https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Artystka nieregularna

Rozmawiał Piotr K. Piotrowski
Ewa Małas-Godlewska i Jose Cura
Ewa Małas-Godlewska i Jose Cura BMG
Rozmowa z EWĄ MAŁAS-GODLEWSKĄ, śpiewaczką operową

     - Już jako dziecko występowała Pani w polskiej telewizji. To jest dobrze wspominane doświadczenie?
     - Byłam bardzo małą dziewczynką, gdy debiutowałam w Telewizyjnym Teatrze Piosenki Dziecięcej "Violinek". Emisja tego popularnego programu odbywała się raz w miesiącu. To było przyjemne doświadczenie w tym sensie, że ja już od najmłodszych lat lubiłam śpiewać i występować. Jednak próby do tego programu odbywały się codziennie, a to już nie zawsze sprawiało mi przyjemność.
     - Jutro w TVP 2 zobaczymy Pani występ z Jose Curą, który odbył się w Teatrze Stanisławowskim w Warszawie. Czy ten występ przed kamerami również pozostawił dobre wspomnienia?
     - Na pewno ogromne wrażenie zrobił na mnie Teatr Stanisławowski. Jest to prześliczny teatr, o świetnej akustyce i żałuję tylko, że nie mogłam tam zaśpiewać na przykład koncertu z muzyką barokową.
     - Słyszałem, że nie przepada Pani za recitalami?
     - To zależy, jakiego rodzaju są to recitale. Ale generalnie, co może dziwić, jestem osobą wstydliwą. Wolę przedstawienia operowe, gdy znajduję się w świecie fikcji, a widownia jest w ciemnościach. Wtedy nie widzę twarzy i reakcji publiczności. W czasie występu każdy drobiazg może mnie wyprowadzić z momentu skupienia, co nie jest dobre.
     - Album "Song Of Love" nagrany przez Panią i Jose Curę jest prezentacją repertuaru popularnego. Jak ludzie z kręgów operowych odbierają tego typu działania koleżanek i kolegów?
     - Ludzie z branży często są bardzo ortodoksyjni. Bywa też, że nie mają śmiałości, żeby tego typu muzykę uprawiać. Dlatego twierdzą, że to są jakieś uboczne, niewarte zachodu działania. Opinie wśród śpiewaków są bardzo różne. Mnie tak naprawdę interesuje to, żeby dotrzeć do ludzi wrażliwych i przekazać to, co mam najlepszego wszystkim tym, którzy są otwarci na moją sztukę i nie twierdzą, że śpiewanie o miłości to banał. Może to być muzyka klasyczna lub popularna - nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia, ważne, aby była piękna. To, że śpiewacy operowi występują w repertuarze popularnym, ma sens i wartość.
     - Tym bardziej że opera w minionym wieku oddaliła się od szerokiej publiczności.
     - Tak. I wydaje mi się, że jest to odpowiednia droga, żeby spopularyzować operę, przyciągnąć publiczność do teatrów.
     - Czy w przybliżeniu opery współczesnej publiczności pomagają również reżyserzy filmowi, którzy podejmują się inscenizacji, jak Peter Greeneway, Roman Polański czy w Polsce Mariusz Treliński?
     - Zdecydowanie. Ale tylko pomagają. Śpiewak, nawet jeśli jest genialnym aktorem, nie jest w stanie pewnych rzeczy przełamać z powodu trudności, jakie narzuca śpiew operowy. Ze środków aktorskich możemy korzystać tylko w ograniczonym zakresie.
     - Czy do opery "Aida" ma Pani jakiś szczególny stosunek, skoro takie imię nadała Pani swojej córce?
     - Chciałam, by tak miała na imię, ponieważ łączy się ono z operą. Był jednak okres, że Aida nie akceptowała swojego imienia, ale już się do niego przyzwyczaiła.
     - Mieszka Pani w wielu miejscach na świecie. Jakie warunki muszą być spełnione, żeby czuła się Pani jak w domu?
     - Przede wszystkim nie cierpię wielkich miast. Uwielbiam przyrodę. Lubię być w miejscach, gdzie jest dużo zieleni i słyszę śpiew ptaków. Z okien mojego domu we Francji widzę pasące się krówki. Jestem tam wyciszona i mogę sobie spokojnie porozmyślać.
     - Ale lubi Pani też wypoczywać w Zakopanem?
     - To jest takie miejsce, do którego jestem bardzo przywiązana. Do Zakopanego czuję szczególny sentyment. Wszyscy się dziwią, że mam tak blisko do Alp, a ciągnie mnie do polskich gór. To wynika też z faktu, że czuję się trochę rozdarta między Polską a Francją.
     - Czy rytm Pani pracy i wypoczynku narzucają sezony teatralne?
     - Jestem bardzo nieregularną artystką. Na przykład ubiegły rok miałam bardzo pracowity, a w tym roku odpoczywam, choćby ze względu na to, że światowa premiera "Song Of Love" trochę nam się opóźniła i powstał pewien chaos z terminami premiery płyty w poszczególnych krajach.
     - Kinomani kojarzą Panią z filmem "Farinelli", do którego nagrała Pani partie wokalne. Teraz mamy płytę "Song Of Love". Czy po tych doświadczeniach zamierza Pani częściej "wychodzić" poza mury opery?
     - Nie nagrałam tej płyty z powodów komercyjnych. W moich poczynaniach profesjonalnych zawsze pomaga mi mój instynkt muzyczny, któremu ufam bezgranicznie. W momencie, w którym znowu poczuję nieodpartą potrzebę nowego wyzwania, zacznę szukać nowych doświadczeń artystycznych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska