"Słowa takie, jak wojna, śmierć, krew, kryzys coraz częściej pojawiają się w Brukseli. Zło jest znów obecne w Europie" - powiedział pan w Gdańsku podczas spotkania prezydentów z okazji zakończenia II wojny światowej. Powinniśmy się bać?
Najgorszą reakcją na sytuacje kryzysowe jest strach. Strach obezwładnia. Nie powinniśmy się bać, musimy natomiast bardzo serio traktować to, co dzieje się wokół Unii Europejskiej. Nie tylko na wschodzie, ale i na południu. Z perspektywy niektórych stolic europejskich sytuacja na południu Europy wydaje się nawet bardziej skomplikowana. Mówię oczywiście o terroryzmie i o nielegalnej imigracji, o braku stabilności w całym właściwie sąsiadującym z Europą regionie, od Azji środkowej po zachodnią Afrykę. To bardzo poważne wyzwania, wymagające odwagi w myśleniu i zdecydowania w działaniu, nie zaś strachu.
Co jest trudniejsze: praca premiera czy przewodniczącego Rady Europejskiej?
Z mojego punktu widzenia - praca przewodniczącego Rady Europejskiej. Jest czymś nowym i bardzo żmudnym. Premierostwo to był totalny stres przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale pociągające i atrakcyjne w tej pracy było to, że mogłem podejmować decyzje. Mówiąc wprost - można było rządzić. To, czym zajmuję się dziś, to nieustanne negocjowanie, a ja jestem w pozycji człowieka, który organizuje proces negocjacji. Może czasami coś podpowiedzieć, może spróbować skonkludować, ale nie wydaje poleceń nikomu poza swoimi najbliższymi współpracownikami.
Przyzwyczaił się pan do życia w Brukseli?
Nie bardzo. Przyzwyczaiłem się do życia w Gdańsku i Sopocie, nie przywykłem ani do Warszawy, ani do Brukseli. I tak już pewnie zostanie, mimo że Bruksela jest miastem przepięknym i bardzo przyjaznym, ludzie są tam uśmiechnięci, sympatyczni, bez agresji, ale sercem jestem tutaj.
Cała rozmowa z Donaldem Tuskiem już jutro w papierowym wydaniu "Gazety Pomorskiej". Zachęcamy również do zakupu e-wydania. Jak to zrobić? KLIKNIJ TUTAJ
Czytaj e-wydanie »