Z asfaltowej trzeba zjechać przy figurce Matki Boskiej na żużlówkę, a potem na betonówkę.
W Bagnie nie ma typowych domów wiejskich. No, może jeden, z czerwonej cegły, co bliżej wjazdu do wsi stoi. W Bagnie są za to domy z wielkiej płyty, budowane w czasie gdy obowiązywała estetyka kartonowa, blokowisk ciężkich, z betonu i stali. Ten fragment PRL-u pozostał w Bagnie. Kilka takich domów, piętrowych, zbudowano tu dla pracowników PGR-u. Dziś je wykupili, za dziesięć procent wartości.
Bagno ma swoją wiejską oczyszczalnię ścieków. I bliskie sąsiedztwo lasu: jagody, grzyby.
W Bagnie do pracy najbliżej było przejść za pierwszy blok z wielkiej płyty, do pegeeru. To już historia. Pegeerowi ludzie z Bagna nie dostali pracy i u pierwszego, nowego właściciela, i u drugiego też nie. - Skąd on jest? - zastanawia się Adam Cieśniewski, w czapce z wojskowego materiału. - Może z Torunia, może z Bydgoszczy. Dwóch ludzi tylko zatrudnia w polu. Jednego przyjezdnego od siebie, drugiego aż z Brzozia Lubawskiego. Dwóch ludzi tyra na trzystu hektarach! Kukurydza do tej pory stoi w polu, a już drugi tydzień listopada mija. Taka gospodarka. Ale, co tu mówić, nie moja sprawa.
Nie jesteśmy żebrakami
Sołtysem Bagna jest Edyta Gorzka, kobieta młoda, nie pracująca, bo ma dzieci na wychowaniu. Mówi, że kiedyś wsi wyrządzono krzywdę, bo ktoś powiedział, że są żebrakami, że wegetują, że nie ma tu dla nich żadnej perspektywy. - Poszła wieść taka, że tu ludzie nie radzą sobie w ogóle. Ani z nową rzeczywistością, ani z nowym życiem. A w sumie tak nie jest. Każdy gdzieś pracuje, jakoś sobie radzi. Nie ma tu rodzin, które korzystają tylko i wyłącznie z opieki społecznej. Każdy ma jakąś rentę, emeryturę albo pracuje.
W Bagnie można żyć. W Bagnie słońce wschodzi raz na dzień. Jak w Nowym Mieście Lubawskim i Nowym Jorku.
- Tyle że u nas spokojniej życie płynie - zapewnia sołtys Edyta, zapraszając na kawę do piwnicy. Wygospodarowali sobie miejsce w bloku na dole, wyremontowali, tam mogą zejść się na wiejskie zebranie. Na potańcówkę? Nie za bardzo. Tu nic nie ma oprócz stołu i kilku krzeseł. Młodzi jeżdżą na dyskoteki, a piwnica niewielka, czysta, zadbana jak własne mieszkanie, przydaje się, żeby przyjść czasami, pogadać. Gdy wójt przyjedzie z Mszanowa albo radny z Gryźlin, albo ktoś z dalszego świata.
Przyszli więc dnia listopadowego, gdy słońce operowało nawet, nawet, że można było pranie wywiesić, a gołębie latały wysoko i chętnie kołowały nad wsią. W piwnicy spotkałem kotłowego Wiesława Szymańskiego, który ma pracę, Zbigniewa Kowalskiego, ptasznika, który struga z drewna ptaki, Adama Cieśniewskiego, w czapce z wojskowego materiału, Romana Bieleckiego, tego po zawale i Kazimierza Gorzka, szwagra sołtys Edyty, który pracy nie ma. Spodziewałem się usłyszeć jęk, lament, narzekania, stek przekleństw - na ustrój, nową Polskę, nową politykę, swoją wieś, na wszystko co bliskie i dalekie. A oni inaczej. Nie złorzeczą. Uważają, że jakoś trzeba żyć. Byle z godnością. Żeby im żaden śmieć nie zarzucił, że żyją w bagnie. Filmowy obraz wsi popegeerowskiej, polewanej "Arizoną" albo "Szwoleżerem" do nich nie pasuje. Przerysowany i fałszywy, niesprawiedliwy. Tak mówią. "Arizona" nie jest dla nich ani szczytem marzeń, ani przerywnikiem w marzeniach. To nie ten trop.
A komu dziś łatwo?
Jakoś się żyje - to już słyszę po raz kolejny. Jak? Bezrobotnych we wsi niewielu. Z młodych, to tylko dwóch na tej liście. Już bez zasiłku.
