Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Beata Mikołajczyk: Musiałam wykopać rów pod fundament. Mogę nawet podesłać zdjęcie z pustakami

ROZMAWIAŁ TOMASZ MALINOWSKI
Brązowy medal jest ciężki, cenny tak samo, jak ten z Pekinu.
Brązowy medal jest ciężki, cenny tak samo, jak ten z Pekinu. Andrzej Muszyński
Rozmowa z BEATĄ MIKOŁAJCZYK, kajakarką UKSKopernik Bydgoszcz, brązową medalistką z Londynu.

- Ile zajmuje czasu kajakowej dwójce przepłynięcie 500 m?
- Pod wiatr, czy z wiatrem? (śmiech)

- Umówmy się, że w idealnych warunkach.
- Myślę, że 1,38 minuty jest już bardzo dobrym czasem.

- A gdyby to przełożyć na liczbę pociągnięć wiosłem...
- Można określić to w przybliżeniu. Jeżeli okazuje się, że wiosłujemy 128 uderzeń na minutę, to można przyjąć, że jest to około 240 uderzeń.

- Jakie ma się wówczas tętno wysiłkowe?
- To bardzo indywidualna wartość. W moim przypadku dochodzi do 200 uderzeń na minutę. Dla "cywila" to wysiłek niebotyczny. Ale my po to trenujemy właśnie kajaki.

- Długo trwa regeneracja?
- Choć nie jestem już młodą zawodniczką, organizm jest tak wytrenowany, że tętno spoczynkowe osiągam błyskawicznie. Jestem pewna, że podczas naszej rozmowy, na spokoju, mam tętno na poziomie 45 uderzeń na minutę. Na wodzie adrenalina pod- wyższa tętno, rośnie też puls. Ale jednym z elementów treningu jest trzymanie emocji na wodzy.

- Karolina Naja, pani partnerka w dwójce, odznacza się identycznymi parametrami?
- Tętno ma niższe. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Znam wielu sportowców, którzy przy 140 uderzeniach na minutę osiągają takie same wyniki, jak ja przy swoich 200 uderzeniach.

- Na torze Eton Dorney dużo zabrakło do medalu z bardziej szlechetniejszego kruszcu?
- A oglądał pan?

- Jak mógłbym coś tak wyjątkowego przeoczyć!
- To proszę samemu ocenić, czy dużo czy mało. Myślę, że osiągnęłyśmy z Karoliną bardzo dobry wynik. Wszelkie dywagacje są nie na miejscu. Celownik jest celownikiem. Dzień wcześniej, kiedy płynęłyśmy w czwórce, wszyscy mówili, że przegrałyśmy 20 cm. No i gdyby meta była dalej...

- Jakie uczucie towarzyszy, gdy przechodzi się do historii. I to dubeltowo?
- Nie dotarło do mnie jeszcze, co tak naprawdę nabroiłam (śmiech).
- Czas oczekiwania na oficjalne wyniki nie jest wówczas wiecznością?
- Trudno to wyrazić słowami. To są emocje praktycznie nie do zdefiniowania. Każdy zresztą reaguje na swój sposób.

- Te klepnięcie wiosłem partnerki, to było takie pierwsze odreagowanie?
- W kajaku mamy małe szanse, żeby rzucić się w ramiona. Wyściskać, jak baba z babą. Dlatego może to wyglądać jak skromny gest radości. Zresztą jestem daleka od jakiś aktorskich zachowań.

- A ja myślę, że ma pani pełne prawo mieć się za kozaka. W Pekinie srebrny krążek, w Londynie brązowy. Kłaniam się czapką do samej ziemi...
- Jeszcze to do mnie nie dociera. Potrzebuję czasu. Dziś mogę tylko powiedzieć, że jest fajnie i wesoło.

- Kolejne wyzwania mają świadczyć o niespełnieniu?
- Kariery w blasku fleszy nie zamierzam kończyć. Zaraz jadę na mistrzostwa Polski, potem czeka mnie start w akademic - kich mistrzostwach świata. A w niedalekiej perspektywie zaczynamy z Karoliną myśleć o Rio de Janeiro.

