https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bardzo złe zachowanie

Adam Willma
Piotruś-Wojtuś, jedyny torunianin zaproszony do "Rejsu", pozbawił posiłku Jana Himilsbacha, a później zaszył się tak skutecznie, że nie mogli go odnaleźć najbardziej skrupulatni badacze kultowej komedii. "Gazecie" udało się dotrzeć do Piotrusia-Wojtusia i odsłonić tajemnicze losy zaginionej kiełbasy.

     Niech już będzie, że Wojtuś. No więc w całym filmie Wojtuś pojawia się zaledwie przez kilkanaście sekund, ale za to w ważnym momencie, jako syn Mamoniowej.
     Mamoń jestem
     SIDOROWSKI
(Jan Himilsbach): - Przepraszam państwa - to państwa? (_wskazując na chłopca). Przepraszam, to państwa?
     MAMOŃ (Zdzisław Maklakiewicz): - _Tak, a o co chodzi?

     SIDOROWSKI: Zachował się bardzo nieprzyzwoicie, pozbawił mnie posiłku.
     MAMONIOWA (Wanda Stanisławska-Lothe): - To wykluczone.
     MAMOŃ: - Bardzo mi przykro. Inżynier Mamoń jestem.
     SIDOROWSKI: - Bardzo mi przykro - Sidorowski.
     Zawarta za sprawą niecnego Wojtusia znajomość pomiędzy Sidorowskimi i Mamoniami zaowocuje rychło historycznym monologiem Zdzisława Maklakiewicza o polskim filmie (A szczególnie nie chodzę na filmy polskie...).
     Ale od początku. Wśród wielbicieli "Rejsu" panuje niezachwiane, acz fałszywe przekonanie, że Piotruś-Wojtuś pojawił się w filmie za sprawą miejscowego toruńskiego komendanta milicji. Miało być tak: mocno podchmielonego Himilsbacha zatrzymali funkcjonariusze. Komendant zgodził się, że wypuści aktora z aresztu pod warunkiem, że w filmie wystąpi jego syn.
     Ślusarz komendantem
     
Na stronach internetowych poświęconych "Rejsowi" (a jest ich kilkanaście) owa kanoniczna wersja z aresztowaniem Himilsbacha powielana jest na ogół bezkrytycznie. Jedynie Dominik Kubiński na Nieoficjalnej Stronie Rejsu prostuje tę informację. "Został on (Wojtuś) zaangażowany w ramach castingu, jaki odbył się w hali gwardii latem 1969 roku". Również ta informacja nie jest ścisła.
     Marek Piwowski znalazł Wojtusia w Toruniu. Planowana była scena z wycieczką szkolną. Potrzeba było 30 chłopców, więc filmowcy przeprowadzili nabór w szkole nr 1, na toruńskiej Starówce. Wśród szczęśliwców znalazł się i Wojtuś. Do jednej klasy z Wojtusiem chodził Sławek Wierzcholski, dziś najbardziej znany polski bluesman, który jednak do filmu nie trafił. - Wojtka znałem dobrze, bo hodował rybki akwariowe, tak jak ja i miał fajnego psa - boksera. On się świetnie w tę role wpisywał - wspomina Wierzcholski. - To był typ rozrabiaki - najsilniejszy w klasie, najlepiej grający w piłkę, kogoś takiego potrzeba było Piwowskiemu. Strasznie mu wówczas zazdrościliśmy, bo w filmie pojawił się na parę sekund, ale w szkole nie było go parę tygodni - mówi inny szkolny kolega Roszyka Krzysztof Jankowiak.
     Wojtusia czyli Wojciecha Roszyka odnajduję, dzięki jego szkolnemu koledze, w Warszawie. Mieszka z matką na Złotej. Spotykamy się w ogródku piwnym przy dworcu Śródmieście - pewnie nie rozpoznałbym go w tłumie, a jednak w wyrazie twarzy pozostała łobuzerska nutka. Chłopak, który na filmowym planie podwędził Himilsbachowi kiełbasę ma już wszak czwarty krzyżyk na karku i życiowych zakrętów bez liku. - Już mnie denerwuje ta historia z komendantem milicji. Mój ojciec był zwykłym ślusarzem i o protekcji nie było mowy.
     Na piramidzie
     
Najpierw Wojtuś znalazł się pośród 30 chłopaków z "wycieczki". - Trzeba było śpiewać i recytować. W końcu okazało się, że żadna scena z tej wycieczki się do filmu nie załapała. W ogóle z tych scen wyciętych można było stworzyć drugi film. Kiedy dziś na to patrzę, to nie mam pewności, czy ten drugi nie byłby jeszcze lepszy od pierwszego. Weźmy taką scene, w której Jolanta Lothe miała wystąpić bez biustonosza. Dwóch facetów spadło wówczas z mostka z wrażenia.
     Na koniec, z trzydziestki do dwumiesięcznego rejsu zakwalifikowano tylko dwóch kandydatów: - Mnie i chłopaka z Łaziennej. Nie pamiętam jak się nazywał, bo my z Żeglarskiej żeśmy się z Łazienną bardzo nie lubili.
     Kiedy panowie z filmu zapukali do Roszyków, matka Wojtusia wiedziała swoje: - Znowu nabroił? - spytała w progu. To się musiało Piwowskiemu spodobać, dlatego kiedy ten drugi chłopak pojawił się z walizką, okazało się, że pojedzie tylko Wojtuś.
     Ale do dziecka potrzebny był opiekun, a z Wojtusiem nie miał kto jechać. - Pojechała z koleżanką mamy, panią Gabrielczyk. Często u nas była, bo korzystała z naszej maszyny do szycia, a że nie nie miała żadnych zobowiązań, to dobrze się złożyło. Pani Gabrielczyk miała czarne ładne włosy, więc pani charakteryzatorka chciała od niej te włosy kupić (targowała bez skutku). Pani Gabrielczyk była bardzo wysportowana, więc załapała się na zdjęcia ćwiczeń gimnastycznych. Jest taki fragment pod koniec filmu, że powstaje piramida z ludzi. Ta pani na szczycie piramidy to właśnie moja opiekunka. Tyle że ona, jako statystka dostawała za wyjście przed kamerę 90 złotych, a ja miałem wynagrodzenie aktorskie - 110.
     Misisipi wpada do Wisły
     
Z aktorstwem Wojtusia były pewne problemy. Scena z kiełbasą (Przepraszam państwa - to państwa?) długo nie wychodziła po myśli reżysera. Niewiele brakowało, a Mamoń i Sidorowski w ogóle nie zawarliby filmowej znajomości i nie byłoby monologu Mamonia. A to za sprawą Wojtusia i zębów Himilsbacha. - To nie była moja wina - tłumaczy się Roszyk. - Jak tylko spojrzałem na pana Himilsbacha, to od razu wybuchałem śmiechem. Bo Himilsbach nie miał wtedy zębów, wystawały mu tylko kły. Tak mnie to śmieszyło, że nie mogłem się opanować. Nic nie dawało, że pan Jan kopał mnie pod stołem.
     Podobnie ze sceną na łodzi ratunkowej: Wojtuś miał ukryć się w łodzi ze swoją 15-letnią koleżanką (córką profesora Suszki, ten epizod został z filmu wycięty) i tam na paleniu papierosów miał ich nakryć Zdzisław Maklakiewicz, czyli filmowy ojciec Wojtusia Mamonia.
     - Według scenariusza (bo to była jedna z niewielu zrealizowanych scen ze scenariusza) miałem dostać w tyłek od Maklaka i rozbeczeć się. A mnie zamiast beczeć śmiać się chciało. Powtarzaliśmy te scenę kilka razy. W końcu, jak się Maklak wkurzył i przyłoił mi w d..., to się od razu rozbeczałem. Szkoda, że się ta scena nie załapała - żałuje Roszyk.
     Kolegów z klasy skręcało z zazdrości - jak się Wojtuś zaokrętował na statek po koniec lipca, to wrócił na początku października. Roszyk: - Kierownik produkcji musiał obiecać, że będę chodził do szkoły. Więc raz nawet posłali mnie do szkoły w Zegrzu. Ale tam nie było warunków do nauki. Wszyscy pytali, co się dzieje w filmie. Wytrzymałem jeden dzień. Zresztą był problem techniczny - nie wolno było cumować do brzegu, żeby Himilsbach i Maklakiewicz nie mogli się urywać na wódkę.
     Wojtuś z Himisbachem polubili się od pierwszego wejrzenia (- Traktował mnie jak dorosłego, na wszystko pozwalał) więc nic dziwnego, że po wódkę też chodzili razem. A że nie można było inaczej, więc złazili na brzeg po cumie. - Któregoś razu urwał się nami poeta, zwany Misisipi. Ale nie dał w końcu rady i wpadł do wody. Maklakiewicz, któremu udało się przejść sucha stopą, skwitował, że świat się kończy, jeśli Misisipi wpada do Wisły. Zresztą tamta wyprawa w ogóle się pechowo skończyła, bo w sklepie był tylko likier, a oni likieru nie cierpieli.
     Cylinder i marakesz
     
Kiedy Wojtuś zszedł ze statku, poczuł się bogaczem. Za występ w filmie wypłacono jego rodzicom 5 tysięcy złotych, zwrotu za ubrania dostał kolejnych 6: - Zarobiłem kilka razy więcej niż ojciec w tym samym czasie. Mama mi za część pieniędzy kupiła komarka (pojeździłem nim kilka lat, a później stał w komórce, więc mi go chłopaki rozebrali na części).
     Na "Rejs" Roszyk poszedł z kolegami z Żeglarskiej zimą 1970 roku: - Nie chcieli nas wpuścić, bo film był od 14 lat. Niewiele wówczas zrozumiałem, byłem trochę zawiedziony, że tyle scen wypadło.
     Na projekcję przyszła też mama Wojtusia: - Co za szajs - skwitowała. - Zupełnie co innego niż w scenariuszu.
     Po realizacji filmu Wojtusia zaprosił do siebie Władysław Trybała-Olszewski, przedwojenny aktor kabaretowy (- Świetny facet. Miał cały pokój zastawiony strojami kabaretowymi. Dostałem od niego cylinder i marakesz), który w "Rejsie" śpiewa arię operową. Maklakiewicz i Himilsbach jeszcze kilka lat zajeżdżali do Torunia, do rodziców Wojtusia. Maklak obiecywał: - Wojtuś nie martw się. Zrobisz maturę, ja cię poprowadzę.
     Ale Wojtuś matury nie zrobił. Edukację skończył na technikum budowlanym. Pracował w fabryce, ożenił się dwa razy i dwa razy rozwiódł. Po drugim rozwodzie zniknął z Torunia - przeprowadził się do Warszawy. Mieszka z matką, pracuje jako kierowca, jeździ ciężarówkami.
     - Czy "Rejs" mi pomógł w życiu? Pytanie jest tendencyjne. W zasadzie nie. No może trochę. Swoją drugą żonę poderwałem na "Rejs". Nie przeczę, nieraz ktoś mi postawił pół litra, kiedy dowiedział się, że występowałem w filmie.
     Smak kiełbasy
     
Ale do "Rejsu" wraca często. Przed paroma laty był nawet w kinie na spotkaniu z Markiem Piwowskim, ale nie udało mu się się dopchać do reżysera. Szkoda - ciekawe czy Piwowski rozpoznałby Wojtusia-Piotrusia po latach.
     Właśnie Wojtusia czy Piotrusia?_ - Rzeczywiście, w filmie występuję pod dwoma imionami. Wszystko dlatego, że pani Wanda Stanisławska-Lothe nie mogła się przyzwyczaić do tego Piotrusia. Ta jej pomyłka stała się później dodatkowym smaczkiem dla koneserów "Rejsu". Mnie z Piotrusia pozostała jedna rzecz: bardzo lubię kiełbasę, najlepiej z musztardą.
     **_Jak upamiętnić REJS?
     Przed kilkoma tygodniami toruńska redakcja "Gazety" i Radio GRA rozpoczęły akcję na rzecz upamiętnienia najsławniejszej polskiej komedii. To właśnie w Toruniu rozpoczyna się akcja "Rejsu", gród Kopernika jest też jedynym miastem, które zagrało w obrazie Piwowskiego. Cieszy nas spontaniczny odzew, z jakim się spotkaliśmy. Zarówno władze jak i mieszkańcy Torunia bardzo życzliwie odnieśli się do naszego pomysłu.
     Pojawiły się również pomysły na formę obelisku: od tablicy z kołem ratunkowym po odlane w brązie postaci Himilsbacha i Maklakiewicza siedzące na stopniach Bulwaru Filadelfijskiego. Ta ostania propozycja nawiązywałaby do klimatu filmu, ponieważ figury byłyby okresowo "podtapiane przez Wisłę". Lider Nocnej Zmiany Bluesa Sławek Wierzcholski zaproponował, aby film upamiętnić rzeźbą człowieka wchodzącego na trap nieistniejącego statku. Pływająca rzeźba? Dlaczego nie?
     
Czekamy na Państwa propozycje. Może ktoś za Państwa przypomina sobie realizację filmu w Toruniu? Liczymy też na deklaracje sponsorów, którzy wsparliby realizację "pomnika" finansowo. Prosimy kontaktować się z nami pod toruńskim numerem 056 652 14 70 i "trzymać oko i ucho na pulsie spraw". **

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska