Przy okazji wyśmiewane są pomysły z wyznaczeniem tzw. kwot, czyli: tyle i tyle kobiet w parlamencie taka, a nie inna ich liczba w urzędach, wojsku itd. Postulat, jakoby wszelkie stanowiska powinny być obsadzone z uwagi na kompetencje zawodowe wydaje się słuszny. Ale... skąd to "ale"? Czy w ogóle może być jakieś "ale"?
W elitach władzy kobiet u nas jak na lekarstwo. Podobnie sytuacja wygląda w najwyższych sferach nauki. Sfeminizowane są tylko dziedziny działalności zawodowej i społecznej, które postrzega się jako nisko płatne lub mało prestiżowe. Dlaczego? Nasza zbiorowa świadomość nie rozprawiła się z pewnym mitem dotyczącym kobiecości. Matka - Polka, kobieta - żona: takie spojrzenie na kobietę to ponoć przejaw szacunku dla roli pełnionej przez nią w społeczeństwie. W bardziej swojskiej wersji słyszy się coś tam na temat pieluch i garów. Laboratorium czy gabinet to rewiry zastrzeżone dla "lepszej" płci. Nadal z dużą dozą nieufności traktujemy kobiety wykonujące jakąś prestiżową i dobrze płatną pracę.
W tym stanie rzeczy mówienie, że kompetencje zawodowe powinny być jedynym kryterium przy rekrutacji do pracy, wydaje się sprawiedliwe tylko pozornie. Być może właśnie owa obśmiewana kwotowość jest dobrym punktem wyjścia dla podnoszenia prestiżu społecznego kobiet. Może być zachętą i pomóc w rozprawianiu się ze stereotypami typu "baby do garów". Jeśli pani minister, prezes, dyrektor, pułkownik, generał itd. stanie się stałym elementem naszego pejzażu społecznego, wszyscy się przyzwyczają. I nikt nie będzie wydziwiał, że baba, a się pcha.
Baba, a się pcha?
Hanna Branicka
Dyskusja na temat feminizmu toczy się wokół pytania: jest dyskryminacja, czy jej nie ma? A jeśli tak, to należy winić matkę naturę, która tak a nie inaczej stworzyła kobietę.