- A propos Karoliny. Jesteście panie zgodne charakterologicznie? Jak wyglądało pierwsze spotkanie Kuja - wianki ze Ślązaczką?
- Zaletą Karoliny jest, że mówi to, co myśli. Nie owija niczego w bawełnę. Czyni to zawsze szczerze. Nigdy nie jest to podszyte obłudą, kłamstwem; nie brzmi fałszywie.

- Ale respekt przed utytułowaną partnerką chyba ma?
- Nie ma czegoś takiego. My pływamy ramię w ramię. Gdy pierwszy raz wsiadłyśmy do łódki, wyraźnie zapowiedziałam, że jesteśmy jednością. Wygrywamy albo przegrywamy razem.

- W wyrażaniu emocji też jesteście panie powściągliwe?
- Na długo przed zawodami olimpijskimi ustaliliśmy, że jedziemy do Londynu po kilka medali. I czekamy na ten ostatni sukces. Dopiero wtedy będziemy się cieszyć. Euforia tak naprawdę była dopiero w sobotę. Może nieco przyćmiona smutkiem Marty Wal-czykiewicz. I choć zajęła najgorsze dla sportowca 4. miejsce, cieszyła się razem z nami. Należy jej się wielki szacun, że potrafiła cieszyć się naszym szczęściem.
- Po przegranym podium w czwórce wyrażaliśmy obawy, czy pani i koleżanki zdołacie się pozbierać. Zmobilizować wystarczająco na kolejne starty.
- Na początku były, oczywiście, łzy. Żadna koleżance wyrzutów nie robiła. Mamy tak wspaniały sztab szkoleniowy, że komunikat: "Igrzyska trwają dalej" zabrzmiał bardzo przekonująco. Po godzinie wzięłyśmy z Karoliną kajak i zaczełyśmy przygotowania do naszej konkurencji.

- Czyli psycholog był w waszym wypadku niepotrzebny...
- Jest w grupie bydgoszczanin Bogdan Głuszkowski, nie tylko były znakomity triathlonista. Ma znakomite podejście do człowieka i sportowca, pod względem głowy i serca. Nie chce się nazywać psychologiem, ale od strony treningu mentalnego potrafi takie sztuczki. W Londynie to on leczył nasze głowy. To zbieranie trwało zaledwie dwie godziny. Przeżywałam to już w Pekinie, więc wiedziałam jak to zrobić, żeby było szybciej.

- Sportowo igrzyska w Londynie mocno różniły się od azjatyckich. Świat poszedł do przodu?
- I nasza forma sportowa także. Mogę mówić o sobie - pływałam szybciej i lepiej. Poprawiłam zdecydowanie technikę wiosłowania. Duży postęp zanotowałam pod względem motoryki i wydolności. Byłam w Londynie kajakarką już dojrzałą, odporną bardziej na stres, lepiej radzącą sobie z presją.

- Zmiana partnerki nie ważyła na ostatecznym wyniku sportowym?
- Mogę jedynie powiedzieć, że trener podjął bardzo trudną decyzję. Wysadzenie Anety Koniecznej, trzykrotnej medalistki olimpijskiej, mogło być różnie odbierane. Samo zakomunikowanie tej decyzji Anecie też nie nałeżało przecież do łatwych, zważywszy, że borykała się z problemami osobistymi. Ale trenera nie zawiodła intuicja.

- Igrzyska pokazały, że polscy sportowcy nie potrafią zbudować formy na najważniejszą imprezę?
- Nieprawda! Potrafimy i my z Karoliną, to pokazałyśmy. Nie chcę się wypowiadać na temat innych dyscyplin. Ekipa kajakarzy spędziła czas poprzedzający igrzyska w Płowdiw, gdzie kompletnie odcięliśmy się, zresztą na własne życzenie, od atmosfery imprezy. Poza ceremonią otwarcia żadnej telewizji, internetu. Wyłącznie skupienie na sobie, przede wszystkim na normalnym treningu. Jedynie bliscy przesyłali, raz po raz, komunikaty, że ktoś z polskich sportowców zdobył medal. Wszystko podporządkowane było startom w Eton. Igrzyska są najważniejsze dla sportowca. Pod warunkiem, że jest się prawdziwym sportowcem i nie patrzy na pieniądze.