DOKOŃCZENIE NA STR. 11
DOKOŃCZENIE ZE STR. 9
Reszta znalazła sobie pracę w Iławie lub Nowym Mieście Lubawskim. W przemyśle drzewnym lub spożywczym. Dojeżdżają, i na to dojeżdżanie trudno nie narzekać. Nic nie pasuje, ani autobus, czasami jadący przez wieś, ani pociąg, na który trzeba by dojechać do Jamielnika. Kto musi dojeżdżać kupił sobie samochód, przechodzony, wyremontowany, przy którym zawsze coś się zepsuje. Ale jeżdżą. Do Biskupca, Krotoszyn, Lubawy. W Iławie z pracą był problem. Przynajmniej na wstępie. Niektórzy wykombinowali więc zameldowanie w Iławie, jak żądają pracodawcy. - Ot, jaki dziwny kraj - dziwi się Kazimierz, szwagier sołtys Edyty. - Jedna Polska, ale dwa różne powiaty, nowomiejski i iławski. I już inne interesy.
Najczęściej chodzi o to, żeby nie załamywać rąk. W największym skrócie.
Wiesław Szymański radzi sobie jako kotłowy. Wstaje codziennie o szóstej i ładuje do pieca. I tak do południa. To praca z Zakładu Pomocniczego, działającego przy Urzędzie Gminy w Mszanowie. Dba o ciepło dla całej wsi, a mieszka w Bagnie blisko pięćdziesiąt rodzin, jakieś sto sześćdziesiąt osób. To w ich interesie dokłada do pieca. Dobrze grzeje. - Wszędzie kaloryfery, wygody. Tak jak w mieście - _palacz uśmiecha się.
Zbigniew Kowalski jest od dziesięciu lat na rencie wypadkowej. Pracował w chlewni przy trzodzie, w miejscowym zakładzie rolnym. Tam to się zdarzyło. Co jakiś czas musi stawać przed komisją. Teraz też czeka na decyzję. Będzie renta czy mu zabiorą? Już raz mu zabrali, przez orzecznika. Odwoływał się. Nic dziwnego, że denerwuje się co też sąd postanowi. Dorywczo coś tam pogrzebie w przydomowym ogródku. Generalnie, nie może pracować. - Pójść na działkę, do lasu, popatrzeć, świeżego powietrza łyknąć. Tylko tyle.
Ma czas, więc dłubie w drewnie. Stąd ptasznikiem nazwany. Drewniany szczygieł, drozd, zwykły wróbel, skowronek, szpak. Podmalowane, na brzozowej stópce. Nie odlecą.
Kazimierz, szwagier sołtys Edyty Gorzka, jest na kuroniówce. Kiedyś pracował na PKP, w parowozowni Iława. Zaczęli redukować, wiadomo. Znalazł pracę w Jamielniku, w masarni. - Rozwaliła się masarnia i było po robocie. Trochę jeszcze w zakładzie rolnym, ale i to się skończyło. Dzisiaj pozostała tylko kuroniówka. Sam jestem , kawaler, to jakoś sobie radzę. Dobrze, że u ojca się mieszka, to już za wszystko nie trzeba płacić. Emeryturę ma, to za mieszkanie zapłaci.
Roman Bielecki jest po zawale, na rencie. Przyznano mu ją do 2005 roku. Już myśli co będzie za rok, gdy stanie przed komisją orzekającą. Skończy wówczas pięćdziesiąt dwa lata. Zawał go strzelił gdy nie miał pięćdziesiątki. Zgodnie z krajową średnią statystyczną. Próbuje nie palić. - Powolutku życie biegnie.
Na świadczeniu przedemerytalnym jest Adam Cieśniewski, w czapce z wojskowego materiału. Trzydzieści lat ciągnął w pegeerze. Teraz działka pozostała. - Się pochodzi. I tyle. Mogło być lepiej albo gorzej. Ziemniaki się posadzi, warzywa, wszystko co do domu potrzebne. Wiśnia jest, jabłoń, jak to na wsi. Wszystkiego po trochu.
Młodzi jeżdżą
Najpierw do szkół. Z pięćdziesięciu uczniów będzie. Za jednym zamachem gimbus wszystkich nie zabierze. Ale niektórzy zaczynają na ósmą, inni na dziewiątą. Zrobi kilka kursów, zabierze wszystkich. Do Jamielnika bierze podstawówkę i gimnazjalistów. Nieco starsi jadą dalej, do Nowego Miasta Lubawskiego i Iławy. Stamtąd ruszają w świat. Raczej nie wracają.
Dobrze mówią
Powiadają, że bezpiecznie tu żyć. Sprawdzić można na komendzie policji w Nowym Mieście Lubawskim. Zapisów z Bagna nie będzie, zapewniają. Ani złodziejstwa, ani pobicia, włamania. - Rower postawisz, stoi. Cały dzień i noc. Samochód zostawisz otwarty, nikogo to nie interesuje. Szanują się tu ludzie, dlatego dobrze o nas mówią _- Edyta Gorzka wie najlepiej. Tylko ta nazwa
Bagno, takie miejsce Bagno, takie miejsce
Bogumił Drogorób Bogumił Drogorób

W Bagnie można żyć. W Bagnie słońce wschodzi raz na dzień. Jak w Nowym Mieście Lubawskim i Nowym Jorku.
Na dźwięk telefonu podniosłem słuchawkę. Dzwonię z bagna, powiedziała kobieta, w sprawie ogłoszenia w "Pomorskiej". Skąd? Z Bagna, taka wieś.