- Pierwszy puchar wywalczyłem w 1973 roku - wspomina aktualny szkoleniowiec zawiszan. - Graliśmy w Poznaniu z Polonią Bytom. Wygraliśmy dopiero po rzutach karnych. W 1980 roku w Częstochowie zmierzyliśmy się z Lechem. Mecz się dla nas świetnie ułożył. Do przerwy prowadziliśmy już 3:0, a w drugiej połowie w krótkim czasie dołożyliśmy jeszcze dwie bramki. Strzeliłem gola na 3:0 z rzutu wolnego. To było uderzenie z około 30 metrów - wyjaśnia trener Topolski.
Trzeci - najcenniejszy
Szkoleniowiec mówi, że najbardziej ceni trzeci puchar wywalczony rok później i wyjaśnia dlaczego. - Naszym rywalem była Pogoń Szczecin. W 87. minucie mieliśmy rzut karny, którego nie wykorzystaliśmy. Krótko przed końcem dogrywki po dośrodkowaniu z rogu zdobyłem główką bramkę na wagę zwycięstwa. To niesamowite uczucie. Dla mnie tym większe, że odbierałem to trofeum jako kapitan. Podobnie było zresztą rok wcześniej - przypomina trener Topolski.
Nie ma faworyta
Aktualny szkoleniowiec Zawiszy twierdzi, że wtorkowy finał nie ma faworyta. - Spotkają się dwa równorzędne zespoły - twierdzi. - Oba są podrażnione dotychczasowymi występami w lidze. Zajmują miejsca nieadekwatne do ambicji. Poprzez Puchar Polski mogą zapewnić sobie grę w europejskich pucharach. Jednym i drugim bardzo zależy na wygranej. Komu kibicuję? Zdrowie i serce zostawiłem na Legii. Ona ukształtowała mnie jako piłkarza. Życie się tak potoczyło, że dwa razy trenowałem Lecha. No więc niech wygra lepszy - podkreśla trener Topolski.