- Pani była w Klubie Polska-Londyn 2012?
- Tak i jeżeli ktoś się przygotowywał indywidualnie, program spełnił swoje cele. Dla drużyn, grup czy jak w moim przypadku osad, to była tylko nazwa. Tak czy siak związek płacił za mnie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że ktoś z kajakowej czy wioślarskiej czwórki, sztafety czy z drużyny siatkówki miałby osobny program.

- Dzwoni do pani ministra Joanna Mucha i chce zasięgnąć opinii w kontekście przygotowań do igrzysk w 2016 roku.
- Jestem tylko sportowcem od wiosłowania, pracy treningowej i spełniania swoich własnych marzeń. Jestem pracownikiem, gdzieś tam podległym pani minister. Nie śmiem więc jej doradzać. Ale domyślam się, do czego zmierza to pytanie. Wyniku naszej ekipy w Londynie nie traktujmy jako kęski. Wisielcze humory nie są uzasadnione. Niech kibice spojrzą na piłkę nożną. Fajnie, że Euro odbyło się w Polsce, ale nakłady ani na jotę nie korespondują z wynikiem sportowym.To dopiero było dno. Myślę, że nikt do Londynu nie pojechał na wycieczkę. Dam przykład jednej konkurencji K-2 500 m. Prześledźmy, jakie były odstępy w Sydney, jakie różnice między osadami w Atenach, jakie już małe zrobiły się w Pekinie. A w Londynie o medalach decydowały tysięczne sekundy. To nie są pierwsze cztery osady, raczej pierwszych sześć osad. Sport na świecie idzie do przodu, robi się ciasno. No i państw, głodnych medali, ale i zdobywających je - przybyło.

- Ale to pani uratowała honor polskich kajaków...
- Nie chcę, aby tak to odbierano. Jest mi przykro, że Marcie się nie udało, a była bardzo blisko podium. Nie leży w mojej naturze cieszenie się z czyjegoś nieszczęścia.

- Czy Beata Mikołajczyk ma jeszcze czas na życie prywatne?
- Tak, jak najbardziej. Jedno czego mi brakuje, to czasu na rozwijanie hobby, jakim są podróże czy poświęcenia go rodzinie. To ona zazwyczaj musi się do mnie dostosować. Ale rodzice to rozumieją i bardzo mnie wspierają.

- Planuje już pani dalszą przyszłość sportową?
- W Eton spotkałam sportowca, na którego koszulce widniał napis: "Każda sekunda się liczy". Z Karoliną zaczęłyśmy więc już odliczać czas do igrzysk w 2016 r. Myślę, że we wrześniu zrobię sobie wolne, lecz i tak wiem, że po dwóch tygodniach będzie mnie ciągnęło na wodę. Od 1 października zaczyna się droga do Rio. Mam w głowie, że chciałabym tam usłyszeć jak grają mi Mazurka Dąbrowskiego. Ale z Karoliną powtarzamy sobie taką maksymę: "Na mecie nas bić nie będą. A już tym bardziej nie utopią". Na pewno będziemy trenować bardzo mocno, żeby dążyć do tego medalu.

- A o sobie pani nie zapomni?
- Chciałabym bardzo pomóc tacie w ukończeniu budowy domu, bo to w końcu mój dom. I nie mam na myśli aranżacji, tylko konkretne prace fizyczne.

- Proszę tylko nie mówić, że przenosi pani pustaki, para się murarką?
- Nie widzę w tym nic zdrożnego. Musiałam wykopać rów pod fundament, uzbroić go, zalać. Położyć bloczki pod wjazd do garażu. Ocieplałam dach. To było coś mojego. Mogę nawet podesłać zdjęcie Beaty z pustakami, która tnie i zmniejsza okno. Nie ma problemu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska