Pijany kierowca uciekał na skuterze i uderzył w radiowóz
Przed wojną mieszkała tu Maria z hrabiów Rozwadowskich Górska, córka założyciela Baranowicz - miasta pozostającego do II wojny światowej w granicach Polski, obecnie na terytorium Białorusi. Dziś jest to siedziba Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Teoretycznie Maria i Witold Górscy, herbu Lewart, nie musieli kupować domu w Bydgoszczy. Co prawda po traktacie ryskim w 1921 r. utracili majątki Koty i Wańkowszczyznę (ponad 1000 ha) w powiecie słuckim - te pozostały za bolszewicką granicą. Ale z wojenno-rewolucyjnej pożogi ocalały ich nieruchomości w Baranowiczach - ojciec pani Marii - Jan hr. Rozwadowski w 1890 r. założył to miasto.
Helmersen i Woyniłłowicz
Rodzina Górskich uznała, że majątek, który pozostał po polskiej stronie jest zbyt zniszczony, aby się w nim zatrzymać. Poza tym ciągle jeszcze nie było tam bezpiecznie. Stąd decyzja o wyjeździe z pięciorgiem dzieci do Poznania. Tutaj w 1921 r. urodziło się szóste dziecko - syn Andrzej - w przyszłości pilot dywizjonu 300.
Maria Górska, dla której działalność społeczna była jak chleb powszedni, została pełnomocnikiem Towarzystwa Pomocy dla Dzieci i Młodzieży z Kresów Wschodnich do spraw powołanego w tym czasie w Bydgoszczy Internatu Kresowego. Trafili tu też wychowankowie i nauczyciele założonego przez nią gimnazjum ze Słucka. Wtedy też państwo Górscy kupili dom przy ul. Piotra Skargi 2 (do roku 1931 nr 13).
Jak wspomina mieszkający w USA najmłodszy syn państwa Górskich, przy willi była stajnia na dwa konie i wozownia. Dziedziniec był wybrukowany, w ogrodzie znajdowała się fontanna z kupidynem na szczycie, już wówczas nieczynna. Posesję otaczało metalowe ogrodzenie. Ta willa szybko odtworzyła podwoje dla ludzi wyrzuconych z Kresów, którzy w Bydgoszczy stanowili liczną kolonię.
Pani domu zaczęła organizować co czwartek eleganckie przyjęcia, na które - jak wspomina Andrzej Górski - zapraszała ziemian, byłych członków Dumy i innych organizacji, których los rzucił do Bydgoszczy. Tu gościli dawni sąsiedzi z Kresów - Edward Woyniłłowicz z małżonką Olimpią, mieszkający przy ul. Zamoyskiego 4, Anna von Helmersen z ul. Śniadeckich 12 czy Anna i Tomasz Narkiewicz Jodko, zamieszkali przy Placu Weyssenhoffa 7 i wielu innych Kresowian. To z nimi rodzina Górskich mogła wspominać czasy sławnych wystaw w Słucku oraz prace na rzecz edukacji miejscowej ludności.
Cicha bohaterka spod Słucka
Maria Górska przyjechała do Bydgoszczy z pokaźnym bagażem społecznych dokonań. Już w 1906 r., w swoim majątku założyła sześć warsztatów tkackich dla dziewcząt. Swoim podopiecznym zapewniała nie tylko wsparcie materialne, ale i artystyczne - malarstwa i rysunku uczył ją w Krakowie znakomity artysta Teodor Axentowicz. Wyroby jej wychowanek zostały dwa lata później nagrodzone na wystawie rolniczej w Słucku.
W latach 1915-1916 założyła Koło Ziemianek i Koło Macierzy Polskiej. Zakładała szkółki dla dzieci, hojnie je wspierając i zachęcając do tego samego ziemiaństwo oraz duchownych. Sprawozdanie z tej działalności, na prośbę prezesa Woyniłłowicza, składała przed Mińskim Towarzystwem Rolniczym. Dzięki niej w 1917 r. w Słucku powstało polskie gimnazjum, do którego ściągnęła nauczycieli z Krakowa.
Włościanie, którym przez lata bezinteresownie poświęcała tyle serca odwdzięczyli się jej w najtrudniejszym momencie - kiedy w czasie rewolucyjnej pożogi ukrywała się w poleskich lasach. Tylko dzięki nim jej rodzina przeżyła.
Baranowickie Koło Ziemianek wydało broszurę pt. "Ciche bohaterki", napisaną przez Michalinę Domańską. Zapis dokonań Marii Górskiej zajmuje tam poczesne miejsce. Nie brakuje i odniesień do jej pracy w Bydgoszczy, która na pewno nie była różami usłana, co autorka broszury tak skwitowała: "Zyskuje życzliwość miejscowego społeczeństwa, usposobionego na razie niechętnie" .
Internat Kresowy
Od samego początku w Bydgoszczy Maria Górska w sprawie Internatu Kresowego mogła liczyć na wsparcie ziemiaństwa, przedsiębiorców i kresowiaków. Ci ostatni szybko wyłonili swoją reprezentację w postaci Związku Polaków z Kresów Wschodnich. Pani Maria również znalazła się w tym zacnym gronie. Co istotne, miała wielkiego sojusznika w bydgoskiej prasie.
Na łamach "Dziennika Bydgoskiego" i "Gazety Bydgoskiej" publikowano informacje o kolejnych akcjach na rzecz Internatu. Pisano o potrzebach tej placówki, apelowano do serc bydgoszczan, przypominano gehennę, która stała się udziałem dzieci z Kresów. Pani Górska m.in. poprzez prasę zapraszała do swego domu ludzi, chcących się włączyć w pomoc dla Internatu. W listopadzie 1925 r. na łamach "Gazety Bydgoskiej" można było przeczytać:
"Pozwalam sobie niniejszym przypomnieć, iż zebranie w sprawie kwesty na Internat kresowy odbędzie się w poniedziałek 26 bm. o godz. 5 po poł. W mojem mieszkaniu (ul. Piotra Skargi 13, I). Zapraszam nie tylko osoby, które raczyły brać udział w poprzednich zebraniach, ale i inne interesujące się dobrem naszej polskiej młodzieży, szczególnie tej biednej w Internacie Kresowym".
A gdy sytuacja finansowa placówki stała się dramatyczna, pani Maria pukała do drzwi bydgoszczan prosząc o najskromniejszy dar, choćby o sól czy mydło. Wykorzystywała każdą okazję, aby zdobyć pieniądze dla kresowych sierot - np. rauty czy kiermasze oraz loterie fantowe.
W całej tej siermiężnej walce raz do roku pojawiała się odrobina luksusu, przyciągająca jak magnes przedstawicieli ziemiaństwa i arystokracji z całej Polski - bal na rzecz Internatu Kresowego.
I tak np. w lutym 1926 r. "Gazeta Bydgoska" odnotowała, że Maria Górska wraz z Tadeuszem Morstinem, ziemianinem ze Strzelewa otwierała bal. Jej mąż zaś tańczył poloneza z panią Marią z Gostkowskich Wołodkowiczową. Gazety zamieszczały opisy najpiękniejszych toalet pań, informowały, jak hojni byli uczestnicy tych charytatywnych imprez. Pieniądze pozwalały nie tylko zaspakajać podstawowe potrzeby Internatu, ale też inwestować w wykształcenie młodych ludzi. Pani Górska starała się, aby najzdolniejsi wychowankowie mogli kontynuować naukę na studiach, nawet za granicą. Co roku na walnych zebraniach Koła Przyjaciół Internatu w placówce przy ul. Senatorskiej składała sprawozdania z działalności, za każdym razem zbierając gratulacje.
- Nie miałam pojęcia, że moja prababka zajmowała się działalnością społeczną. Zaskakująca dla mnie jest ta informacja, tym bardziej że ja również zajmuję się działalnością szeroko rozumianej pomocy społecznej, bo pracuję w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej w Kaźmierzu pod Poznaniem. Jak to historia lubi się powtarzać! - mówi Barbara Armon, prawnuczka Marii Górskiej.
Z Rosji przez Iran do USA
W 1927 r. rodzina Górskich przeprowadziła się do Baranowicz, ale pani Maria często do Bydgoszczy wracała. Najpierw głównie w sprawach Internatu Kresowego, a gdy ten do 1937 r. przestał istnieć, przyjeżdżała tu, aby spotkać się ze znajomymi czy pozałatwiać formalności związane z nieruchomością.
W Baranowiczach też nie pozwalała sobie na bezczynność - stanęła na czele Nowogródzkiego Wojewódzkiego Zrzeszenia Ziemianek i Gospodyń Wiejskich. Jej mąż został prezesem Związku Ziemian. Sielanka w rodzinnych stronach nie trwała długo. Gdy 17 września 1939 roku Rosjanie weszli na te ziemie rodzina Górskich podzieliła tragiczny los tysięcy Polaków. W 1941 r. Maria i Witold razem z najmłodszym synem Andrzejem zostali wywiezieni na Syberię, do Ałtajskiego Kraju, do wsi Czistunka.
Gdy Maria Górska dowiedziała się, że jej dobry znajomy z baranowickich czasów, generał Władysław Anders w Buzułuku formuje wojsko polskie, poprosiła go o pomoc. Generał szybko odpisał i dołączył 400 rubli na pokrycie kosztów podróży. Andrzej Górski trafił do 7. eskadry lotniczej. Jego rodzice wsiedli do pociągu, który miał ich zawieźć do Taszkientu.
- Ojciec zmarł w wagonie. Mamusia niewiele nam mogła powiedzieć na ten temat, bo sama w tym czasie miała wysoką gorączkę, nie była przytomna. Cud że przeżyła - wspomina Andrzej Górski. - Udało się jej dotrzeć do Teheranu, tam została nauczycielką francuskiego dwóch córek szacha perskiego.
Hołd Melchiora Wańkowicza
Po wojnie, Maria Górska razem z córką Krystyną i jej drugim mężem (pierwszy zginął pod Monte Cassino) Stanisławem Siedleckim, byłym sekretarzem ministra Józefa Becka oraz wnuczkami zamieszkała na farmie w Toms Rivers w stanie New Jersey w USA. Jej sąsiadami byli państwo Erdmanowie, czyli córka Melchiora Wańkowicza z mężem i córkami. Marta Erdman i Krystyna Siedlecka bardzo się zaprzyjaźniły. Pisarz, który tam wówczas przebywał odwiedzał panią Górską. Ślad tych kontaktów znalazł odbicie w jego twórczości. Na kartach książki pt. "Królik i oceany" trafiło zdjęcie z przyjęcia, gdzie pani Maria w szatach papieża przyjmuje hołdy Wańkowicza. Wzmianka na temat tych kontaktów znalazła się również w korespondencji pisarza, prowadzonej z Jerzym Giedroyciem. 14 maja 1950 r. pisarz informował: "Pojechaliśmy do sąsiadów Siedleckich, gdzie jeden z braci Siedleckich maluje, babcia Górska maluje, pani domu pisze wiersze, a drugi z braci Siedleckich politykuje".
Maria Górska nigdy nie wróciła do Polski - zmarła w 1958 r. Została pochowana na cmentarzu w Toms Rivers.
Film z Bydgoszczy
- W Baranowiczach nie ma śladu po domu moich dziadków. Za to nasze związki z Bydgoszczą trwają. Przypomina o nich stara fotografia z domu, z czasów, gdy mieszkali tam nasi dziadkowie. Przypominają o nich dokumenty dotyczące własności willi. Mamy też film nakręcony całkiem niedawno, pokazujący nasz bydgoski dom - mówi Teresa Górska-Białoń, wnuczka Marii i Witolda Górskich.
Ostatnio do rodzinnych pamiątek dołączyła cenna pozycja: wspomnienia spisane przez Andrzeja Górskiego. Dzięki nim najmłodsze pokolenie Górskich ma okazję poznać historię swoich bliskich, w tym tę, związaną z Bydgoszczą.
Czytaj e-wydanie »