jednak symboliczna - wynosi zaledwie 2 euro od hektara.
Drugą zachętą jest dopłata do składek ubezpieczeniowych i ta metoda wydaje się skuteczniejsza, tym bardziej, że co roku rząd oferuje coraz wyższe dopłaty.
W tym roku państwo proponuje pokrycie aż 65 proc. składki zarówno w przypadku upraw rolnych, jak i zwierząt gospodarskich.
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi podpisało na początku roku umowy z pięcioma zakładami ubezpieczeń, które będą oferowały takie pakiety z dopłatami.
Są to: PZU, Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych TUW, Concordia, Pocztowe Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych oraz InterRisk, a na dopłaty w budżecie znalazło się ponad 900 mln zł.
Ta kwota ma rosnąć w kolejnych latach aż do 1,4 mld zł od 2020 roku.
Rolnicy z jednej strony mają powody na zadowolenia, ale już na starcie pojawiły się problemy.
- Kiedy pytałem kilka dni przed świętami, to ofert z dopłatami wciąż nie było - mówi Tomasz Wiciak, rolnik z gminy Namysłów. - A przecież ubezpieczenie nie działa od momentu podpisania polisy, tylko obowiązuje 2-tygodniowy okres karencji. Wystarczy, że przyjdzie jeszcze jakiś przymrozek i np. rzepak nam wymarznie, a ubezpieczenie jeszcze nie będzie działało.
Coraz więcej rolników, szczególnie tych, którzy korzystają z ubezpieczeń, uważa, że powinny być one obowiązkowe.
Tymczasem w 2015 roku polscy rolnicy ubezpieczyli tylko około 3 mln z 16 mln hektarów gruntów rolnych.