Spektakl "Zagłada ludu, albo moja wątroba jest bez sensu" na podstawie tekstu austriaka, Wernera Shwaba można bardzo łatwo zbanalizować, zrobić kawał efekciarskiej oczywistości. Tekst bowiem wymaga sprawnego intelektualnie reżysera i utalentowanych aktorów. Sobotnia premiera grupy studentów "Teatryści" pokazała, że ci młodzi ludzie, są bardzo zdolni i spektakl zrobili rewelacyjnie.
Studenci wydziału wokalno-aktorskiego Akademii Muzycznej w Bydgoszczy pod okiem Łukasza Gajdzisa, reżysera, stworzyli perełkę, doskonałą pod względem tak aktorskim, jak logistycznym.
Przedstawienie złożone z trzech aktów rozgrywało się w trzech różnych pomieszczeniach kamienicy przy ulicy Gdańskiej 33. Historia Pani Robak i jej syna kuternogi i malarza Hermanna Robaka otwierają spektakl. W surowej piwnicy, wypełnionej zapachem makreli rozgrywa się dramatyczna wieczna wojna między matką i synem.
Następnie, nadal w piwnicy, przechodzimy do wymalowanego na biało mieszkania państwa Kovaciców. Córki Bianka i Desire i ich rodzice przypominają muzyków z Kraftwerk'u. Śnieżna biel ich strojów ma podkreślić doskonałość relacji między członkami rodziny. Jakże to pozorne i zakłamane w obliczu wiadomości, że dziewczynki gwałcone są przez ojca, a nadużywająca alkoholu matka problemu zdaje się nie dostrzegać.
Historia nieznośnej, nienawistnej atmosfery między członkami obu rodzin, kończy się na strychu, u właścicielki kamienicy, pani Grollfeuer. U niej, na urodzinach dochodzi do zagłady ludu. Zagłady prostactwa, obłudy i chamstwa, które toczy się tak naprawdę wszędzie i ciągle wokół nas.
Zapowiedzi kolejnych aktów, kawa i czekolada w przerwie, wędrówka z krzesłami na strych, naturalność i profesjonalizm nieprofesjonalnych aktorów, pozwoliły nam-widzom poczuć się swojsko i dobrze. Ja "Teatrystów" polubiłam bardzo. I czekam na następne produkcje.